niedziela, 19 stycznia 2020

Letnicy w Narodowym, czyli... spadają maski

Głęboko odsłonięta scena, jasne tło, stół z krzesłami, ogromna pustawa przestrzeń (za chwilę zmieniona w ogród z trawą i leżakami), a na niej postaci ubrane na biało. Letnicy. Przyjechali na dłużej i odpoczywają; prawnicy, lekarze, poeci, urzędnicy, artyści. Inteligencja, ludzie wykształceni. Wchodzą, rozmawiają i znikają. Na dobrą sprawę nic istotnego się nie dzieje, ot proste rozmowy o niczym. Nudna egzystencja, nudne, miałkie rozmowy o sprawach bieżących, ploteczki. Błogie upalne dni, spokój, relaks. Może ta pusta przestrzeń sceny miała symbolizować wnętrze bohaterów? Ogromne możliwości i… nicość wnętrza. Skupieni na sobie i własnych potrzebach, momentami irytujący swoimi „mądrościami”, chwilami nieszczerzy żenują swoją bezrefleksyjnością.

Inteligencja - ludzie, którzy uzyskali wykształcenie wychodząc z niższych warstw społecznych, często dzięki nim, ich pracy. Mieli potem dbać o rozwój tych warstw i w miarę możliwości poprawiać ich dobrostan. Jednak uzyskawszy awans społeczny, pozycję i majątek zamknęli się we własnej enklawie, nie myśląc o innych. Cały spektakl jest w orbicie Warwary Michajłownej (rewelacyjna Dominika Kluzik) i jej brata Własa (świetny Mateusz Rusin). Ona jest znudzoną, niespełnioną kobietą przy boku osiadłego na laurach, nudnego adwokata (Paweł Paprocki). Porwana w młodości poezją Szalimowa (Piotr Grabowski), pragnie od życia działania, zmian, poprawy, idei. Włas natomiast, jako człowiek młody buntuje się, usiłuje rozszarpać skostniałość tej grupy, nie chce jej zaaprobować, chce być wolny od ich poglądów i patrzenia na świat. Warwara poszukuje młodzieńczych ideałów, głośno mówi o konieczności zmian, wytyka innym gnuśność, ale poza mówieniem nic nie robi. Słowa, słowa i tylko słowa. Może coś przecież przeżyć, zmienić, starają się o jej rękę inni mężczyźni: stateczny Dwukropek (Mariusz Benoit), młody Riumin (Henryk Simon), a nawet uwielbiany w młodości Szalimow. Jednak ona odrzuca ich, czeka na jakiś czynnik zewnętrzny, który ją wyrwie z tego marazmu. Jednak on nie nadchodzi. I zapewne gdyby nadszedł również by nic nie zmienił. Usiłował tego dokonać Włas, który bez oglądania się na innych poprosił o rękę dużo od siebie starszą lekarkę Marię (świetna Beata Ścibakówna), ale mimo uczuć z drugiej strony, wygrały jednak konwenanse („co ludzie powiedzą”) i „rozsądek”.

Dobrobyt rozleniwia, wypacza spojrzenie na potrzeby innych, oczekuje poklasku, a kiedy grupa jest zamknięta (letnicy), potrzeby zaspokojone, to nie chce się niczym tego zakłócać, mącić. Nawet próbująca zabłysnąć swoją twórczością literacką Kaleria (dobra Anna Gryszkówna) jest dla towarzystwa niewidoczna. Dobrze tak trwać leniwie na leżaku, leniwie myśleć, kochać i leniwie oczekiwać zmian. Epizod – perełka w wykonaniu Edyty Olszówki (Olga, żona doktora): „zostańmy jeszcze chwilkę, może coś ciekawego się jeszcze wydarzy”, dopełnia obrazu marazmu. Ze wszystkich letników jedynie doktor Dudakow (cudowny Arkadiusz Janiczek), choć też nie bez skaz, w miarę sensownie patrzy na świat. Natomiast inżynier Susłow (Krzysztof Stelmaszczyk) postawiony pod ścianą ściąga maskę przemądrzalca i przyznaje, że nie zamierza się na nic silić, bo odpowiada mu życie mieszczucha jakie prowadzi, jest w miejscu, które sobie wybrał i to mu wystarcza. Jego żona Julia (Michalina Łabacz) wdaje się w romans ze Zmysłowem (Karol Dziuba), a on z jednej strony ją wyzywa, a z drugiej udaje, że nic się nie dzieje (czyżby współczesna „strefa komfortu”?).

Wszystko w tym spektaklu kojarzy mi się z Czechowem, ale Czechow czynił swoich bohaterów ludźmi, których chociażby rozumieliśmy… Gorki swoich bohaterów potraktował tak, że przyglądamy się im jak zza szyby. Patrzymy na ich całkowitą bierność i nawet ich nie lubimy.

Gdyby marazm był emocją, to powiedziałabym, że zespół Teatru Narodowego rozegrał go po mistrzowsku.

Czy odzwierciedla współczesną inteligencję? Oceńcie sami.

Polecam
MaGa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz