Ponieważ zbliża się koniec kolejnego miesiąca i wszystko wskazuje na to, że to kolejny miesiąc, w którym liczba wizyt rośnie, a ja z wywieszonym językiem, ale daję radę "wyrabiać normę" czyli pisać jedną notkę dziennie to czas dopisać ostatnie notki i świętować. Postanowiłem, że jedna będzie poważniejsza, a druga troszkę mniej. Bo będzie po raz pierwszy o komiksie. A to najczęście sztuka traktowana trochę z przymrużeniem oka, choć znawcy tematu pewnie w zanadrzu mieliby niejeden album pokazujący, że to dzieła wartościowe i piękne (no właśnie literatury?), a nie tylko rozrywka.
Trafił w moje ręce pierwszy album z serii o Funkym Kovalu. Ach ile emocji i frajdy sprawiały te drukowane w odcinkach w Fantastyce komiksy. Gdy takich obrazkowych historii było na naszym rynku tyle co kot napłakał (a jeżeli już to dziecinne np. świetne Kajko i Kokosz) oto pojawiała się historia, która do dzić może wciągać i się podobać...
Zaiste coś w tym jest skoro w sytuacji gdy Amerykanie mając tylu swoich bohaterów i serie, które mają tysiące fanów zainteresowali się tą polską produkcją sprzed lat i chcą ją ekranizować.
Jest rok 2011 (he he). Zawadiacki, kosmiczny detektyw podejmuje rózne trdune misje i wyzwania walcząc ze złem, międzyplanetarnymi spiskami, zawsze w imię prawdy, wolności i swego konta w banku. Funky Koval potrafi działać bezczelnie, nie zawsze jest uległy wszystkim rozkazom, nie opuszcza go przy tym szczęście i poczucie humoru (i oczywiście westchnienia kobiet).
Historia autorstwa Bogusława Polcha, Macieja Parowskiego i Jacka Rodka ma już 30 lat. Wtedy w szarych czasach SF była często świetną odskocznią zarówno dla twórców jak i czytelników - czasem na poważnie, czasem z przymrużeniem oka, opowiadało się rzeczy, których w "normalnym" nurcie kultury pewnie by nie puszczono. Ale i dziś te historie świetnie się czyta/ogląda. Poczycie humoru, tempo akcji, różnorodne i zaskakujące kadrowanie, zwroty akcji i bardzo rozbudowana narracyjnie historia, dbałość o szczegóły postaci czy rekwizytów - to wciąż może się podobać. A więc obojętnie - znacie już naszego bohatera i jego kolegów z agencji Universs, drolle, międzyplanetarne korporacje czy zetkniecie się z nimi po raz pierwszy - zachęcam byście zerknęli na to co podobało się 30 lat temu i nadal może się podobać :) Zanim obejrzymy hollywoodzką wersję zobaczmy to co najlepsze, bo film może już nie być na tak dobrym poziomie. EEE tam ktoś westchnie - takie obrazki to tylko dla nastoletnich chłopców. Cóż - przekonajcie się sami...
A co na rodzinny helołin? Może Zielona Karta Weira? (m.)
OdpowiedzUsuńUps, skleroza, chodziło mi o film Nasza Ameryka Jima Sheridana (tego od W imie ojca i Moja lewa strona)
OdpowiedzUsuńhttp://www.filmweb.pl/Nasza.Ameryka
polecam, jeśli ktoś lubi kino familijne. (m)
tego nie widziałem, może na jutro poszukam. A na dziś - na razie pisanie ostatniej październikowej notki, potem pewnie gotowanie zupy dyniowej (przywiezione ze wsi) a jeżeli film to już tylko z małżonką :) dzieci pobiegały po kolicy, wróciły z torbami słodyczy i teraz oglądają jakieś swoje filmiki, potem gorąca kąpiel. po 3 dniach poza domem mam nadzieję, że dziś szybko zasną
OdpowiedzUsuńO, pierwszy raz o komiksie, ale mam nadzieję, że nie ostatni, co?
OdpowiedzUsuńkto wie... sam niewiele kupuję, a nie mam tez źródeł bezpłatnych. Fanem Mangi też nie jestem. Ale już widziałem w swoim zyciu parę takich albumów, że szczęka opada - spokojnie bez żenady można je uznać za równie wartościowe co ksiązka czy film. Tak, że komiks dla mnie to nie tylko wspomnienia Tytusa z dzieciństwa.
OdpowiedzUsuńnp. to http://kultura.gazeta.pl/kultura/1,114528,10578507,Nieznane_sceny_z__Mistrza_i_Malgorzaty__w_polskim.html
OdpowiedzUsuńDla mnie też komiks jest ważny, a na blogach, niestety, traktowany po macoszemu...
OdpowiedzUsuń