Wiosna idzie. Aż się chce otworzyć okna, poleżeć sobie spokojnie, wpuścić do domu trochę słońca, śpiewu ptaków... I pisać się nie bardzo chce. Szukam muzy. Chyba trochę zmęczył mnie maraton filmowy jaki sobie zafundowałem ostatnio (jeszcze sporo czeka w kolejce na opisanie) i szukam odmiany. Najbardziej wyglądam płyty Dylan.pl. Książka z tłumaczeniami Filipa Łobodzińskiego już jest, ale czekam na płytę... Rozglądam się za czymś nowym.
A tu proszę. Dziś na profilu T. Love Muniek opowiada o jakimś swoim znajomym, który kiedyś śpiewał i grał w Bohemie. Sprawdzam. I wiecie co? Ładne to. Kapela nazywa się Leepeck i stwierdziłem po dwukrotnym przesłuchaniu materiału, że podoba mi się na tyle, że warto temu poświęcić notkę. Muniek reklamował, mogę i ja.
Materiał na razie do zdobycia w sieci (niżej namiary), ale tam też można go sobie najpierw w całości przesłuchać.
Skojarzenia? Liczne. To takie snujące się dźwięki, trochę retro, ale przecież one nie wychodzą z mody, czego dowodem różne Edy Sheerany i tym podobne. Gitarka, pianino, klub, proste granie. Korzenie folku, coś bardzo autentycznego. I wbrew pozorom jest w tym świeżość.