Strony

niedziela, 29 kwietnia 2012

Wszystko czego chcielibyście dowiedzieć się o teatrze, ale boicie się zapytać, czyli zwariowany wieczór a na deser rozdawajka

 
Dzisiejsza recenzja będzie teatralna. Choć od razu warto zastrzec, że przedstawienie nietypowe. Wszystko co byście chcieli wiedzieć o teatrze, ale boicie się zapytać (teatr Montownia, albo jak sami się przedstawiają teatr Chłodnica) gościnnnie w murach Teatru OCH.
Adam Krawczuk, Marcin Perchuć, Rafał Rutkowski, Maciej Wierzbicki, czyli skład Teatru Montownia - jednej z pierwszych niezależnych grup teatralnych w Polsce. Panowie, których twarze znamy z różnych seriali, różnych ról (choćby Rutkowski, który konsekwentnie wypuszcza programy stand up comedy), ale przecież od lat tworzą też własny teatr. I mimo braku własnej sceny tworzą i pokazują własne produkcje - choćby gościnnie. Tym razem jako coś "odstresowującego" na sobotę, wybrałem ich panelo-spektakl na temat teatru. Mamy więc temat przewodni - niby poważny, ale w wykonaniu tej czwórki jest to po prostu ponad godzina kabaretu. Tak piszą o tym sami:
Zapraszamy na kolejne zderzenie z prawdziwym teatrem i jego problemami. Zważywszy na liczne spory, różnice zdań, a niekiedy nawet oznaki otwartej wrogości wobec siebie, wyrażanej przez artystów scen warszawskich, pragniemy naciąć napęczniały wrzód, aby oczyścić atmosferę i podłożyć podwaliny pod fundament nowego, powszechnego, współczesnego, dramatycznego, polskiego i narodowego, przy udziale inicjatywy prywatnej, Teatru. Wszystkich, którym los teatru nie jest obojętny, lub tych, którzy mają go kompletnie dosyć, zapraszamy!

sobota, 28 kwietnia 2012

Plunkett i Macleane, czyli rabusie dżentelmeni

Na fazie opisywania Sherlocka (Ritchiego) przypomniał mi się inny film, dużo starszy, ale z którego można spokojnie stwierdzić, że twórcy korzystali. Podobny pomysł, niezłe tempo, wykorzystanie elementów kina kostiumowego i przeniesienie w czasy historyczne elementów i pomysłów jak najbardziej nam współczesnych. Tu oczywiście najbardziej zaskakuje muzyka - wiek XIX, piękne stroje, a do tego mocne i jak najbardziej nowoczesne rytmy np. na balu. 
Plunkett i Macleane jest kinem przygodowym z elementami kryminalnymi, ale przecież podobnie jak w Sherlocku nie brakuje tu elementów komediowych. Zabawa świetna, film mimo swoich kilkunastu lat zachował sporo świeżości i można go polubić. Jest trochę zaskoczeń, nie wszytko układa się tak jak byśmy sobie to wyobrażali, ale to tylko może zwiększyć przyjemność.

piątek, 27 kwietnia 2012

Pochówek dla Rezuna - Paweł Smoleński, czyli niełatwe sąsiedztwo

Dziś znów tylko krótka notka jako zajawka tematu. Dorota, która ostatnio korzysta z mojej biblioteczki ewidentnie jest minimalistką :) Ale może to lepiej? Moje pewnie zbyt długie wywody, nie dość, że subiektywne to pewnie jeszcze na dodatek marnej jakości (przynajmniej tak to zostało określone przez jednego z komentujących - jeżeli ktoś widział film I love you Phillip Morris to zapraszam do dyskusji i podkarmienia trolla)... Ale nic to - blog jest mój i zawsze chętnie będę dyskutował, rozmawiał, ale nie będę ściemniał, czyli nie mam zamiaru pisać pozytywnie o czymś co mi nie pasuje. Chyba miałem dobre przeczucie, że u nas są już osoby na tyle fanatyczne, że złego słowa nie dadzą powiedzieć na film - byle tylko pojawił się wątek homoseksualny musi dostawać 10 i koniec. Ech...
Ale wracając do tematu. Książka "Pochówek dla rezuna" już u mnie też na szczycie stosika więc i ja o niej napisze wkrótce słów kilka. A na razie zapraszam do zapoznania sie z shirtem Doroty. A ja pędzę dopisywać swoje uwagi do jej notatki na moim blogu o książce "Kazik Ratajzer".

czwartek, 26 kwietnia 2012

Śniadanie z Sokratesem, czyli rozważania o życiu codziennym

Kolejna rozdawajka - książka czyta się nieźle i jeżeli tylko lubicie takie rozważania i nie lektury z fabułą, zapraszam do rozdawajki. Poniżej zamieszczam krótką notkę swoją oraz tekst reklamowy  od wydawnictwa. Książkę wydaną przez Carta Blanca otrzymałem od firmy Alecs Red House.
By ją otrzymać wystarczy, że wyrazicie chęć zdobycia książki (anonimowych jak zwykle proszę o e-maile) pod tym postem. Czas do niedzieli.
Chociaż miałbym dla Was propozycję. Zabawmy się w sprawdzenie naszej wiedzy na temat filozofii i słynnych myślicieli :) Czy znamy ich tylu by wypełnić cały alfabet? Podrzucajcie swoje propozycje, a ja będę systematycznie uzupełniał listę - można po kilka propozycji do każdej literki. Ja zaczynam od A.

Filozofia kojarzy nam się głównie z mało strawnymi teoretykami, którzy dzielą włos na czworo, szukają kota w ciemnym pokoju, próbują znaleźć na wszystko definicję i wyjaśnienie. Może powodem jest niewielka ilość przystępnych publikacji, która pokazywała by sens stawiania pytań "dlaczego", pewnie jeszcze bardziej brak ludzi, którzy z pasją by o tym młodym ludziom opowiadali - nie tylko o historii filozofii, ale właśnie o próbie wyjaśniania świata w którym żyjemy obecnie. Gdybyśmy zarażali młodzież umiejętnością stawiania pytań, szukania odpowiedzi, kierowania się refleksją przy podejmowaniu różnych wyborów - pewnie tych sterotypów w ocenie filozofii byłoby mniej.
Raz na jakiś czas na naszym rynku wydawniczym pojawiają się pozycje lekkie i popularne, które mają przybliżyć i oswoić czytelnikom to zagadnienie. Umiłowanie mądrości mogliśmy już kiedyś rozważać przy odniesieniu do Kubusia Puchatka, życia górali, czy funkcjonowania zwierząt w stadzie... "Śniadanie z Sokratesem. Filozofia na talerzu" Roberta Rowlanda Smitha wpisuje się właśnie w ten nurt popularyzacji.
To co może zaskakiwać to pomysł by wpisać odniesienia do filozofii nie do jakiejś lektury, cytatów, ważnych wydarzeń, ale do rytmu zwyczajnego dnia przeciętnego człowieka. Pobudka, śniadanie, droga do pracy, kąpiel, urlop, oglądanie telewizji, lunch z rodzicami, kłótnie czy seks. Okazuje się, że wszystko może stać się inspiracją do rozważań nad sensem istnienia, świadomych wyborów i ukazania różnych wartości i zagadnień w zupelnie nowym świetle. Żadna nawet z prostych czynności nie jest przecież wolna od pewnych dylematów, dodatkowych znaczeń, nie do końca artykułowanych czy przemyślanych celów, wpływów, kosztów. Czyta się to naprawdę fajnie, choć od razu musze zaznaczyć, że nie wszystkie rozdziały udało się wypracować równie ciekawie (jednym z moich faworytów jest rozdział o czytaniu książek), w niektórych wyszło troche mętnie.   
Autorowi na pewni nie brak erudycji i poczucia humoru (ale w końcu jest nie tylko pisarzem, alerównież wykłada i prowadzi programy telewizyjne). Czuje się, że to gawędziarz, który spokojnie może łączyć klasyczną myśl filozoficzną z psychoanalizą, psychologią humanistyczną, elementami religii, bohaterami popkultury, tak abyśmy różne zagadnienia lepiej zrozumieli, bawi się cytowaniem różnych poglądów, definicji i zestawia je czasem w zaskakujący sposób. Kolejne rozdziały - felietony nie są długie, można więc porcjować sobie całość, a napisane to jest lekko i bez nadużywania trudnego do przyswojenia dla laika słownictwa.     
Czy mam jakieś, ale do tej pozycji? Jeżeli coś mnie denerwowało to może żarty i instrumentalne cytowanie w niektórych fragmentach refleksji autora nawiązaujących do religii. Kilka razy odniosłem wrażenie, że autor bawi się różnymi myślami kompletnie wyrwanymi z kontekstu i stawia je na równi z koncepcjami naukowymi tylko po to by je ośmieszać. Nawet jeżeli przekazywanie pewnej tradycji i wartości w religii moża potraktować jako element zmieniający społeczne myślenie, fukcjonowanie ludzi to trudno go przecież rozpatrywać w oderwaniu od tego co dla ludzi wierzących jest źródłem tych wartości (bo przecież nie tylko rozum jak w filozofii). Można znaleźć trochę takich sfomułowań, które mogą dziwić np. czemu droga krzyżowa kojarzy się autorowi jedynie z histerycznością. W niektórych fragmentach książki mam też wrażenie, że autor dobierał sobie różne teorie trochę na siłę, wyszlo nieszczególnie i tu nawet nie chodzi o zawiłość wywodów, ale o wybiórcze traktowanie różnych myślicieli i ich poglądów. Sprawia to wrażenie momentami wariacji na zadany temat, ale pisanych ad hoc i niedokończonych.
Całość jednak to ciekawa intelektualna zabawa - nie tylko dzięki przypominaniu sobie różnych postaci, teorii, ale bawiąc się sposobem w jaki autor wykorzystuje je zestawiając z naszą codzianną rutyną - od jazdy komunikacją miejską, planowaniem urlopu, prysznicem, czy wręczaniem rachunku przez kelnera.
Oczywiście to raczej nie tyle kompendium wiedzy, ale raczej przystawka, która ma zachęcić do dalszych poszukiwań i przede wszystkim pokazać, że filozofia nie musi być nudna i oderwana od życia. Więc nawet jeżeli podobnie jak mi po lekturze po kilku tygodniach niewiele Wam w glowie zostanie, warto zobie np. wyciągnąć bibliografię, którą dołączył autor na końcu.
Kogo zainteresuje książka może zainteresuje też ta inicjatywa
  
Robert Rowland Smith w „Śniadaniu z Sokratesem” zaprasza czytelnika na filozoficzną ucztę. Na czytelników czeka  nie tylko tytułowe śniadanie, ale spory posiłek złożony z wielu dań. Z pomocą kolejnych myślicieli i filozofów, Smith zastanawia się nad sensem kolejnych codziennych aktywności: wstawania, drogi do pracy, samej pracy, jedzenia, czytania, oglądania telewizji, zakupów, kąpieli, seksu, kłótni z partnerem, lunchu z rodzicami, snu itd. W ten sposób odkrywa, jak dużo wielkie umysły miały do powiedzenia na temat naszych powszednich dylematów. Czytelnik zaś ma szansę dostrzec, że filozoficzne idee nie są alchemiczną recepturą dla wtajemniczonych. Smith nie ma bowiem ambicji przedstawienia całych systemów filozoficznych, a jedynie przywołuje odpowiednie koncepcje - takie, które mogą posłużyć zrozumieniu analizowanej sytuacji. Dzięki temu możemy zobaczyć zaskakujący sens tego, co robimy, a znajdując odpowiedzi na niektóre dręczące nas pytania, możemy zdecydować, na co w życiu warto poświęcić energię, a co ominąć z pełnym satysfakcji uśmiechem.

a oto i nasz lista sprawdzająca ilu znamy sławnych myślicieli
A Awicenna, Arystoteles, św. Anzelm, św. Augustyn, Aureliusz Marek, Anaksagoras
B Bacon, Berkeley, Bauman Zygmunt, Budda,
C Cyceron, Camus
D Diogenes, Darwin, Demokryt, Derrida
E Epikur, Engels
F Fromm, Feuerbach, Fichte
G Galileusz, Gandhi
H Heraklit, Hobbes, Hume, Hegel
I
J Jones John Robert, Jung
K Kartezjusz, Kierkegaard, Kołakowski, Kant
L Leibnitz, Locke, Lao-Tse
M Marks
N Nietzsche, Newton 
O Ockham,
P Pascal, Plutarch, Platon, Pitagoras, Plotyn
R Rusell Bertrand, Rosseau
S Sokrates, Spinoza, Szyszkowska, Schopenhauer
T św. Tomasz, Tatarkiewicz, Tales z Miletu, Tishner
U
W Wittgenstein Ludwig,
Zenon z Kiton, Zenon z Elei

środa, 25 kwietnia 2012

Positive energy i notka z wynikami rozdawajki, czyli miało nie być, a jest

Już nawet przestaję fotografować stosy i stosiki, które wciąż rosną, spokojnie mam co czytać na parę miesięcy (czyli około 50 pozycji), a ponieważ miejsc na półkach nie przybywa, wiec moge obiecać, że rozdawajki będa w miarę regularnie :) (kolejna jutro, a potem większa w niedzielę przed majowymi wyjazdami). Ponieważ dziś dotarła kolejna płytka prezent od Gutka spodziewajcie się nie tylko książek, ale i płyt dvd. Co prawda gdy zrobiło się cieplej w domu się nie chce siedzieć, ale z książka można zawsze w plener, czyż nie? Życzę Wam już teraz wielu wrażeń z podróży i tych dalekich i tych bliskich!
Notka miała zniknąć po jednym dniu, ale potem postanowiłem, że jednak zostanie. A recenzję - tym razem muzyczną znajdziecie na dole. A Rozdawajka? Nie mogę Was chyba trzymać w niepewności cały czas. Mogę? A no to dobra, to pogadam jeszcze trochę.

2012 - zbiór opowiadań, czyli 5 spojrzeń na kalendarz i ostatnia okazja na zdobycie książki

Ponieważ losowanie przeprowadzę dopiero wieczorem to ostatnia okazja dla Was aby zdobyć książkę (tutaj kliknij) - zbiorek opowiadań dystrybuowany przez Empik z okazji Światowego Dnia Książki. Zbiorek wyjątkowy o tyle, że chyba nie będzie w normalnej sprzedaży, więc okazji by go zdobyć raczej nie będzie.
Jacek Dehnel, Małgorzata Kalicińska, Rafał Kosik, Zygmunt Miłoszewski i Beata Pawlikowska. Każde trochę z innej bajki, ale wszystkie nazwiska dość znane, więc warto przeczytać co napisali Ci których lubicie i poznać tych których jeszcze nie znacie.   
Myśl przewodnia to data 2012 - do niej każdy z nich miał się odwołać w jakiś sposób - więcej wymagań chyba nie było, a jak im to wyszło możecie przekonac się sami.

wtorek, 24 kwietnia 2012

Touch, czyli wszyscy jesteśmy związani nicią losu i... co tam w serialach słychać?

Ostatnio jakaś posucha z serialami, rzeczy stare już tak nie kręcą jak kiedyś, wiec tylko zerkam na ostatni sezon Housa, czasem na Mentalistę, Gotowe na wszystko już sobie odpuściłem, nowe rzeczy jak np. Homeland nie wciągnęły, Spartakus chyba jedynie z przyzwyczajenia oglądany, bo ilość ketchupu na klatkę przekracza tam jakikolwiek sens i smak... Co tam jeszcze? Luck końcówke miał świetną, ale co z tego skoro kontynuacji nie będzie. Wrogie niebo, czyli Spielberg jako producent - dopiero zaczynam, ale już widać, że bez rewelacji. Oczywiście jest świetna Gra o Tron, ale cholera czekanie tydzień na 50 minut to strasznie długo. A może Wy coś polecicie? Na razie z dużą przyjemnością odświeżam sobie pierwszy sezon Castle. A napisać postanowiłem o serialu, w którym gra facet, który przez jakiś czas też nieźle potrafił nas trzymać w napięciu. Kto pamięta 24 godziny z Sutherlandem? To czasy gdy po ten serial chodziło się do wypożyczalni video (a teraz dzieciaki nie wierzą, że coś takiego istniało). Teraz ten sam pan - choć już podtatusiały mocno, gra właśnie ojca w produkcji, która leci na Fox. Propozycji tak naprawdę z pogranicza kina familijnego, sensacji (a raczej wprowadzania jakieś akcji w każdym odcinku) i S-F (nie bójcie się to raczej pewne elementy "zagadkowości", a nie kosmici.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Strange days - The Doors, czyli muzyka siostrą ci jest


Dziś Światowy Dzień Książki, ale z tej okazji już od kilku dni trwa rozdawajka do której zapraszam. Wiec troszkę nie sterotypowo dziś o muzyce. Sięgnąłem kilka dni temu do pudełka (sześciopak ze wszystkim płytami) z Doorsami i do odtwarzacza trafiła - znów troszkę niestereotypowo - płytka najmniej "przebojowa", czyli ich drugi album "Strange Days". No owszem są tu znane "People are strange" czy "Love me two times", ale całość nie zyskała takiego uznania jak płyta pierwsza, czy kolejne. Oczekiwano przede wszystkim numerów szybkich, melodyjnych, a chłopaki wcale nie mieli ochoty schlebiać gustom masowym. Słucham tej płyty w kółko od kilku dni i zachwycam się bogactwem jej klimatów, odwagą w eksperymentowaniu (Jim Morrison pozwala sobie nie tylko na odważną interpretację gdy śpiewa, ale i na zamieszczanie fragmentów recytowanych ("Horse Latitudes"). No i kolejny po "The end" finałowy niesamowity performance, czyli "When The Music's Over". Nawet dziś niewiele kapel miało by odwagę by wrzucać takie numery na płytę, a co dopiero w czasach gdy sprzedaż płyt zależała od tego czy będą cię grali w radiu...

niedziela, 22 kwietnia 2012

Madame - Antoni Libera, czyli jak się pisze dla elit

Mam z tą ksiązką zdecydowany kłopot. I jak się okazało na spotkaniu DKK nie tylko ja (odetchnąłem, bo bałem się, że tylko ja będę kręcił nosem). Czyta się dobrze, ale jednak coś mnie w trakcie lektury zdecydowanie uwierało i przeszkadzało mi w czytaniu. Pisane jak "niby - autobiografia", ale jeżeli nawet narratorem jest ktoś starszy to przeciez nie ma co udawać - bohaterem jest młody człowiek, licealista przed maturą. I w tym świetle czytanie tych wspomnień jest dziwne - może pasować nam przy pierwszych rozdziałach, bardziej skupionych na szkole, takich "kumplowskich", ale późniejsze ciągnięcie historii "rozpracowywania" swej profesorki, wielostronicowe rozważania bohatera na różne tematy filozoficzne, historyczne, etyczne, bardziej by pasowały do starszego pana, który próbuje dokonać jakiejś retrospekcji, a nie do poziomu 18-latka. Ale jest jeszcze coś co drażniło i najfajniej uchwycone zostało to własnie w dyskusji na spotkaniu Klubu - wątków, cytatów i różnego rodzaju dywagacji jest tu tyle, od teatru, przez literaturę, aż po historię, że przeszkadzają w śledzeniu historii, którą opowiada nasz bohater. Można udowadniać, że to wszystko jest oczywicie połączone, ma związek ze sobą, ale powtarzam raz jeszcze: nie pasują do 18-latka, choćby chodził do najlepszego prywatnego liceum (a pamiętajmy chodzi w latach 60-tych do zwykłej państwowej szkoły) i jest tu tego za dużo. Po prostu autor chciał popisać się swoją erudycją, wiedzą, znajomością różnego rodzaju dzieł (i języka francuskiego, którym ma posługiwać się biegle nasz bohater) i stąd takie, a nie inne rozłożenie akcentów. Zobaczcie jakim pięknym językiem potrafię pisać, zachwycajcie się moim stylem, wiedzą, perełkami moich myśli. Kogóż tu nie ma? Gombrowicz, Conrad, Racine, Dante... Tyle, że ta podwójność narracji przeszkadza - bogate życie wewnętrzne chłopaka nijak ma się do dziecinności postępowania. Może gdyby bohaterem był ktoś inny...

sobota, 21 kwietnia 2012

Wszystkie odloty Cheyenne'a, czyli znaleźć to coś

O rozdawajce na dole. A notka dzisiejsza o filmie "Wszytkie odloty Cheyenne'a".
Przedziwny film. Po pierwsze na pewno kapitalna rola Seana Penna, niesamowita i brawurowo zagrana postać głównego bohatera. Po drugie ścieżka dźwiękowa - to już pewnie dla wybranych, ale naprawdę smakowita - dużo lat 70-tych i 80-tych, głównie rocka alternatywnego. W filmie pojawiają się m.in. David Byrne, jesteśmy na koncercie Talking Heads, w warstwie dźwiękowej jest też np. Iggy Pop. No i wreszcie po trzecie - sama fabuła. I to chyba najbardziej wpływa na moją ocenę filmu i określanie go jako przedziwnego. Mamy wątek główny, czyli podróż głównego bohatera, śladami, które pozostawił mu zmarły ojciec, aby dokończyć sprawę, której tamten nie zdążył wykonać. A więc kino drogi. Opowieść o dojrzewaniu, odkrywaniu siebie, dawnej relacji z ojcem, która dawno została zagubiona. Ale ta opowieść jest nafaszerowana tak dziwnymi scenami, bohaterami drugoplanowymi (a każdy jakby z odrębną historią, którą każdy chce opowiedzieć), że wątek główny momentami nam znika z oczu. Jaki one mają związek z naszym bohaterem? Jak odszukiwać te ślady, nitki łączące poszczególne sceny ze sobą? A może odpuścić to sobie, bo wcale nie musi to tworzyć jakiejś zamkniętej całości? Oglądać to skupiając się na pewnej poetyce tych zdjęć, zabawach przy melancholijno filozoficznych stwierdzeniach naszego bohatera. Konfrontowania tego jak było dawniej (i czym wciąż trochę żyje) z tym co jest teraz...

Dziecko w czasie - Ian McEwan, czyli życie ze stratą




Tego autora znam głównie z różnych ekranizacji, recenzji gdzieś wyczytanych i dotąd nie bardzo rozumiałem zachwyty. Jak zwykle najlepszą metodą, aby przekonać się ile prawdy jest w opiniach innych, to oczywiście sięgnąć po jego książki samemu. Ja zaczynam od "Dziecka w Czasie" i pewnie to nie będzie dla mnie koniec spotkania z tym Panem. Powieść momentami drażni, wydaje się dziwaczna, ale też nieodmiennie fascynuje i wciąga, przecież człowiek chce się dowiedzieć gdzie ta historia go zaprowadzi. Nie jest to opowieść liniowa, zmieniają się punkty ciężkości, wciąż byłem zaskakiwany. A ja lubię książki, które zaskakują, które pozwalają na spotkanie będące wyzwaniem, które można odbierać na różnych poziomach, interpretować po swojemu. 

piątek, 20 kwietnia 2012

Marek Dyjak - Moje fado, czyli muzyka jak dla mnie w samą porę

Ach jakże żałuję, że nigdy jeszcze nie dane mi było słuchać tego faceta na żywo. Niesamowity głos, facet z charyzmą i do tego z talentem. Płyta na pewno nie odda tych wszystkich emocji jakie może wykrzesać z siebie i widzów Marek Dyjak. Ale to nie znaczy, że nie warto jej posłuchać. Powiem więcej - warto jak cholera. Jeżeli kiedykolwiek słuchaliście dobrej poezji śpiewanej, mądrych tekstów, niegłupiej muzyki, tęsknicie za tą muzą i płytami, za obecnością w radiu choćby Kasprzyckiego, Wachnowskiego - warto, bo gość nie tylko z nimi współpracuje, ale i wkłada w to co mu napiszą tyle serca, że staje z nimi w jednej linii. Przyrównywanie do Toma Waitsa (pewnie ze względu na życiorys i wokal), do Wysockiego ma sens o tyle, że to podobna droga - śpiewać o tym co uznaję za ważne, robić to po swojemu, nie trzeba wrzeszczeć w kapeli punkowej by przekazać co w duszy gra. Jego interpretacje przyprawiają o ciarki, śpiewa o życiu, o miłości, o samotności, tęsknocie... Po prostu o tym co mu w duszy gra. Wrażliwiec z taaaakim życiorysem. Po prostu szacun Panie Marku!

środa, 18 kwietnia 2012

Czarny chleb, czyli zadowolić się resztkami i milczeć

O rozdawajce na dole.
A na początek o filmie, który zgarnął w roku ubiegłym chyba 9 nagród Goyi, czyli wyróżnienia za najlepsze filmy w Hiszpanii. Historia mocno osadzona w konkretnych czasach (powojenna Katalonia) i uwarunkowaniach, więc dla nas choć temat ciekawy to niełatwo się w tym wszystkich niuansach połapać. To tak jakby Matkę Królów dać do oglądania cudzoziemcom bez wprowadzenia w naszą historię. Tak też miałem i tu - historia rodzinna, osadzona mocno w środowisku lokalnym, ale cały czas pojawiają się odwołania do przeszłości - wojny, ale i wcześniejszej wojny domowej, ktoś się powołuje na "ideały", ktoś inny nazywa go zbrodniarzem... Film jest ekranizacją powieści pod tym samym tytułem.

wtorek, 17 kwietnia 2012

Sherlock Holmes, czyli każdą postać można ożywić

Ponieważ w tym tygodniu postanowiłem napisać o drugiej części najnowszej ekranizacji Sherlocka Holmesa, więc jak tu nie napisać o części pierwszej? Odświeżam zatem i pizę. Bez specjalnego oczywicie bólu i zamartwiania się ta powtórka, ale i bez zachwytów. Ot po prostu zgrabnie zrobiona, unowocześniona i pełna fajerwerków, dość szybka wersja tego co już znamy. Skoro nie można zaskoczyć rysem psychologicznym postaci, to można przecież chwycić się zalać widza tempem akcji, szybkością scen (i zwolnieniami wtedy gdy mogą one być atrakcyjne). W sumie głównie na tym polega zabieg odświeżenia tego bohatera i "nowatorskości" tej ekranizacji. Zamiast pokazywać zadumanego pana z fajką, każmy mu biegać, skakać, bić się, bo teraz wszyscy bohaterowie muzą być tacy. Ten co tego nie potrafi ten jest nudny. Ci którzy tęsknią za duchem prawdziwego detektywa będą i tak powracać do dawnych wersji filmowych, a tę ekranizację potraktujmy po prostu jako pewną wariację na temat. Można jedynie wzdychać z żalem, że dla tak wielu widzów to będzie jedyna ekranizacja po jaką sięgną i że dla nich Sherlock Holmes już na zawsze będzie mieszanką klauna, Indiany Jonesa i Bonda. To już nie kryminał, ale kino akcji, przygodówka, albo przykład kina awanturniczego z dawnych lat, a zagadka i dedukcja, klimat opowieści chodzą na drugi plan.   

Ballada o Januszku - Sławomir Łubiński, czyli czy złym można się urodzić

Podobnie jak większość z mojego pokolenia tytuł ten kojarzyłem głównie z serialem z lat 80-tych, budzacym tym wiekszą sensację, że opowieść działa się w moim podwarszawskim miasteczku i tu kręcona była część zdjęć. Ale dziś nie o filmie (zresztą dobrym i z fantastyczną rolą Lidii Fiedosiejewej-Szukszyny), ale o książce, którą naz DKK wybrał jako lekturę mając też możliwość po jej zakończeniu, do spotkania z autorem.
Od jej napisania minęło już ponad 30 lat, akcja dzieje się jeszcze wczęśniej bo w latach 50-tych i 60-tych. Czy w takim razie może to być jeszcze dziś czytelne i atrakcyjne? Zapewne na zupełnie innych poziomach niż dawniej, ale jeżeli trochę przymknąć oczy na kolorystykę tamtych czasów (skądinąd nieźle odtworzoną) to przecież spokojnie możemy i dziś znaleźć takie domy, takie rodziny, gdzie ze zgrozą możemy dostrzec podobne obrazki. Rodziców, którzy nieporadnie próbują dziecko wychować, przekazać jakieś zasady, nieba przychylić, gdy sprawia kłopoty są surowi, innym razem skłonni są wybaczać wiele, bo to przecież ich dzieci, krew z ich krwi. A dzieci im bardziej rosną tym mniej mają szacunku dla rodziców, a więcej oczekiwań, częściej rodzice otrzymują komunikat, że teraz czasy są inne i już wartości rodziców się nie liczą. To zróżnicowanie mentalne pokoleń jest tu dobrze uchwycone. I ja to dostrzegam, że dla tych, którzy rodzili się przed wojną, zaraz po niej naturalne było to, że do wszystkiego musieli dojść sami ciężka pracą, natomiast kolejne pokolenia (i to zjawisko narasta) jest przyzwyczajone, że wiele po prostu dostaje od rodziców (bo im się "należy"), a potem kombinują, bo jakoś to będzie...

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Pojechane podróże, czyli pakuj się i wyruszaj


Kolejna recenzja nie spod mojej klawiatury - dzięki temu macie urozmaicenie :) Tym razem podziękowania za pomoc dla Oli! A ja z góry obiecuję Wam, że jak tylko sam przeczytam tę pozycję powędruje ona do Was podobnie jak pozostałe egzemplarze recenzyjne. No i podziękowania za egzemplarz wydawnictwu PASCAL.

Zaczęłam czytać książkę "Pojechane podróże" z ogromną ciekawością. Jest to siedemnaście historii, opisujących wrażenia różnych autorów z najróżniejszych wypraw w ich życiu. Każdy z nich opisując swoją historię, chciał nam pokazać swoje emocje i przeżycia związane ze swoim podróżowaniem. Zaczyna się od zaskakującej podróży do Katmandu w Nepalu i opisem zdobywania szczytu Makalu, przez wyprawy po prawie wszystkich kontynentach, a kończy się na Tasmanii, gdzie kolejna z osób opisujących swe przygody oddaje się trekkingowi po niezamieszkanych obszarach wyspy. W międzyczasie podróżujemy po prawie całym świecie. Śledzimy krajobrazy, spostrzeżenia i przemyślenia jakie mają autorzy w czasie wypraw. W książce pojawiają się autorskie fotografie przedstawiające okolice, o których snuta jest opowieść.

niedziela, 15 kwietnia 2012

Wichrowe wzgórza, czyli wywiało, zawiało

Dziś rozwiązanie rozdawajki (na koniec) i parę słów o kolejnej ekranizacji Wichrowych wzgórz. Ale zanim o tym to jeszcze kilka słów remanentu - wciąż staram archiwizować na bieżąco rózne rzecz, aby panował tu porządek, ale trudno stwierdzić abym do końca był zadowolony z wyglądu bloga. Wciąż pewnie będę szukał jakiejś formuły na zmiany, może Wy coś podpowiecie? Odwiedzin sporo, obserwatorów już 100, ale komentarzy pewnie jak każdy z piszących chciałbym więcej :) Na razie rozpoczynam eksperyment, czyli wejście na Facebook - daje trochę wiecej mozliwości niż am blog i kto wie może to będzie jakiś krok, który da mi troszkę nowych pomysłów. Zapraszam do odwiedzania i współtworzenia: http://www.facebook.com/NotatnikKulturalny
A na dziś notka długo odkładana, bo film widziałem na pokazie prasowym już parę tygodni temu. Ale trudno mi było zabrać się do pisania, wolałem to trochę odłożyć, by przemyśleć sobie to na chłodno. Już nawet nie chce mi się liczyć, która to ekranizacja tej powieści Emily Brontë, tym razem miało być nowocześnie, odważnie, aktualnie. Co z tych zapowiedzi zostało. Ano moim zdaniem niewiele - wywiało je, zawiało i całość lepiej żeby może zasłoniły mgły wrzosowisk Yorkshire.

piątek, 13 kwietnia 2012

Jiro śni o sushi, czyli jak opisać smak

Udalo się wreszcie zrobić porządki w archiwach i uzupełnić listę filmów obejrzanych. Rany to już prawie 300 tytułów, coraz trudniej się w tym orientować, ale też wielka satysfakcja, że jednak odważyłem się na notowanie swoich uwag i założenie bloga. Tyle rzeczy by mi ukmnęło... Jak patrzę na te pierwsze miesiące tego roku to ku mojemu zaskoczeniu największe wrażenie zrobiły wcale nie jakieś głośne nowe tytuły (np. nominowane do Oscarów), ale rzeczy stare i odkrywane na nowo - np. Kitano (sięgam już czwarty film tego reżysera), z nowych jedynie Wstyd, Rzeź jakoś zostają w głowie na dłużej. No i Nietykalni, do którego mam chyba słabość i pewnie pójde na niego ponownie... W 2012 więc bez filmów wielkich - ale jeszcze tyle przecież zaległości naszykowanych, tyle nowości w drodze...
Na dziś - od dokumencie, którego bohaterem jest jeden z najsłynniejszych mistrzów sushi na świecie - Jiro Ono, który prowadzi swoją knajpkę w Tokyo. Jak myślałem o tytule notki, czyli o pierwszej swojej myśli, to miałem aż kłopot by wybrać jedną, tyle ich się po tym filmie nasuwało. Myśl przewodnia - praktyka czyni mistrza, po prostu musisz ćwiczyć, do końca nie będąc zadowolonym z efektów, wciąż się rozwijać, wszystko zależy od ciebie - to samo w sobie byłoby świetnym podsumowaniem filmu. Ale gdzie wtedy zawarł bym wszystkie wrażenia dotyczące tych obrazów przygotowywania i jedzenia sushi? Naprawdę, mimo to, że za sushi nie przepadam, muszę przyznać, że niektóre sceny były po prostu bajeczne.

czwartek, 12 kwietnia 2012

Dead Man's Bones, czyli sposób na deprechę i rozdawajka


Rozdawajka filmowa, ale notka będzie dzardziej muzyczna :) Choć ta płytka można by rzec jest bardzo bardzo plastyczna i przemyślana tak, że trudno ją opisywać w oderwaniu od całego konceptu, czyli stylizacji. A ta stylizacja od początku do końca dotyczy zmarłych - duchów, zombie, wampirów itd. Zerknijcie na video poniżej to zobaczycie ileż musieli mieć radochy przy przygotywaniu tego dzieła. Przy nagrywaniu pewnie też - bo zaiste niespotykana to płyta - całość nagrywana tak jakby bez prób, z biegu, z hałasami, rozmowami, przerwami, śmiechem, dźwięki i instrumenty też dziwaczne - są tu chyba i gitara, pianino, ale i łyżki, pstrykanie, jęki, czy rozbijanie szkła. Całość zagrana na luzie, ballady, trochę bluesa, rocka, melodie wpadające w ucho i to co najfaniejsze - zaproszenie do tej muzycznej zabawy chóru dziecięcego :) Udało sie dzięki temu do tych melodii i tekstów o duszach potępionych, wprowadzić jeszcze  niesamowity element zabawy.

środa, 11 kwietnia 2012

Sceny z życia murarza, czyli odważnie i różnorodnie

O wynikach rozdawajki z Sabachem na samym dole :)
„Sceny z życia murarza”, scenariusz: Jerzy SzylakWspominałem kilka dni temu o dłuższej wizycie w Empiku,  mając parę godzin oczekiwania to miejsce na to by nie tylko buszować, wybierać, ale też by coś (uważając na to by nie zniszczyć) przeczytać. Tym razem zaszyłem się w kąciku z najnowszym Pilipiukiem (udało się przeczytać jedno opowiadanie ok 80 stron), ale ciekawsze było buszowanie w komiksach, bo tych raczej nie kupuję. Szkoda tylko, że w Empiku tak mały wybór. Ale jedna rzecz zwróciła moją uwagę - to antologia kilkunastu polskich artystów - cholernie oryginalna zarówno jeżeli chodzi o treść jak i formę. Co w tym takiego wyjątkowego? Ano to, że został narzucony jeden scenariusz i każdy z autorów opowiada kolejny fragment tej samej opowieści, robi to na sój własny sposób, nie tylko z charakterystyczną kreską, ale również z sobie właściwym punktem widzenia, eksponowania konkretnych rzeczy...

wtorek, 10 kwietnia 2012

Czy dzieci pozwolą, czyli jak Kuba Bogu...

Jak sobie pomyślę o swoim pokoleniu, które wychowywało się głównie na podwórku, z kluczami na szyjach i o laniu, które raz na jakiś czas spadało na nasze cztery litery to myślę sobie (wcale nie tęskniąc), że jakoś to wszystko wydawało się proste. Małolat miał się słuchać starszych, szanować ich i nie pyskować. I jakoś próbując naginać rózne granice, ale jednak wpisywaliśmy się w pewien schemat wychodząc na ludzi. Teraz jakieś to wszystko dużo bardziej skomplikowane i nic dziwnego, że wielu rodziców czuje się bezradnych, szarpie się ze swoimi dziećmi nie mogąc znaleźć jakiegoś pomysłu na jasny podział ról, granice, możliwość kontroli. I trochę o tym opowiada ten film.
Niby prosta komedyjka obyczajowa opowiadająca o trzech rodzinach z dziećmi, ale dla rodziców będzie to niezły materiał nie tylko do zabawy, ale i do refleksji (to taka Niania Zawadzka i Surowi Rodzice przeniesiona na trochę przerysowany grunt komediowy).

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Wszystko czego zapragniesz, czyli co można zrobić z miłości

Kolejny w ciągu kilku dni dramat hiszpański. I znów kino raczej nie komercyjne, z ambicjami artystycznymi, skłaniające do zastanowienia się i do różnych interpretacji. Momentami miałem przypominał mi się nasz polski "Tato" z Lindą, ale tu jest mniejsze nastawienie na "pokazanie problemu społecznego", a raczej podejście psychologiczne.  
Para z małą córeczką. On - Leo - adwokat, co prawda zapracowany i tkwiący w sprawach rodzinnych, ale z ambicjami na poważniejsze sprawy. Często wraca zmęczony i ma niewiele czasu dla żony Alicji i córki Dafne. Jego życie czeka totalna rewolucja gdy żona umrze. Od teraz spędza dużo więcej czasu z córką, ona staje się jego centrum życia, chce by była jak najszczęśliwsza.

niedziela, 8 kwietnia 2012

Grubasy, czyli jakie to życie jest ciężkie

Wybaczcie, to nie żadna złośliwość i nawiązywanie do świątecznego obżarstwa. Po prostu notka już jakiś czas czekała na swoją kolej, czyli film obejrzany ponad tydzień temu, ale nie było kiedy o nim napisać. "Gordos” albo po polsku "Grubasy" to hiszpański film w reżyserii Daniela Sáncheza Arévalo, ostatnio często sięgam po kino europejskie :) Jest inne, to czesto obrazy bardzo zaskakujące. Tym razem też spore zaskoczenie. Bo niby mnóstwo tu scen komediowych, tak absurdalnych, że aż dziw, że komuś przyszły do głowy, ale też im bliżej poznajemy naszych bohaterów, tym bardziej zaczynamy im współczuć, trzymać za nich kciuki, lubić ich i traktować jak najbardziej serio. Poznajemy ich na początku filmu na terapii grupowej - szukają pomocy i pomysłu na siebie, bo czują się nieszczęśliwi ze swoim wyglądem (i ze swoim życiem). Terapia jak sami możecie się przekonać niekonwencjonalna, nie do końca skuteczna, ale i tak życie każdego z nich powoli się zmienia. Nie tylko pacjentów - terapeuty również.

sobota, 7 kwietnia 2012

Radykalni - Marcin Jakimowicz, czyli przy tym nawet anarchizm jest konserwatyzmem

No i można powiedzieć, że już po Świętach, teraz kolejne dwa dni to tylko przedłużenie radości, tradycja no i czas dla rodziny (oby jak najmniej przy stole). Ale skoro była chwilka by wrzucić notkę o książce, którą przypomniałem sobie przez ostatnie dni to korzystam. Żona wciąż nie wypuszcza z rąk Soul Side Story, postanowiłem więc sięgnąć po starszą i cieńszą pozycję.
Ci, którzy odwiedzają mojego bloga pewnie już parę razy zdążyli się zorientować przy wpisach np. o płytach 2tm2,3, o koncercie po śmierci Stopy, że to środowisko jest mi bardzo bliskie i muzycznie i jeżeli chodzi o to co mówią, kim są. Budzyński, Malejonek (którego nawet miałem okazję poznać ciut bliżej "w trasie"), Friedrich i jeszcze kilka nazwisk spokojnie można by wymienić. Po kilkunastu latach od ich nawrócenia, tak szeroko komentowanego w różnych mediach, mam wrażenie, że już ich trochę zakceptowano takimi jakimi są. Skończył się czas oskarżania ich o fałsz, koniunkturalizm, czy brak zaproszeń na koncerty. Ich postawa - z jednej strony szczerość i mówienie o wierze, ale z drugiej ogromna otwartość i nieodrzucanie inaczej myślących, granie na różnych imprezach (i to mi się podoba, bo trzeba iść nie tylko do tych, którzy wierzą i myślą podobnie) przyniosła owoce. Po okresie trudnym gdy wielu nie mogło darować im głośnego wypowiadania słów o Bogu, zmieniła się też trochę publiczność - coraz wiecej ludzi przychodzi na koncerty, kupuje płyty nie tylko by poskakać, poszaleć, ale dlatego, że te kapele niosą ze sobą też pewien ważny przekaz. Muzyka na tym nie ucierpiała, ale nawet zyskała na wartości.

czwartek, 5 kwietnia 2012

Modlitwa, co to takiego? Floris czyli z okazji Świąt Wielkiej Nocy

Ponieważ dziś rozpoczyna się Triduum Paschalne więc na jakiś czas blogosferę porzucam, a zanim złożę Wam życzenia to aby tradycji stało się zadość - kolejna notka "kulturalna". Ale nietypowa, bo i sama pozycja o której chcę napisać nietypowa. Cieniutka książeczka autorstwa Florisa to komiks o... modlitwie.
Kreska dziecinna, rysunki zabawne, ale treść przecież jak najbardziej poważna. Można to potraktować jako żart, ciekawostkę, a może jakaś jedna myśl, jedna refleksja pozostanie i pomoże nam coś zmienić w naszym życiu? A może mamy kogoś komu chcielibyśmy coś takiego podsunąć?
Przecież modlitwa nie musi być ani męczarnią, ani klepaniem formułek, ani łączyć się z koniecznością ćwiczenia technik oddechowych. Modlitwa może być jak oddech, a im prostsza i bardziej szczera tym lepsza. Może być źródłem pokoju, radości i bez pogoni za koniecznością "natychmiastowych efektów" może stać się drogą na której wciąż nieustannie będziemy się zmieniać.

środa, 4 kwietnia 2012

Podróże konika morskiego, czyli tata na wychowawczym


Kolejna notka, która będzie przez mnie modyfikowana, ale co tam - teraz pewnie ważniejsze będą dla Was informacje o rozdawajkach (wszystko na zakończenie), a docelowo zostanie tu sama recenzja.
To druga książka Sabacha, która wpada w moje ręce (poprzednia recenzja tutaj), tym razem bezpośrednio dzięki wydawcy, czyli Wydawnictwa Afera (podziękowania!). Autor więc już ze swoim ironicznym stylem mnie tak bardzo nie zaskoczył, ale podoba się nie mniej niż za pierwszym razem.

Podróże konika morskiego to pisane w formie dziennika wspomnienia (pewnie okraszone sporą dawką własnych doświadczeń) ojca, który idzie na urlop "tacierzyński", by pomóc żonie, która chce robić karierę naukową. Teraz w sumie nie ma w tym nic bardzo dziwnego, ale w końcówce lat 80-tych budziło to raczej spore zdumienie, było odbierane jako poświęcenie, dziwactwo. Jak podjęcie takie decyzji wpływało na psychikę obojga, na relację między małżonkami, jak wyglądał taki "zwyczajny" dzień ojca z małym dzieckiem, co sprawiało największa trudność, tego wszystkiego możecie dowiedzieć się z tej niegrubej książeczki.

wtorek, 3 kwietnia 2012

Niewidzialna wystawa, czyli poczuj to

Dziś dzieci miały wolne w szkole, więc dzień na "integrację" z tatą - jakieś atrakcje, pizza, buszowanie po sklepach, park, ale ponieważ dzień był wczęśniej planowany, więc z góry w plan wpisana została jeszcze wystawa, na którą chciałem się wybrać od dłuższego czasu. I o niej dziś kilka słów.
Wystawa składa sie z dwóch części, dzięki ich połęczeniu możemy poznać i "dotknąć" troszkę tego jak żyje się osobom niewidomym. Część "widzialna" daje nam możliwość dowiedzenia się trochę o alfabecie Braille'a (np. jak się zapisuje działania matematyczne, jak wygląda obsługa komputera, maszyna do pisania itd.), przydatnych drobiazgach, które mogą być pomocne w domu czy w szkole, ale możemy też np. zagrać w Chińczyka, albo ułożyć prostą dziecinną układankę bez wykorzystywania naszego zmysłu wzroku. Ale to wszystko przedsmak albo uzupełnienie tego co nas czeka w części "niewidzialnej".

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Albert Nobbs czyli podobno najlepszymi facetami są kobiety

W domciu porządki, troszkę trudniej znaleźć czas na porządki blogowe (cholera zaległości z listami obejrzanych filmów od stycznia, dziś przynajmniej spisałem książki - jak na 3 miesiące 25 przeczytanych to niezły wynik), ale dziś naleśniki posmażone, zjedzone, dzieci w łóżkach i dziś czytają sobie same, żona coś prasuje przed tv, więc chwila na oddech zanim oboje padniemy. A notka o filmie, który warto zobaczyć, choć jak słuchy chodzą chyba do kin w Polsce nie wejdzie. Warto go zobaczyć ze względu na rolę Glenn Close, która może nie wypada tutaj tak fenomenalnie jak Krystyna Feldman w Nikiforze, ale mimo wszystko ciekawie.

Strachy na lachy, Palladium, czyli kto chodzi na koncerty

Ostatni wypad na koncert do warszawskiego Palladium był nie tylko świetną zabawą, ale i okazją do ciekawych obserwacji "socjologicznych" a propos publiki. Przeważa młodzież i to mam czasem wrażenie, że niekoniecznie pełnoletnia (i to płci żeńskiej - to one robią najwięcej hałasu, pierwsze są przy barierkach, płyną przez tłum na rękach), ale sporo jest ludzi po 30-stce, a nawet 40-tce, pary, które pewnie podobnie jak i my z żoną łażą na koncerty już drugą albo i trzecią dekadę... Ciekawe na ile są rożnice pokoleniowe w odbiorze i w podejściu do imprez - na pewno mogę pozazdrościć młodym tego jak świetnie znają wszystkie teksty, jak reagują na każde slowo ze sceny... A dla mnie? Jasne, że to frajda, możliwość świetnej zabawy, ale łapię się na tym, że coraz częściej zamiast rzucać się gdzieś w kocioł pod sceną wolę mieć frajdę ze słuchania i obserowania tego co na scenie, różnych solówek, improwizacji, tego jak muzycy podkręcają atmosferę i sami ładują się tą energią jaka wytwarza sie na sali. A tego wieczoru energia naprawdę była świetna!

niedziela, 1 kwietnia 2012

Znak czterech czyli rozdawajka z Sherlockiem

Nie, nie, to nie prima aprilis - rzeczywiście mam dla Was kilka opowiadań Conan Doyla z przygodami najsłynniejszego detektywa. Po prostu od kilku dni jestem szczęliwym posiadaczem tomiska Księgi wszystkim dokonań Sherlocka Holmesa, więc spokojnie mogę oddać w dobre ręce kupowane wcześniej zbiorki. Podzielę je na dwie części, aby sprawić przyjemność wiecej niż jednej osobie.
Pakiet nr 1 to zbiorek z 10 opowiadaniami: Tajemnica złotego pince-nez, do tego książka Studium w Szkarłacie i jeszcze dorzucę 6 tomików kryminalnych wydanych w serii Krew i wino Gerta Godenga
Pakiet nr 2 to zbiorek 8 opowiadań: Zniknięcie młodego lorda, książki Znak czterech, Pies Baskerville'ów oraz 4 tomiki kryminlane z wczęsniej wspomnianej serii. Co trzeba zrobić by wygrać? Ano wystarczy się zgłosić pod tym postem :) Anonimowych prosze o pozostawianie e-maila. Żeby było mniej sucho, oprócz zwykłego "chcę" proszę Was o wszelkiego rodzaju reflekcje i komentarze, a propos Sherlocka - lubicie czy nie, jeżeli tak to za co, czy lepsze książki czy ekranizacje (i które?) - po prostu wszystko co Wam przyjdzie do głowy a propos mistrza dedukcji.
Rozdawajka zakończona, więc mogę na spokojnie napisać też parę słów o jednej z tych pozycji. Wybieram drugą powieść o przygodach detektywa, czyli Znak czterech.