Czas jakoś tak szybko leci, że minął już tydzień od Zacieraliów, a ja jeszcze nie zrobiłem notki na ten temat... No nic może choć parę zdań jutro, a dziś też coś muzycznego - na temat jednego z odkryć zacieraliowych z ubiegłego roku. Olaf Deriglasoff zachwycił mnie na żywo (widziałem dwa razy), ale i płyta okazała się bardzo fajną dawką energii. Punkowo-folkowy projekt to nowa twarz basisty, który raczej kojarzony był z mocniejszymi i bardziej psychodelicznymi klimatami. A tu proszę: czysta zabawa i jeszcze spora dawka autoironii: i co z tego, że się bawimy, że to proste, a nazywajcie nas cyrkiem, a my mamy to gdzieś. Samo wychodzenie do publiczności z dęciakami na początek koncertu zapowiada, że będziemy mieli do czynienia z czymś trochę innym niż zwykle, rozwala tą barierę między widzami i muzykami.
Proste rytmy, siła dęciaków i noga sama chodzi. Ale gdy posłuchasz tego krążka po raz drugi, trzeci, już sobie coś nucisz, dostrzegasz też niegłupie teksty, z jajem, ale i bardzo celne. Bałkańska żywiołowość, punkowa energia i do tego humor, umiejętność spojrzenia na dzisiejszy świat okiem kpiarza, ale i mądrego obserwatora. Że na jedno kopyto? Może troszkę, ale za to jak fajnie się tego słucha! Że pastisz? Ale nie przekraczają granic dobrego smaku i żenady. Świetnie muzycznie, a i wokal Olafa pasuje tu jak ulał. Polecam gorąco ten krążek.
A jako tata dwóch córek chyba nie muszę tłumaczyć czemu pokochałem kawałek "Córki nie ma w domu".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz