Do recenzji M. dopisuję po jakimś czasie jeszcze kilka zdań od siebie poniżej.
Historia oparta o objawienia oławskie z 1983r., choć w gruncie rzeczy nie one były głównym motywem książki. Tematem przewodnim był raczej obraz rodziny „dotkniętej” cudem, którego ani się nie spodziewali ani go chcieli. Takie objawienia miały rzeczywiście miejsce, jednak Kazimierz Domański, których ich doświadczył był jedynie pierwowzorem Henia – bohatera „Kultu”. Narrację powieści autor oddał Zbychowi, książkowemu bratu mistyka, co okazało się zabiegiem rewelacyjnym, bo przez to historia stała się lżejsza a jednocześnie świetnie opisująca czasy upadku komuny widziane oczami prostego człowieka. Zbychu to fryzjer, brat-łata dla licznego grona znajomych, człowiek, który niespecjalnie dąży do osiągnięcia szczytów w jakiejś dziedzinie; ślizga się po życiu, a że jest przy tym przystojnym „facetem z bajerem” – bierze z życia to co mu przynosi radość. To taki typ człowieka co zapewniając o wielkiej miłości do żony - zdradza ją z inną, pójdzie pić z kolegą, bo akurat ma na to ochotę, przemilczy rzeczy istotne, bo nie dotyczą jego, kochając brata – też go zdradzi. Byle tylko ślubna się nie dowiedziała. Jego życie to codzienność „lekko przybrudzona” i kolejne „sprawy do załatwienia”. Jednocześnie ten prosty człowiek niesie w sobie odrobinę nadziei, przyjmując o ile nie z pokorą to ze zrozumieniem, co mu życie niesie, jakby mówił, że trzeba żyć. Jakoś, ale jednak trzeba. Prosty człowiek, który robi błędy, ale nie jest złym człowiekiem. I to właśnie w rodzinie Zbycha, jego brat Henryk, człowiek zawsze lekko wycofany, doznaje objawień.
Realia tamtego okresu: stanie w kolejkach, brak towarów, luksusy z Pewex-u, bieda. O wszystko się „walczyło” albo załatwiało. Czas chaosu i braku nadziei. W tamtym czasie Kościół jawił się jako ostoja patriotyzmu, polskości i cnót wszelakich. Jednak już wtedy zaczęły się pokazywać pierwsze rysy na tym świetlanym wizerunku. Przyszły wraz z upadkiem „komuny”, kiedy kraj nadal pogrążony w chaosie staje się jednak bardziej kolorowy. Nagle świat jakby przyśpieszył, wszystko się zmieniało, na więcej można sobie było pozwolić, częściej nazywać rzeczy po imieniu.
Powieść łączy ze sobą świat prostego człowieka i świat wizjonera w jednej rodzinie. W jednym mieszkaniu grzesznik i święty, lub tylko kreowany na świętego przez rozmodlony tłum. Wspaniale przedstawiony obraz wpływu jednego z braci na życie drugiego. Kiedy Henio, z nadzwyczajną konsekwencją i cierpliwością dąży do wybudowania wielkiego sanktuarium i marzy o wizycie papieża Polaka, Zbyszek w tym czasie lawiruje pomiędzy bratem, rodziną, znajomymi a przyjaciółmi z oławskiej elity, którzy są i w kręgach kościelnych i partyjnych. Z jednej strony tłumy pielgrzymów sunące na klęczkach do Henia, z drugiej – grzmiący o zacofaniu Jaruzelski i Kościół, który odżegnywał się od objawień, a po obu stronach są znajomi i przyjaciele. Jak znaleźć wyjście z tej matni. Z obu stron padają zapewnienia i groźby, po obu stronach nie ma możliwości porozumienia. I jeszcze ten pociąg do kobiet, który stanie się motywem esbeckiego szantażu i zniszczy rodzinę.
Ta powieść to świetna historia o miłości, przyjaźni, rodzinie, lojalności i stracie tego wszystkiego. O chęci zrozumienia najbliższych nam ludzi. O podejściu do wiary i do Kościoła. O winie i jej odkupieniu. O życiu i jego zrozumieniu. Wreszcie o tym, że przegrywamy z Instytucją. Napisana bez zbędnej czułostkowości.
Jedna z lepszych powieści jakie poznałam w tym roku, w rewelacyjnej interpretacji Janusza Chabiora.
Polecam!
MaGa
***
M. często szuka w takich historiach zahaczających o religię, winy i grzechów Kościoła, ja tam zawsze szukam przede wszystkim człowieka. Dla mnie jest to więc opowieść przede wszystkim o tęsknocie za czymś więcej. Tęskni żona Zbyszka, choć wydaje się zadowalać tym co ma, tęskni Henio, tęsknią setki ludzi, którzy do niego lgną. W szarości polskiej rzeczywistości, w beznadziei swojego życia, szukają nadziei, kolorów, jakiejś szansy na zmianę. Obok całej masy oszustów, cwaniaków, rzeczywiście nie brak tu ludzi, którzy mają serca czyste, wypełnione ufnością. Trochę jak Henio, wciąż wierzący że jakoś to będzie. Może jest w tym naiwność, ale i wiara. Tylko Zbyszek wydaje się nie ulegać marzeniom, jakby zadowalał się tym co ma, stąpał twardo po ziemi. Ale czy to też nie jest forma marzenia - że zawsze będzie tak jak teraz, że salon fryzjerski będzie prosperował, że jemu nic nie będzie brakować. On chce tylko świętego spokoju. Może dlatego wchodzi w układ, który potem go zniszczy.
Smutna to książka. Na poły reportażowa, mocno osadzona w konkretnych czasach późnego PRL i dobrze M. to określiła, że napisana bez zbędnej czułostkowości choć przecież z jakimś ciepłem.
Można żałować Henia, współczuć żonie Zbyszka, ale czy lubi się to kogolwiek i jakoś lepiej rozumie? Co ważne - bez prześmiewczości, z ciepłem do tych, którzy uwierzyli w cuda. Można z nich się czasem nabijać, nazywać Jeremiaszami, wyzłośliwiać, kto tu jednak wychodzi na prawdziwą świnię, na największego obłudnika?
Mocna rzecz. O tym jak ludzie potrzebują czegoś więcej. A jak nie znajdują, szukają czasem w dziwnych miejscach, może zafascynowani prostotą, szczerością bijącą z przesłania, zaangażowaniem. Instytucja rzeczywiście często im tego nie daje.
Trochę trzeba się przełamać do tej dziwnej narracji, gadanej, chwilami chaotycznej. Zdecydowanie jednak warto!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz