Korzystając z tego, że tvp przypomina ten tytuł w najbliższym tygodniu i ja postanowiłem go sobie odświeżyć. A film budzi we mnie dość mieszane uczucia - podzielił też widzów na tych co byli zachwyceni aż po tych co wychodzili z kina w połowie. I dla mnie pierwszy raz był mało strawny - długie, wydawało się nudne, wiele rzeczy niepotrzebnie przedłużanych, celebrowanych, a przecież wydawało sie to niepotrzbne. Przy kolejnym seansie już inaczej do tego się podchodzi - nawet nie tyle zwraca się uwage na jakieś niuanse, które umknęły, ale raczej odwrotnie - dostrzega się w tym epickim obrazie pewną wiekszą całość.
Historia z przełomu XIX i XX wieku umiejscowiona jest gdzieś w Teksasie. Oto Daniel Plainview (kapitalny Daniel Day-Lewis) odnajduje złoże ropy naftowej i powoli zaczyna na pierwszych zarobionych pieniądzach budować swoje imperium - zdobywając kolejne działki, inwestując i budując szyby.
Można powiedzieć - ma nosa do interesów, ma jakiś instynkt, który go prowadzi, ale też jest w nim jakaś bezwględność - realizuje swe zamierzenia choćby i po trupach. Co można poświęcić aby zdobyć fortunę? Przybranego syna, dla którego nie ma czasu? Wszystkich przyjaciół i rodzinę, którzy przecież moga zdradzić, oszukać i wykorzystać? Własne zasady i poglądy? Przyjemności? Miłość? To wszystko wydaje się dla Daniela nieważne. Posunie się nie tylko do szantaży czy manipulacji, ale by zdobyć to co chce będzie nawet udawał pokornego wiernego w Kościele Trzeciego Objawienia.
Reżyser Paul Thomas Anderson (którego "Magnolię" bardzo lubię) pokazuje nam narodziny amerykańskich imperiów, kapitału, który przerośnie swą legendą nawet gorączkę złota. I podobnie jak w czasach Klondike tu biznes to również wojna tylko dla najsilniejszych, dla tych co nie rezygnują mimo przeszkód, mimo tego, że wszyscy dookoła zaczynają ich nienawidzieć. Oto kapitalizm widziany u samego źródła - wy mi dajcie ziemię bo i tak z nią nic nie robicie, a w zamian za to dam wam drogę/kościół/szkołę (do wybory niczym i dziś).
Ta droga prowadzi do bogactwa, ale i często do samotności, do własnego moralnego upadku (świetnie pokazane wzajmne rozgrywki i rywalizacja między Danielem i charyzmatycznym kaznodzieją Elim Sundayem) i tak naprawdę do szaleństwa.
Ciekawy obraz - drażniący nie tylko muzyką ale i czymś podskórnym - niby jest chłodny, ale czujemy w nim wciąż napięcie. Dobre zdjęcia - zbliżenia twarzy i ich emocji, ale równie wiele niesamowitych krajobrazów m.in. Kalifornii - pustych przestrzeni i tym co na nich wyrasta - las budowany rękoma ludzkimi. No i przewrotne i okrutne zakończenie...
Taaaak... W tym surowym filmie znaleźć można więcej uczuć niż w wielu innych filmach - mamy tu mnóstwo chciwości, wściekłości, gniewu, pożądania, niespełnienia, nienawiści i marzeń. A więc kto chce powtórki lub jeszcze nie widział - w najbliższy czwartek przed telewizory :) Choć z dwóch filmów mniej wiecej z tego samego czasu ja jednak wybieram film braci Cohenów.
możesz zobaczyć także: To nie jest kraj dla starych ludzi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz