Podtytuł tej książki brzmi: między Moskwą a Pekinem i trochę oddaje zamysł autora - podróż pomiędzy tymi dwoma miastami i opis tego jak się zmienia rzeczywistość ii życie zwykłych ludzi po upadku ZSRR. Wszystkie te tereny był w rożny sposób pod wpływami imperium Czyngis-chana i dlatego też autor w wielu miejscach nawiązuje właśnie do historii i mieszania się różnych wpływów kulturowych (i religijnych też). W każdym z miejsc szuka śladów tego imperium i również potomków, nacji które w jakiś sposób do Czyngis-chana się odwołują. Podróż przebiega m.in. przez Osetię, Dagestan, Kazachstan, Ałma Atę i Kirgistan, do Chin (więcej miast wymienię dalej).
Autor jest Amerykaninem, ale dobrze znającym Rosję i tu mieszkającym od lat. Ba, nawet powiedziałbym do pewnego stopnia przebija z kartek tej książki, że jest rusofilem zakochanym w kulturze i "duszy rosyjskiej " - tyle, że zasmuconym bo Rosja, pewnie jak każdy kraj podlegający komercjalizacji i "demokracji" bardzo się zmienia. Podróż, którą Jeffrey Tayler zaplanował była dość szalona - samotnie, bez specjalnych planów podróży i biletów i polegając tylko na pewnych spotkaniach poumawianych przez znajomych. Dzięki temu, że wybiera drogi mniej uczęszczane, lokalne środki transportu (czasem walcząc o bilety) i spotyka się z normalnymi ludźmi (jacyś przedsiębiorcy, czasem bezrobotni, studenci) relacja z tej wyprawy to nie tylko opis tego jak wygląda miasto dla turysty, ale jak to wygląda z punktu widzenia mieszkańców, jak się żyje tubylcom i (co jest czasem bardzo interesujące) jak oceniają obecne władze.
Autor jest Amerykaninem, ale dobrze znającym Rosję i tu mieszkającym od lat. Ba, nawet powiedziałbym do pewnego stopnia przebija z kartek tej książki, że jest rusofilem zakochanym w kulturze i "duszy rosyjskiej " - tyle, że zasmuconym bo Rosja, pewnie jak każdy kraj podlegający komercjalizacji i "demokracji" bardzo się zmienia. Podróż, którą Jeffrey Tayler zaplanował była dość szalona - samotnie, bez specjalnych planów podróży i biletów i polegając tylko na pewnych spotkaniach poumawianych przez znajomych. Dzięki temu, że wybiera drogi mniej uczęszczane, lokalne środki transportu (czasem walcząc o bilety) i spotyka się z normalnymi ludźmi (jacyś przedsiębiorcy, czasem bezrobotni, studenci) relacja z tej wyprawy to nie tylko opis tego jak wygląda miasto dla turysty, ale jak to wygląda z punktu widzenia mieszkańców, jak się żyje tubylcom i (co jest czasem bardzo interesujące) jak oceniają obecne władze.
Oprócz fragmentów "historycznych", niewielkich opisów przemieszczania się z miasta do miasta to rozmowy i pokazywanie przemian z punktu widzenia jednostki są esencją tej książki. Czy łatwiej jest o pracę, jak zmieniło się życie, o czym ludzie marzą... I to co uderza to niejednokrotnie tęsknota za czasami Związku Radzieckiego - ludzie idealizują ten czas wspominając go przez wspomnienia osobiste, ale opisują też go poprzez konkretne wymiary geopolityczne. Trzymając wszystkie narody "za mordę", mieszając je ze sobą przywódcy ZSRR sprawiali, że mniej istotne były różnice między kulturami, plemionami i nacjami. Po upadku sowieckiego imperium różne etniczne niesnaski, czasem religia czy historyczne zaszłości, dążenia do niepodległości powodowały i wciąż wywołują niepokój, poczucie niesprawiedliwości, walki i konflikty. I wśród wielu rozmówców autora słychać to rozgoryczenie - zdają sobie sprawę, że niepodległość nie oznacza od razu raju dla wszystkich, że może lepiej by było im z Rosją (oj władze Putina dostają tu laurkę niejednokrotnie za "rządy silnej ręki"), że ich przywódcy nie są idealni. Dla mnie uderzające z tej lektury było też to, że w prawie każdym miejscu zawsze są jacyś "inni", którzy mają albo lepiej albo gorzej i ten tygiel między kulturowy oznacza też ogromne trudności jak w ramach jednego państwa znaleźć sposób na sprawiedliwy sposób koegzystencji tych grup.
Czyta się to naprawdę dobrze, sporo jest rzeczy, które niby odkrywcze nie są, ale możemy im się przyjrzeć trochę z innego punktu widzenia - np. wizyta autora w Karagandzie - mieście, które było jednym wielkim obozem pracy przymusowej w czasach sowieckich, spotkania z potomkami tam osadzonych, którzy nadal tam żyją... Autor kilkukrotnie wraca do porównań okrutnego Czyngis-chana np. ze Stalinem i innymi przywódcami, którzy na tych terenach próbowali wcielać jakieś swoje chore plany (choćby gospodarcze jak np. Chruszczow). Zaczyna podróż pod mauzoleum Lenina, odwiedza symboliczny grób Czyngis-chana i kończy podróż przy mauzoleum Mo.
"... w Karłagu siedziało paru największych myślicieli w historii.
- Naprawdę? Kto na przykład?
- Czyżewski.
- Czyżewski?
- Naukowiec, który odkrył, że ludzie organizują bunty w regularnych cyklach, pod wpływem promieniowania słonecznego. Z tego wysnuł wniosek, że rewolucja komunistyczna nie była niczym nadzwyczajnym. Więc oczywiście zasłużył na karę.
- Nigdy nie słyszałem o nim ani o jego teorii.
- Oczywiście, że nie. Ponieważ osadzono go tutaj."
Fajnych spotkań - w knajpach, mieszkaniach prywatnych, czy dyskotekach, rozmów w podróży, w pociągach, taksówkach, ciekawych obserwacji jest tu mnóstwo. Miasta na trasie to m.in. Nowoczerkask (stolica Kozaków), Rostow nad Donem, Piatigorsk (Kaukaz), Nalczyk, Władykaukaz (Osetia), Machaczkała, Astrachan, Atyrau, Aktobe, Aralsk, Kyzyłord, Astana, Ałma Ata, Biszkek, Kaszgar, Jiayuguan, Baotou. A po drodze rożne grupy etniczne - czy ktoś z Was np. słyszał o Bałkarach, Kabadarajczykach albo o Dunganach?
Ludy Eurazji i ich losy, narody i ich współczesność. Co się liczy dla młodych na tych terenach gdzie wciąż mieszają się pozostałości komunizmu, rodzący się kapitalizm, islam, prawosławie, kultury plemienne, konsumpcjonizm ale i nacjonalizmy? Na terenach gdzie stepy, góry i pustynie wcale nie stwarzają najprzyjaźniejszych warunków do życia...
Dobra lektura - choć to prawie 400 stron i momentami drażnią trochę "po łebkach" opisy napotkanych ludzi to tak czy inaczej czyta się to naprawdę nieźle. Nie jest to książka czysto podróżnicza, spore fragmenty to raczej mieszanka reportażu, zapisków historycznych i refleksji na temat spraw społeczno-politycznych (możemy się np. dowiedzieć czemu USA nigdy zdaniem autora nie będą odgrywać w tym rejonie większego znaczenia). Może za mało humoru, ale za to kopalnia wiedzy o regionie i o ludziach, którzy go zamieszkują. Chce się od razu sięgać po następne książki na temat tych terenów.
ps. obiecywałem rozstrzygnięcie konkursu, "sierotka" już wylosowała zwycięzcę, ale poczekam do północy - może ktoś spóźnialski jeszcze zdąży i wtedy najwyżej losowanie zostanie powtórzone. Ogłoszę wiec wyniki dopiero jutro.
W jaki sposób wcześniej nie trafiłam w tak fajne miejsce?:)
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o literaturę podróżniczą dotyczącą Rosji, jestem świeżo w temacie,gdyż czytam ,,Białą gorączkę,, Hugo-Badera :)
Ta pozycją również wydaję się ogromnym zbiorem wiedzy na temat terenów wschodnich.
A czytałeś "Cień jedwabnego szlaku" Thubrona? Przy okazji - niebawem Czarne wyda jego "Syberię".
OdpowiedzUsuń@ biedronka - b dziękuję :) "Białą gorączkę" w takim razie też muszę dopisac do listy do zdobycia i przeczytania, dzięki za rekomendację...
OdpowiedzUsuń@czytanki... kurcze też tego nie znam, widze, że w reportażach jestem bardzo do tyłu, ale co sie dziwić jak trzeba wydać 35-40 zeta na kniżkę i cieżko znaleźc jakieś pormocje :(
Lubię tego typu książki i z pewnością sięgnę kiedyś po "Morderców w mauzoleach":)
OdpowiedzUsuńJeśli masz telefon w Plusie, to możesz mieć 20% rabat na książki w empik.com.
OdpowiedzUsuńhttp://www.plus.pl/indywidualna/Uslugi/Promocje/empik/
Thubrona sama jeszcze nie czytałam, na razie wypożyczyłam i przejrzałam;)
Czy Mordercy w mauzoleach uciekają od stereotypów? Napisać dobry reportaż jest niezwykle trudno, bo albo się wartościuje wypowiedzi bohaterów (Górecki) albo robi z napotkanego świata skansen lub ogród zoologiczny (Stasiuk), zapominając, że to czytelnik, nie autor, ma dokonać własnej oceny.
OdpowiedzUsuńO "Cieniu jedwabnego szlaku" czytałem opinię, że autor wyszukuje same nagatywy o spotkanych krajach, co raczej by zniechęcało do lektury (bo przecież spotyka się tam raczej życzliwych ludzi, którzy wcale nie są nastawieni jednoznacznie negatywnie do świata, władzy i swojego kraju).
Mansur
wiesz co trudno to ocenić, mnie drażniły przede wszystkim pobieżne charakterystyki ludzi (typu młody, barczysty, z wygolonym karkiem, na szyi złoty łańcuch, jest biznesmenem) po których dopiero nastepowały jakieś ciekawe fragmenty rozmów z tymi ludźmi. A jeżeli dodasz do tego przypadkowość różnych osób to wtedy masz przekrój - część marudzi, przeklina, a część z pogodą ducha i spokojem opowiada nawet o rzeczach bolesnych.
OdpowiedzUsuńNa pewno autor dodaje do wszystkiego jakieś włąsne subiektywne odczucia np. zwiedzajac miejsce pochówku Czyngis-chana ewidnentnie ścina sie z przewodniczką bo cały czas ma w głowie przekonanie że to rzeźnik, okrutnik i morderca... W takich sytuacjach słowa, które ktoś uważa za ważne wypadają w książce jako naiwna, głupia wiara w jakąś propagandę (państwa, narodu, tradycji itd.) ale masz racje że cholernie trudno jest pisać i uwolnić się od takiego tonu "oceniania" i filtrowania wszystkiego przez swój punkt widzenia. Np. antyamerykanizm autora (słowa Bush jest głupi padają tu bardzo często) ale powtarzają je głównie rozmówcy...
Na pewno ksiązka nie wyczerpuje tematu - jeżeli zatrzymywał sie w każdym mieście dzień dwa i jechał dalej to chcąc niechcąc będzie to pobieżny opis tej rzeczywistości ale: może lepiej że skupił się na ludziach a nie na zwiedzaniu, no i trzeba pamiętać że to podróż a wiec tematów i regionów sporo do opisania.
ja polecam bo dla mnie to zachęta do tego by szukać dalej. I to co czytałem dalekie jest od krótkich migawek z tv gdzie te rejony widzimy tylko wtedy jak wybuchają tam jakieś walki, rewolty...
Jeszcze jeden plus - stara sie rozmawiać z różnymi ludźmi, z różnych grup etnicznych, nawet czasem specjalnie nastawiając się na "mniejszości"
Dzięki. Przypiąłem łatkę Wojciechowi Góreckiemu, a była skierowana do Wojciecha Jagielskiego. Czasami cierpnie mi skóra, gdy reporter szydzi z rozmówców, pokazuje, ze jest lepszy, mądrzejszy (Stasiuk, Jagielski), a później w recenzjach wszyscy rozpływają się w zachwytach. Pamiętam taką scenę: Jagielski rozmawia z ministrem kultury Afganistanu w czasach talibów i pyta, czy muzyka Beethovena jest haram (zakazana). Na co ten powtarza ze zdziwieniem "bi tu ven?", jakby nigdy nie słyszał tego nazwiska. No, może nie słyszał, przekręcił, i co z tego? Ciekawe, ilu poetów i muzyków afgańskich zna polski minister kultury. Ale każdy talib to ciemniak, fanatyk i należała mu się szydera, bo kultura to tylko w Europie i kulturę Europy każdy znać musi. Takich to mamy reporterów od sprawnej propagandy i jednostronnego podejścia.
OdpowiedzUsuńMansur
a do Góreckiego się przymierzam - chyba dwie napisał o tamtych rejonach... jak przeczytam pewnie będę też chciał coś napisać
OdpowiedzUsuń