Strony

piątek, 13 kwietnia 2012

Jiro śni o sushi, czyli jak opisać smak

Udalo się wreszcie zrobić porządki w archiwach i uzupełnić listę filmów obejrzanych. Rany to już prawie 300 tytułów, coraz trudniej się w tym orientować, ale też wielka satysfakcja, że jednak odważyłem się na notowanie swoich uwag i założenie bloga. Tyle rzeczy by mi ukmnęło... Jak patrzę na te pierwsze miesiące tego roku to ku mojemu zaskoczeniu największe wrażenie zrobiły wcale nie jakieś głośne nowe tytuły (np. nominowane do Oscarów), ale rzeczy stare i odkrywane na nowo - np. Kitano (sięgam już czwarty film tego reżysera), z nowych jedynie Wstyd, Rzeź jakoś zostają w głowie na dłużej. No i Nietykalni, do którego mam chyba słabość i pewnie pójde na niego ponownie... W 2012 więc bez filmów wielkich - ale jeszcze tyle przecież zaległości naszykowanych, tyle nowości w drodze...
Na dziś - od dokumencie, którego bohaterem jest jeden z najsłynniejszych mistrzów sushi na świecie - Jiro Ono, który prowadzi swoją knajpkę w Tokyo. Jak myślałem o tytule notki, czyli o pierwszej swojej myśli, to miałem aż kłopot by wybrać jedną, tyle ich się po tym filmie nasuwało. Myśl przewodnia - praktyka czyni mistrza, po prostu musisz ćwiczyć, do końca nie będąc zadowolonym z efektów, wciąż się rozwijać, wszystko zależy od ciebie - to samo w sobie byłoby świetnym podsumowaniem filmu. Ale gdzie wtedy zawarł bym wszystkie wrażenia dotyczące tych obrazów przygotowywania i jedzenia sushi? Naprawdę, mimo to, że za sushi nie przepadam, muszę przyznać, że niektóre sceny były po prostu bajeczne.
85 lat i facet nie zamierza porzucić pracy, on po prostu to kocha. I żeby bylo zabawniej, mimo zaszczytów i pochwał wcale nie uważa się za kogoś wyjątkowego. Cieszy się, że ludziom smakuje, ale on twierdzi, że wciąż ma jeszcze wiele do zrobienia. Przepis na sukces? Jakość produktów, prostota  i nieustanna praca, doskonalenie się. I mówi to staruszek, który robi to od 75 lat (bo wciąż twierdzi, że nie robi tego perfekcyjnie)! Niesamowite. Jakże to inna mentalność od naszej europejskiej, czy amerykańskiej. On nie uważa siebie za wybitnie zdolnego - on jedynie jest rzemieślnikiem, który przez ćwiczenie doszedł do jakiegoś poziomu. I tego chce nauczyć uczniów - po 10 latach nauki być może uzna, że ktoś już umie na tyle by robić coś samodzielnie bez kontroli.
Mamy możliwość przyglądania się jego relacjom z synami, posłuchania refleksji na temat tego co się zmienia w dzisiejszym świecie i czy ma wpływ na jego knajpkę. Sama restauracja Sukiyabashi to chyba jedna na najmniejszych restauracji na świecie, która trafiła do prestiżowych przewodników Michelina. I to też jest ciekawe - 9 miejsc dla klientów, a on od tylu lat wcale nie myśli o tym by to rozwijać, powiększać. Sam robi potrawy i podaje je klientom. Swoją drogą zamiast pokazywać spoty z gadającymi głowami na temat reformy emerytalnej i podwyższania wieku pracy to również dobrze można by pokazać ten film. Bo nie problem w wieku - jak praca jest i się ją kocha to chciałoby się to robić jak najdłużej. Tylko pozazdrościć.
Ciekawy film o pasji, o troszkę nam obcej mentalności no i przede wszystkim o sushi - sztuce tworzenia i sztuce jedzenia. A calość okraszona muzyką Philipa Glassa :) No mówię Wam, gdybym tylko lubił kuchnię japońską wyszedłbym z tego filmu oczarowany... Spokojnie ten dokument jednak mogę polecić nie tylko tym, którzy lubią sushi.
W kinach (i pewnie tylko studyjnych pojawi się w drugiej połowie maja). A ja dziękuję firmie Gutek Film za możliwość obejrzenia tego tytułu na pokazie prasowym. 

10 komentarzy:

  1. Z pewnością obejrzę, prędzej czy później. Wypatrzyłam jakiś czas temu w zapowiedziach i trzymam link, co by pamiętać;)

    Oj, nie lubisz kuchni japońskiej? A czemu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. sam nie wiem, może po prostu się zniechęciłem do sushi bo jadłem kiepskie? może to brak szczęścia. Fakt, że dla mnie kojarzy mi się głownie z surowizną, a tu zobaczyłem, że może być przygotowane też na ciepło... Ale i tak np ośmiornice mnie odrzucają

      Usuń
    2. Ale kuchnia japońska to nie tylko sushi!;) chociaż, patrząc do menu większości japońskich restauracji w Polsce, trudno się dziwić, że takie skojarzenia powstają. Zachęcam, by dać kuchni japońskiej dodatkową szansę. Takie onigiri, zupa miso, okonomiyaki, pierożki gyoza, kurczak lub łosoś w teriyaki, tempura... ba! samo sushi nie musi być "surowe", moje ulubione to inari-zushi, czyli pyszny ryż spakowany w sakiewkę ze smażonego tofu (jakież to słodkie!)... jest w czym wybierać.

      Usuń
    3. wiem, wiem, to było uproszczenie, gdy stwieridzłem kuchnia japońska, chodziło mi o suhi, które kojarzyłem z surowizną, ten film troche mi pokazał że się mylę i może po prostu nie miałem szczęcia do dobrze przygotowanego :)

      Usuń
  2. muszę zobaczyć, uwielbiam sushi i Philipa Glassa.
    Co do tematyki sushi polecam dokument "Globalne sushi"

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurcze... wlasnie dziś odkryłam Twój blog szukając info o Marcinie Mińkowskim. Wpadła i wsiąknęłam na ładne parę godzin... kocham każdego kto kocha to co ja, czyli książki! posty o filmach omijam, bo z reguły mam alergi na ekranizację, ale książki...te,które czytałam i te o których przeczytaniu marzę, swietnie! Przysiądę, przeczytam wszystkie posty od założenia bloga, a dalej będę śledzić z uwagą. obiecuję ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ach jakże mi miło, witam w takim razie po raz pierwszy i mam nadzieję - nie po raz ostatni. Mińkowski - aż szkoda, że na razie deklaruje, że wiecej nie pisze, nie? Co do filmów - ja też za ekranizacjami nie przepadam, ale pizę o filmach róznych, bo lubie je prawie tak samo jak książki (no dobra, troszkę mniej, ale mając założenie jedna notka na dzień nigdy bym temu nei sprostał pisząc tylko o literaturze - film to dwie godziny oglądania i kwadrans na napisanie notki :)

      Usuń
  4. Żywię szczerą nadzieję, że Marcin Mińkowski zbierze się w sobie i wyskrobie dla nas coś jeszcze, czekam na to! Masz rację, filmy są potrzebne i piękne, dzięki nim kinomani buszujący po Twoim blogu nie czują się pominięci ;) Ja pozostaję przy recenzjach książek i dziwię się jakim cudem udaje Ci się 'połykać' tyle książek w dość krótkim czasie? Sama wprost chłonę lektury, ale potrzebuję czasu między jednym a drugim tytułem, by "przegryźć", przeżyć, wyhodować w sobie ten pierwszy, i dopiero gdy emocje opadną biorę się za drugą pozycję z dość obszernej listy. Wyobrażam sobie,że gdy tylko zamykasz książkę, już otwierasz stronę tytułową następnej, jakby były ze sobą połączone. pozdrawiam i podziwiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja tez mam nadzieję a propos Mińkowskiego. A co do połykania książek? Rzeczywicie ostatnio trochę zwiekszyłem tempo, ale odkąd pamiętam lubiłem czytać i to po parę rzeczy naraz. Może stąd wydaje się, że tego jest tak dużo? Jedne rzeczy przecież się łyka w dwa dni, inne trzeba rozłożyc na dłużej. A pomaga mi bardzo właśnie blog i zapiski - gdyby nie to rzeczywicie dużo myli by mi uciekło i po roku od lektury często miałbym jedynie zarys jakichś wrażeń. A tak - mam możliwość wrócić, od razu różne rzeczy się przypominają, czasem już bym to inaczej napisał, ale to tez jakaś wartość. Zupełnie jak oglądanie zdjęć w albumie i wspomnienia jakichś emocji :)

      Usuń