Strony

środa, 15 lutego 2017

Latarnia umarłych - Leszek Herman, czyli nie fantazja, a fakty

Znowu to zrobiłem. Dałem się skusić na lekturę pozycji, która jest kolejnym tomem danego autora, w tym przypadku może i nie chodzi o cykl, ale o tych samych bohaterów i spore nawiązania do wcześniejszych wydarzeń. No trudno: "Sedinum" jeszcze przede mną, ale bynajmniej nie żałuję lektury "Latarni umarłych". To książka, która wciąga i zapewnia kilka miłych wieczorów. Leszek Herman po tych dwóch powieściach porównywany jest do Dana Browna, ale uważam, że jest ciekawszy, lepiej poukładał sobie w głowie wszystkie elementy. W efekcie nie ma tej szalonej gonitwy wydarzeń, samych pościgów, bez ładu, logiki, efekciarstwa, ale jest kilka ciekawie poprowadzonych i przeplecionych wątków, jest budowanie historii, tła. I to mi się naprawdę podobało. Jeżeli bym miał do czegoś porównywać, to raczej budziły się we mnie wspomnienia z młodości i lektura Pana Samochodzika. Wiem, tamto było młodzieżowe, ale chodzi o sam klimat - umiejętne łączenie opowieści o wydarzeniach z przeszłości, "oprowadzanie" czytelnika po ciekawych miejscach (Pomorze Zachodnie), a w tym wszystkim jeszcze jakaś intryga (a nawet kilka) sensacyjno-kryminalna.


Ktoś może powiedzieć: no dobra, ale czy tej historii, tych ciekawostek, tego tła, nie jest za dużo, czy nie wpływa to na akcję, rozwleczenie powieści. Moim zdaniem nie, na pewno zwalnia trochę tempo, ale nie powoduje przesytu, a raczej ciekawość. Problemem (niewielkim) może być natomiast brak jakiegoś jednego, czy dwóch postaci wiodących. Mamy tu całą grupę znajomych, którzy stają w obliczu pewnych zagadkowych wydarzeń, do tego sporą ilość postaci drugoplanowych, którym poświęcone są odrębne wątki. To się fajnie potem łączy, ale nie ma tej iskry, że kogoś polubiłeś bardziej, poznałeś, że chcesz mu kibicować. Jest za to trochę humoru, bo gromadka często działa razem, co powoduje trochę ciekawych interakcji.

Mamy aferę szpiegowską z przeszłości, tajemnicze mapy, poszukiwania legendarnego skarbu Cesarza Północy (lub planów broni stworzonej przez hitlerowców w końcówce wojny), trupy i próbę rozwikłania dość skomplikowanej zagadki. I chyba więcej nie ma co zdradzać. Czyta się bardzo dobrze, a jak tylko będę miał okazję, wiem, że na pewno łyknę też wcześniejszy tom przygód tych samych bohaterów (zdaje się, że dziejący się w Szczecinie - teraz mamy głównie okolice Darłowa).

I błagam, nie nazywajcie autora polskim Brownem, bo to wcale nie komplement. Tamten bierze sobie dekoracje i wypełnia własnymi fantazjami, czasem kompletnie odjechanymi, Herman stoi cały czas twardo na ziemi i całą fabułę buduje na autentycznych wydarzeniach, łącząc je jedynie i pokazując różne hipotezy, dotyczące ich wyjaśnienia. Dlatego dziesięć razy bardziej wolę jego. Ta książka inspiruje do tego, by zobaczyć te różne miejsca na własne oczy, by pogrzebać w źródłach, zgłębić swoją wiedzę. Przy zalewie kryminałów jakie czytam, jest też trochę inna - bardziej sensacyjno-przygodowa, co stanowiło całkiem miłą odmianę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz