Jakoś ostatnio tak mam, że poza nowościami dużo ciekawsze wydają się dla mnie rzeczy sprzed przynajmniej lat kilku. Ten film otrzymałem z rekomendacją od Joli (dziękuję) i pewnie szybko bym o nim zapomniał gdyby nie nazwisko reżysera. To ono sprawiło, że postanowiłem poświecić mu osobną notkę. "Dziewczyna z Jersey" to komedia obyczajowo-romantyczna podobna do wielu innych. Sympatyczni bohaterowie, troszkę humoru, wielkie uczucie, a nawet dwa wielkie uczucia. Bohaterem jest przebojowy i nastawiony na karierę Ollie (Ben Affleck), manager zajmujący sie światem reklamy i muzycznego showbiznesu. Jego świat wali się na głowę po śmierci żony (przy porodzie) - mało interesuje się małą córeczką - wciąż rozpamiętuje to co stracił i szuka zapomnienia w pracy. Jego ojciec próbuje wstrząsnąć nim by stanął na nogi i zaczął żyć choćby dla córki. Wreszcie gdy przez przypadek Ollie traci pracę wyprowadza się z Nowego Jorku do rodzinnego New Jersey do ojca. Po kilku latach widzimy faceta, który uczy się odpowiedzialności i ojcostwa, jego świat kręci się wokół domu i córki Gertie, której nieba by przychylił, zadowala się tym co ma i nie myśli o własnej karierze (pracuje w służbach oczyszczania miasta).
A więc dwa style życia - zagoniony, skupiony na sobie i swoim szczęściu facet oraz odrobinę samotny, ale dojrzały i bez reszty poświęcający się córce tata. Życie Olliego nabiera troszkę kolorów gdy w wypożyczalni kaset video spotyka zakręconą Mayę (Liv Tyler). Dylematy czy po stracie żony ma prawo ponownie poddać się uczuciom, obawy co na to powie córka - to wszystko zarysowane jest dość lekko i po melodramatycznym początku jest coraz bardziej komediowo (przezabawne sceny rozmowy ojca z córką po tym jak zastał ją z chłopakiem oraz rozmowy córki z ojcem po jak nakryła go z Mayą). Do tego fajny wątek z wystawieniem w szkole rodzinnego musicalu (a ich rodzina sięgnęła po mojego ulubionego golibordę Sweeney'ego Todda).
Film jest ciepły, fajnie pokazuje relacje między ojcem i córką, wybory między karierą i domem (czy można to pogodzić? - tu śmiesznie wpleciony wątek rozmów z Willem Smithem). A więc lekka, sympatyczna rzecz na jakiś wieczór.
A czemu uznałem, że warto o nim napisać? Ano dlatego, że znam poprzednie filmy tego reżysera - skrajnie odmienne, pełne wulgaryzmów, specyficznego dość obscenicznego poczucia humoru, bez specjalnych nakaładów finansowych, ale uznane przez wielu za hity i klasykę np. "Clerks" czy "W pogoni za Amy". Kevin Smith porzuca tamten styl (być może ma to związek ze śmiercią ojca) i zaserwował na dodatek film, w którym jak twierdzi jest wiele wątków osobistych na temat dojrzewania do ojcostwa. Ba - nawet wrzuca planszę ze swoimi bohaterami Jay'em i Cichym Bobem (którego zresztą odgrywa w filmach), a pod nimi napis "10 lat pozorów". Dojrzał? Zmądrzał? Chyba niekoniecznie bo zaraz potem wrócił do tego z czego słynął - kolejna część "Sprzedawców"... A wiec jak traktować ten film? Jako chwilową ochotę na nakręcenie czegoś innego? Przypływ uczuć i sentymentalizmu? Może nawet jeżeli ktoś lubi specyficzne poczucie humoru to musi od tego odpocząc? Ale porównanie tych filmów wypada ciekawie. W tamtych jest może obscenicznie, ale jest coś nowego, w "Dziewczynie z Jersey" jest poprawnie ale jednak oryginalności brakuje.
trailer
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz