Styczeń przeleciał nie wiadomo kiedy, jakoś fartem udało się wypełnić plan na blogu - jedna notka dziennie, choć wcale nie jestem zadowolony z ostatnich wpisów. Piszę na szybko, robię błędy, obiecuję sobie, że do tekstu wrócę i go poprawię, a potem nie ma na to czasu. W dodatku wybieram coraz częściej rzeczy, o których wystarczy napisać parę zdań, a to co najbardziej ciekawe wciąż czeka na swoją kolej. Dlaczego? Trochę ze zmęczenia, braku weny, czasu, ale mimo wszystko nie chcę bloga porzucać.
Przydałby się jedynie miesiąc na bezludnej wyspie, by filmy nie kusiły, a stosy z książkami udało się trochę zmniejszyć.
Trzy spektakle (a już lada dzień kolejny), jedna książka i cała masa dobrych filmów do opisania. Luty więc zapowiada się ciekawie.
Ale dziś znowu jedynie parę zdań. "Potwór" mimo że lubię kryminalne i skandynawskie klimaty, wcale bowiem nie zachwycił. Czułem się tak, jakby twórcy wzięli sobie parę wątków z innych produkcji i postanowili wkleić je w swoją historię. Postawili na tajemnicę i na widoczki. Trochę zbyt mało, żeby wzbudzić nasze emocje.
Strony
▼
środa, 31 stycznia 2018
wtorek, 30 stycznia 2018
Łódź nie tylko filmowo, czyli kto powiedział, że to nudne miasto?
Dziwnie reagowali znajomi i rodzina, gdy mówiliśmy, że jedyne plany na ferie to jakiś krótki wypad do jakiegoś miasta, a jeszcze dziwniej gdy padała nazwa Łódź. Co ciekawego może być w Łodzi?
Jednak rodzinka przyzwyczajona już do różnych wypadów krajoznawczych, wie że prawie wszędzie można znaleźć coś ciekawego, wystarczy tylko poszukać - to one zdecydowały, że tym razem jednak jedziemy bliżej, a nie np. do Poznania, gdzie jeszcze też nie były.
Pora więc na krótką relację, a jeżeli ktoś jest zainteresowany, mogę podzielić się garścią podpowiedzi, bo plany były nawet szersze i zostało nam trochę pomysłów na następny raz.
Pierwsze co zawsze muszę brać pod uwagę to nie tylko plan, jakieś propozycje, aprowizację (nie banalną), to fajne miejsce do spania. Tym razem trafiłem w 10.
Zombie express, czyli wściąść do pociągu nie byle jakiego
Zombie. Gdy słyszy się taki tytuł wszystko jest już jasne - fani The Walking Dead zacierają ręce, a ci co już mają dość schematycznych historii z żywymi trupami omijają dany tytuł jak najszerszym łukiem. A może trochę szkoda, bo może się zdarzyć, że stracą okazję do niezłej zabawy.
To nie jest nic oryginalnego, ale Koreańczycy zrobili ten film tak sprawnie, że zapominamy o schematach, o poprzednio oglądanych "dziełach" tego typu, dając się porwać emocjonującej zabawie.
poniedziałek, 29 stycznia 2018
Tajemnicza śmierć Marianny Biel - Marta Matyszczak, czyli przyjaciela znajdziesz w schronisku
Na blogach i w mediach społecznościowych sporo zamieszania wokół serii "kryminałów pod psem" Marty Matyszczak, więc i ja sięgnąłem po pierwszy (a teraz czytam drugi) tom.
Spodziewałem się chyba czegoś dużo bardziej humorystycznego, z jajem, ale historia raz opowiadana z punktu widzenia człowieka, a raz widziana oczami psa jest bardzo sympatyczna, lekka i dość szybko zawiera się przyjacielskie relacje z jej bohaterami. Jej plusem na pewno jest też ciekawe tło - chorzowskie familoki i ich charakterystyczni mieszkańcy, jakże inni od wymuskanych rodzin z nowych apartamentowców, doczekali się miejsca w literaturze kryminalnej. Zwykle tworzą tworzą oni wspólnotę, w której jakieś sąsiedzkie zadrażnienia, nie niszczą jednak zupełnie więzi i faktu, że można na siebie wzajemnie liczyć. Tu jednak jest inaczej i pytanie dlaczego, będzie nas dręczyć równie bardzo jak klasyczne: kto zabił?
Spodziewałem się chyba czegoś dużo bardziej humorystycznego, z jajem, ale historia raz opowiadana z punktu widzenia człowieka, a raz widziana oczami psa jest bardzo sympatyczna, lekka i dość szybko zawiera się przyjacielskie relacje z jej bohaterami. Jej plusem na pewno jest też ciekawe tło - chorzowskie familoki i ich charakterystyczni mieszkańcy, jakże inni od wymuskanych rodzin z nowych apartamentowców, doczekali się miejsca w literaturze kryminalnej. Zwykle tworzą tworzą oni wspólnotę, w której jakieś sąsiedzkie zadrażnienia, nie niszczą jednak zupełnie więzi i faktu, że można na siebie wzajemnie liczyć. Tu jednak jest inaczej i pytanie dlaczego, będzie nas dręczyć równie bardzo jak klasyczne: kto zabił?
niedziela, 28 stycznia 2018
Atak paniki, czyli karma wraca?
Jeżeli podobały się Wam "Dzikie historie" i ich pokręcony, czarny humor, to pewnie i "Atak paniki" uznacie za świetną zabawę. Cała reszta jednak powinna z ogromną ostrożnością podchodzić do zapowiedzi "najlepszej komedii tego roku". To nie jest humor do którego by nas przyzwyczaili nasi rodzimi twórcy i pod tym względem na pewno dla Pawła Maślony duże brawa za debiut. Jeżeli ten pazur, ostrość spojrzenia i połączenie groteski ze świetnym psychologicznym realizmem utrzyma w kolejnych dziełach, to będziemy mieli twórcę odważnego i charakterystycznego. Porównania z Markiem Koterskim wcale nie muszą być błędne, choć Maślona nadaje swojemu filmowi dużo więcej tempa, dynamizmu. Oj będą chyba walczyć aktorzy o miejsce na jego planie zdjęciowym, bo to gratka nie lada, by pokazać się w trochę innej roli. Tu na pewno skorzystali z tego m.in. Bartłomiej Kotschedoff i Magdalena Popławska, ale i pozostali mają ciekawe postacie.
Mroczne zakamarki - Kara Thomas, czyli co tak naprawdę się wydarzyło tamtej nocy
Wczoraj teatr, dziś teatr, a ja po powrocie z wypadu do Łodzi czuję się nie tylko zmęczony, ale i podziębiony, idę więc na łatwiznę i sięgam po szkice notek o tytułach przy których wystarczy mi napisać coś króciutko, bo nie wzbudziły większych emocji. To co bardziej ekscytujące mam nadzieję, że na dniach.
Co do "Mrocznych zakamarków", to zastanawiam się na ile mój brak emocji wynika z samej książki, stylu w jakim jest napisana, a w jakim ze "zmęczenia materiałem". Sięgając raz za razem po kryminały i thrillery, mam wrażenie że coraz bardziej dostrzegam schematy i coraz trudniej mnie zadowolić. Niby powinienem zrobić przerwę, ale jak tyle tytułów kusi... Lubię te gatunki, więc pewnie ciężko będzie zupełnie z nich zrezygnować.
"Mroczne zakamarki" bazują na odkrywaniu przeszłości, powrocie w rodzinne strony, do wspomnień, które pozwolą na odkrycie czegoś bardzo istotnego.
Co do "Mrocznych zakamarków", to zastanawiam się na ile mój brak emocji wynika z samej książki, stylu w jakim jest napisana, a w jakim ze "zmęczenia materiałem". Sięgając raz za razem po kryminały i thrillery, mam wrażenie że coraz bardziej dostrzegam schematy i coraz trudniej mnie zadowolić. Niby powinienem zrobić przerwę, ale jak tyle tytułów kusi... Lubię te gatunki, więc pewnie ciężko będzie zupełnie z nich zrezygnować.
"Mroczne zakamarki" bazują na odkrywaniu przeszłości, powrocie w rodzinne strony, do wspomnień, które pozwolą na odkrycie czegoś bardzo istotnego.
PolandJa, czyli a ty ciągle narzekasz...
Po wypadzie do Łodzi z rodzinką jeszcze bardziej nakręcony jestem filmowo (ale może o wyprawie w innej notce), mam chęć opowiadać, dyskutować o tym co zobaczyłem, co jeszcze warto zobaczyć, o rolach, twórcach...
Czasem obejrzysz coś takiego co poruszy, wkurzy, rozbawi, wzruszy.
W ostatnich dniach mam przynajmniej dwie produkcje polskie, które na pewno wrzuciłbym do tego worka - niby inne, a jednak podobne, Reklamowane jako komedie, ale są one raczej komediodramatami, przewrotnymi próbami spojrzenia na otaczającą nas rzeczywistość, na to co kotłuje się w naszych serduchach, czy głowach.
Najpierw przyjrzyjmy się temu co w kinach już było, a teraz już można upolować w telewizorze. "PolandJa" bawi, choć to humor bardzo specyficzny, więcej osób ten film raczej wkurza przez jego chaotyczność, brak jakiegoś połączenia dla wszystkich historii, zakończenia poszczególnych wątków. Znane twarze weszły w produkcję, która pewnie popularności im nie przyniesie, ale w sumie niektóre filmy, równie pokręcone po latach zdobywały popularność (szczególnie amerykańskie), więc może dostrzegły w tym pomyśle jakiś sens. Najciekawsze byłoby zapytać ich samych o to: czy scenariusz oddawał to co zobaczyliśmy w ostatecznym kształcie. Czy reżyserowi udało się zrealizować wszystko tak jak chciał, czy też ktoś zabrał mu pod koniec połowę budżetu.
Czasem obejrzysz coś takiego co poruszy, wkurzy, rozbawi, wzruszy.
W ostatnich dniach mam przynajmniej dwie produkcje polskie, które na pewno wrzuciłbym do tego worka - niby inne, a jednak podobne, Reklamowane jako komedie, ale są one raczej komediodramatami, przewrotnymi próbami spojrzenia na otaczającą nas rzeczywistość, na to co kotłuje się w naszych serduchach, czy głowach.
Najpierw przyjrzyjmy się temu co w kinach już było, a teraz już można upolować w telewizorze. "PolandJa" bawi, choć to humor bardzo specyficzny, więcej osób ten film raczej wkurza przez jego chaotyczność, brak jakiegoś połączenia dla wszystkich historii, zakończenia poszczególnych wątków. Znane twarze weszły w produkcję, która pewnie popularności im nie przyniesie, ale w sumie niektóre filmy, równie pokręcone po latach zdobywały popularność (szczególnie amerykańskie), więc może dostrzegły w tym pomyśle jakiś sens. Najciekawsze byłoby zapytać ich samych o to: czy scenariusz oddawał to co zobaczyliśmy w ostatecznym kształcie. Czy reżyserowi udało się zrealizować wszystko tak jak chciał, czy też ktoś zabrał mu pod koniec połowę budżetu.
środa, 24 stycznia 2018
Między łóżkami, czyli czemu z tym seksem robi się tyle hałasu
Ostatnie moje doświadczenia z komediami w teatrze nie zawsze były udane - farsa jedynie z pozoru jest łatwą drogą do serca widza. Tu łatwo wyczuć każdy fałsz, sztuczność, szarżowanie, to czy zespół bawi się tym co gra, czy też traktuje to jedynie jako chałturę do odbębnienia. W każdym mieście można znaleźć kilka tytułów, które są pewniakami, ludzie szukają znanych twarzy, żeby mieć jeszcze większą frajdę i w ten sposób teatry zapewniają sobie komplety, mogąc wystawiać też rzeczy bardziej ambitne. I w sumie dobrze.
Trochę inny rodzaj widza, inna atmosfera, ale wiecie co? Choć zdecydowanie preferuję sztuki poważniejsze, dobra komedia stanowi cudowną odmianę i pozwala na pozbycie się napięcia, czy zmęczenia. Moją pierwszą wizytę w Teatrze Capitol (gościnnie w ich progach Teatr Gudejko) zaliczam właśnie do tego typu doświadczeń. Szedłem trochę zmęczony, środek tygodnia nie zawsze daje komfort luzu, nie spodziewałem się nic rewelacyjnego, nastawiając się bardziej na sprawienie przyjemności żonie, która uwielbia komedie... Blisko trzy godziny zabawy sprawiło, że oboje wracaliśmy w wyśmienitych humorach.
Trochę inny rodzaj widza, inna atmosfera, ale wiecie co? Choć zdecydowanie preferuję sztuki poważniejsze, dobra komedia stanowi cudowną odmianę i pozwala na pozbycie się napięcia, czy zmęczenia. Moją pierwszą wizytę w Teatrze Capitol (gościnnie w ich progach Teatr Gudejko) zaliczam właśnie do tego typu doświadczeń. Szedłem trochę zmęczony, środek tygodnia nie zawsze daje komfort luzu, nie spodziewałem się nic rewelacyjnego, nastawiając się bardziej na sprawienie przyjemności żonie, która uwielbia komedie... Blisko trzy godziny zabawy sprawiło, że oboje wracaliśmy w wyśmienitych humorach.
wtorek, 23 stycznia 2018
Trzy billboardy za Ebbing, Missouri, czyli Oscary murowane!
Za kilka dni wyprawa do Łodzi, która odkąd pamiętam jakoś kojarzy mi się filmowo, kto wie może powstanie specjalna notka z relacją z wypadu?
Ponieważ z czasem na pisanie może być krucho, próbuję póki jeszcze mogę coś napisać. A jest o czym, bo wśród nowości, które lada chwila trafią na nasze ekrany kinowe jest film absolutnie świetny.
Jeżeli pamiętacie moje zachwyty nad serialem Olive Kitteridge i rolą Frances McDormand, to teraz będziecie mieli kontynuację peanów. Trochę podobne charaktery bohaterek - to postacie zgorzkniałe, przepełnione wściekłością wobec innych, zgryźliwe, trochę szorstkie i bardzo bezpośrednie w relacjach z innymi. Ale daj Boże innym aktorkom takie role, w których mogą tak błysnąć, nawet jeżeli trochę są do siebie podobne.
W "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri" Frances McDormand niezaprzeczalnie gra pierwsze skrzypce, trzeba jednak przyznać, że więcej tu jest dobrze skonstruowanych i zagranych postaci. Zachwyca scenariusz, dialogi, ale przede wszystkim klimat tego filmu, niespieszny, wciągający nas w dramatyczną historię, jednocześnie jednak wcale nie dołując.
poniedziałek, 22 stycznia 2018
Romeo i Julia - Teatr Bolshoi, czyli na Pragę żeby oglądać spektakl z Moskwy
Nie mam szczęścia z terminami do transmisji baletowych w tym sezonie, choć przecież po "Poskromieniu złośnicy" obiecywałem sobie, że jak najszybciej się na coś wybiorę. Jednak na szczęście mogę liczyć na znajomych, którzy mimo choroby (dlatego tym razem króciutko) kontynuują serię recenzji, którą nazwaliśmy sobie roboczo "laicy baletowi komentują". Zainteresowanych całym cyklem pokazów (przypominam również o cyklu teatralnym, operowym i prezentacji wystaw z całego świata) odsyłam do organizatora pokazów w Polsce, czyli Na żywo w kinach. Tam znajdziecie wszystkie miejsca i terminy pokazów.
MaGa: Po raz
kolejny 21 stycznia 2018 r. wybraliśmy się do kina Praha na
spektakl baletowy „Romeo i Julia” w wykonaniu Teatru Bolszoj.
Znów balet inny w odbiorze od oglądanych wcześniej: „Dziadka do
orzechów” czy współczesnej wersji „Poskromienia złośnicy”…
Była bajka, komedia, a tym razem tragedia Szekspira z muzyką
Prokofiewa. Powiem szczerze … o ile w poprzednich spektaklach nie
odrywałam wzroku od tancerzy, tym razem większą uwagę
przyciągnęły kostiumy, scenografia a już najbardziej muzyka. W
moim odczuciu motyw przewodni jest monumentalny, każde inne słowo
mi do niego nie pasuje.
Zawsze jest przebaczenie - Anne B. Ragde, czyli czy jesteś szczęśliwy
Saga rodziny Nashov była moim literackim odkryciem w roku ubiegłym, każda z książek była wyczekiwana, czytana z wypiekami na twarzy, choć przecież nie jest to żaden thriller, kryminał. Okazuje się, że można wywołać u czytelnika dużo większe emocje, pisząc o sprawach wydawałoby się codziennych, mało skomplikowanych. Ale za to jak pisząc.
Dlatego z ogromną radością przyjąłem informację iż po latach autorka wróciła do tej sagi, napisała kontynuację i być może nawet wcale nie zamyka jeszcze całkowicie tej furtki, kto wie czy nie będzie kontynuacji. I tylko pomarzyć jeszcze o tym, by któryś z kanałów telewizyjnych pokusił się na ściągnięcie do nas serialu, który powstał na kanwie powieści Anne B. Ragde.
Czwarty tom daje nam trochę inną perspektywę na bohaterów. Minęło trochę czasu i ich życie się pozmieniało. W centrum już nie jest gospodarstwo, wszyscy rozpierzchli się do swoich spraw, a ono powoli niszczeje. Decyzja Torunn była dla nich trudna do zrozumienia, nagła, ale wszyscy z czasem ją zaakceptowali. Sytuacja jednak wymusiła na nich rozluźnienie więzi. Choć dotąd obserwowaliśmy również trzy oddzielne wątki (nawet cztery w pierwszym tomie), czuliśmy że one się splatają, że szukają bliskości ze sobą, uczą się jej, choć nie było to łatwe. Teraz mam wrażenie, że autorka w centrum postawiła najmłodszą z nich i to jej życiu się przygląda, to od jej decyzji zależy to czy wujowie pojawią się znowu na horyzoncie wydarzeń.
Dlatego z ogromną radością przyjąłem informację iż po latach autorka wróciła do tej sagi, napisała kontynuację i być może nawet wcale nie zamyka jeszcze całkowicie tej furtki, kto wie czy nie będzie kontynuacji. I tylko pomarzyć jeszcze o tym, by któryś z kanałów telewizyjnych pokusił się na ściągnięcie do nas serialu, który powstał na kanwie powieści Anne B. Ragde.
Czwarty tom daje nam trochę inną perspektywę na bohaterów. Minęło trochę czasu i ich życie się pozmieniało. W centrum już nie jest gospodarstwo, wszyscy rozpierzchli się do swoich spraw, a ono powoli niszczeje. Decyzja Torunn była dla nich trudna do zrozumienia, nagła, ale wszyscy z czasem ją zaakceptowali. Sytuacja jednak wymusiła na nich rozluźnienie więzi. Choć dotąd obserwowaliśmy również trzy oddzielne wątki (nawet cztery w pierwszym tomie), czuliśmy że one się splatają, że szukają bliskości ze sobą, uczą się jej, choć nie było to łatwe. Teraz mam wrażenie, że autorka w centrum postawiła najmłodszą z nich i to jej życiu się przygląda, to od jej decyzji zależy to czy wujowie pojawią się znowu na horyzoncie wydarzeń.
niedziela, 21 stycznia 2018
Aktorki. Odkrycia - Łukasz Maciejewski, czyli talent i szczęście
Moje drugie spotkanie z wywiadami Łukasza Maciejewskiego z polskimi aktorkami. "Portrety" i "Spotkania" to rozmowy z gwiazdami sceny i ekranu, których największe role przypadały na lata 60, czasem 70, w tomie "Aktorki. Odkrycia" są panie troszkę młodsze, choć przecież mające już za sobą niemałe doświadczenie. Gdy patrzy się na te nazwiska, z uśmiechem można odnieść się do określenia "odkrycia", bowiem większość z nich ma już w zawodzie status gwiazd dużego formatu. Rozumiem jednak pomysł na pokazanie po prostu kolejnego pokolenia aktorek, które mają za sobą bardzo wiele ról, ale karier wcale nie kończą, jeszcze wiele przed nimi.
Błęcka-Kolska, Bohosiewicz, Budnik, Dancewicz, Gniewkowska, Grabowska, Gruszka, Hajewska-Krzysztofik, Kolak, Kulig, Kożuchowska, Kulesza, Kuna, Muskała, Nieradkiewicz, Ostaszewska, Preis, Trzepiecińska. Gdy myślę sobie o każdej z nich, od razu przypominają mi się różne ich kreacje, bo odkąd zacząłem swoją przygodę z kinem, polskie premiery wypełniały właśnie ich twarze. Nie miałem więc przy tym tomie tak często problemu, że różne tytuły, do których odwoływał się Maciejewski były dla mnie zupełnie nieznane (niestety).
Błęcka-Kolska, Bohosiewicz, Budnik, Dancewicz, Gniewkowska, Grabowska, Gruszka, Hajewska-Krzysztofik, Kolak, Kulig, Kożuchowska, Kulesza, Kuna, Muskała, Nieradkiewicz, Ostaszewska, Preis, Trzepiecińska. Gdy myślę sobie o każdej z nich, od razu przypominają mi się różne ich kreacje, bo odkąd zacząłem swoją przygodę z kinem, polskie premiery wypełniały właśnie ich twarze. Nie miałem więc przy tym tomie tak często problemu, że różne tytuły, do których odwoływał się Maciejewski były dla mnie zupełnie nieznane (niestety).
sobota, 20 stycznia 2018
London Town, czyli buntu w tym za grosz
Znowu nam się ferie jakoś układają w dziwny sposób, że nie dane nam jest wyjeżdżać, ale za to staramy się robić przynajmniej krótkie wypady i większą ilość drobnych przyjemności. Jak nie laserowe potyczki, to teatr, spacery, kino i domowe seanse filmowe lub planszówki. A samemu trochę mniej okazji do kosztowania kultury. Ale może w drugim tygodniu pojawi się okazja. Dużo fajnych premier się szykuje.
Ten film przegapiłem w kinie, choć bardzo mnie zainteresował - muzykę The Clash przecież bardzo lubię, a ich zaangażowane teksty, postawa wobec polityki rządu Wielkiej Brytanii, przemiany społeczne, dawały nadzieję, że film będzie historią żywą, że będzie pełen energii. Sex Pistols wzywało do anarchii, ale było raczej wygłupem, The Clash dość jawnie wzywali do rewolucji, dokładając do buntu pierwiastek walki o sprawiedliwość społeczną.
Ten film przegapiłem w kinie, choć bardzo mnie zainteresował - muzykę The Clash przecież bardzo lubię, a ich zaangażowane teksty, postawa wobec polityki rządu Wielkiej Brytanii, przemiany społeczne, dawały nadzieję, że film będzie historią żywą, że będzie pełen energii. Sex Pistols wzywało do anarchii, ale było raczej wygłupem, The Clash dość jawnie wzywali do rewolucji, dokładając do buntu pierwiastek walki o sprawiedliwość społeczną.
czwartek, 18 stycznia 2018
Gra o wszystko, czyli nie chodzi tylko o wygraną
Po pracy biegam ostatnio nadrabiać kinowe zaległości i na pokazy przedpremierowe (kino Atlantic jest w tym świetne!), niedługo pewnie więc czeka Was wysyp notek filmowych. Z książkami niestety zwolniłem. Za to kolejne trzy teatry przede mną. Notatnik działa, jak pewnie niektórzy wiedzą nawet w dwóch wersjach (www.notatnikkulturalny.pl jest bardziej magazynem tworzonym przez wielu autorów), jakoś udaje się godzić to wszystko z pracą i rodziną, ale frajda jest największa wtedy gdy ktoś mówi, że zaraża się tą moją pasją, że ją rozumie i nie stuka się w głowę pytając po co i ile mam z tego kasy.
Kasa. Wydawałoby się, że o oto przede wszystkim będzie chodzić w filmie, w którym fabuła jest zbudowana wokół rozgrywek pokera o bardzo wysokie stawki. Ten dreszcz emocji, to ryzyko i miliony, które jednej nocy mogą przejść z kieszeni do kieszeni. Ale mimo, że chwilami może i sposób opowiadania tej historii przypomina wielkie przekręty jakie pamiętamy z ekranów z ostatnich kilku lat, to chyba nie to było dla twórców najważniejsze. Graczom nie chodzi tylko o wygraną, a o emocje, a bohaterce nie tylko o sam sukces, a o...
Kasa. Wydawałoby się, że o oto przede wszystkim będzie chodzić w filmie, w którym fabuła jest zbudowana wokół rozgrywek pokera o bardzo wysokie stawki. Ten dreszcz emocji, to ryzyko i miliony, które jednej nocy mogą przejść z kieszeni do kieszeni. Ale mimo, że chwilami może i sposób opowiadania tej historii przypomina wielkie przekręty jakie pamiętamy z ekranów z ostatnich kilku lat, to chyba nie to było dla twórców najważniejsze. Graczom nie chodzi tylko o wygraną, a o emocje, a bohaterce nie tylko o sam sukces, a o...
wtorek, 16 stycznia 2018
Alicja ♥ Alicja, czyli razem w szczęściu i smutku
Dwie młode kobiety wchodzą na niewielką scenę, witają się, jakby trochę speszone, sprawiają wrażenie jakby dopiero ustalały która z nich ma zacząć mówić i o czym. Tak zaczyna się sztuka autorstwa Amy Conroy, wyreżyserowana przez Marię Seweryn, wystawiana od czasu do czasu w Och Teatrze. Ten motyw: mamy przed sobą nie aktorki, ale dwie zwyczajne dziewczyny, które znalazła reżyserka, by jej spektakl był bardziej prawdziwy, będzie do nas powracał. Całość ma sprawiać wrażenie nie tyle sztuki, co spotkania, na którym obie kobiety opowiadają swoimi słowami o tym jak wygląda ich relacja. Żartują, denerwują się, czasem emocje biorą górę i trudno kontynuować jakiś wątek, a innym razem rozkręcają się, mówiąc chyba nawet więcej niż planowały.
Ciekawy pomysł i mimo pierwszego wrażenia sztuczności, po chwili wchodzimy w tę konwencję, na pewien czas zapominając o tym, że to wszystko jest wyreżyserowane i zagrane. Duża w tym zasługa Aleksandry Domańskiej i Aleksandry Grzelak, które potrafią włożyć w ten tekst dużo uczuć. Sposób w jaki na siebie patrzą, jak uzupełniają tę historię, czasem się przekomarzając, to znów wspierając przy trudniejszych fragmentach, czułość jaką wyczuwamy w ich słowach, gestach - wszystko to sprawia, że cała ta ich opowieść staje się bardziej przekonująca, naturalna.
Ciekawy pomysł i mimo pierwszego wrażenia sztuczności, po chwili wchodzimy w tę konwencję, na pewien czas zapominając o tym, że to wszystko jest wyreżyserowane i zagrane. Duża w tym zasługa Aleksandry Domańskiej i Aleksandry Grzelak, które potrafią włożyć w ten tekst dużo uczuć. Sposób w jaki na siebie patrzą, jak uzupełniają tę historię, czasem się przekomarzając, to znów wspierając przy trudniejszych fragmentach, czułość jaką wyczuwamy w ich słowach, gestach - wszystko to sprawia, że cała ta ich opowieść staje się bardziej przekonująca, naturalna.
Songs of experience - U2, czyli ale na koncert to bym poszedł
U2 dziś ogłosiło plany koncertowe na Europę, ale niestety tym razem Polski nie ma na liście. A szkoda, bo nawet jeżeli płyty nie brzmią jakoś wyjątkowo, ten zespół na koncertach wypada świetnie, a każdy z nich jest dużym widowiskiem. Do Berlina niby blisko, ale kasa jednak większa... No nic, może jeszcze coś dołożą.
A jaka jest ta najnowsza płyta? Kupiłem ją nie spodziewając się zbyt wiele, bo dinozaury mam wrażenie, że powielają już sami siebie, niewiele potrafią zaproponować nowego. Ale przecież mam wszystkie ich płyty więc czemu nie kontynuować kolekcji? "Songs of experience" jako żywo przypomina poprzednią ich płytę - ta sama mieszanka rocka, popu, chwytliwych melodii i chórków, kawałki opracowane zdaje się, że z różnymi producentami, przemyślane do ostatniej nuty. Tylko szkoda, że niby wpadają w ucho, ale zaraz drugim wylatują.
Dyktator - Mariusz Zielke, czyli samotny facet z kotem
Mariusz Zielke gościł już u mnie na blogu przy okazji dwóch powieści, dwie jeszcze czekają na półkach na swoją kolej, a ja wciąż zastanawiam się jak mam potraktować ich autora. Nie chodzi nawet o sam warsztat, bo całkiem sprawnie potrafi pisać thrillery sensacyjne, potrafi stworzyć wrażenie, że sięga po autentyczne tematy, prowadzi dziennikarskie śledztwo, a potem dopiero je obudowuje akcją, wypełnia bohaterami, którzy mają odkrywać prawdę. Kłopot polega na tym, że ten sam chwyt stosowany kilkukrotnie po prostu przestaje działać. Ile razy można jechać na reklamie: nikt nie chce mi tego wydać, bo jest zbyt ostre, zbyt prawdziwe, mogłoby rozwalić całą scenę biznesową/polityczną/sądowniczą, próbują zatkać mi usta, grożą mi, ale ja się nie poddaję i oto udostępniam Wam ten zakazany owoc w formie elektronicznej, bierzecie i czytajcie. Ach, ale oczywiście kupujcie, bo nie ma nic za darmo. Może i jest coś na rzeczy, wierzę że przy pierwszej mogło tak być, ale potem? Za każdym razem podobna sztuczka, argumenty, nowa strona internetowa (teraz zapowiedź całej serii powieści "z kluczem" - odważnych i bez cenzury - www.zkluczem.pl). Przeczytajcie zresztą jak reklamowany jest "Dyktator".
Tak mocnej powieści o polskich elitach jeszcze nie było!
Prezes partii rządzącej jest już zmęczony nieustającym pasmem wyborczych zwycięstw. W skromnym domu na warszawskich peryferiach, u boku ukochanego kota, zmęczony, samotny i osaczony wspomina wzloty i upadki.
„Dyktator” to pełna spisków i intryg, na przemian zabawna i przerażająca historia o tym, do czego prowadzi szerzenie nienawiści i kult jednostki. Powieść została zamówiona przez wydawcę, który zalecał, by promowała sukcesy polskiego rządu. Autorowi wyszło coś innego i powieść trzeba było opublikować poza oficjalnym rynkiem wydawniczym.
Tak mocnej powieści o polskich elitach jeszcze nie było!
Prezes partii rządzącej jest już zmęczony nieustającym pasmem wyborczych zwycięstw. W skromnym domu na warszawskich peryferiach, u boku ukochanego kota, zmęczony, samotny i osaczony wspomina wzloty i upadki.
„Dyktator” to pełna spisków i intryg, na przemian zabawna i przerażająca historia o tym, do czego prowadzi szerzenie nienawiści i kult jednostki. Powieść została zamówiona przez wydawcę, który zalecał, by promowała sukcesy polskiego rządu. Autorowi wyszło coś innego i powieść trzeba było opublikować poza oficjalnym rynkiem wydawniczym.
poniedziałek, 15 stycznia 2018
Zagubieni, czyli film w filmie
Dawno nie było u mnie żadnego filmu czeskiego. No to proszę. A i za literaturą trochę się stęskniłem, bo "Arystokratka" to jednak jedynie zabawa.
Dziś jednak o filmie. Pewnie znanym, ale ja dopiero niedawno go odkryłem, choć przecież inne rzeczy Petra Zelenki już widziałem. "Zagubieni" mogą nieźle namieszać w głowie kogoś kto spodziewa się normalnej fabuły, bo gdyby ją brać na poważnie (choć jest komediowa), to kończy się ona po 20 minutach. Potem zaczyna się to co najciekawsze.
niedziela, 14 stycznia 2018
Święci codziennego użytku - Szymon Hołownia, czyli świat może nazywać to głupotą
Dziś kolejna zbiórka na WOŚP, pomyślałem więc, że to najlepszy moment, by napisać o książce Szymona Hołowni. Niedawno pisałem o części drugiej, która niedawno się ukazała, ale przygoda z życiorysami świętych zaczęła się właśnie od tego tomiku.
A dlaczego skojarzył mi się właśnie WOŚP z tym o czym pisze Hołownia? Chodzi o tę odrobinę szaleństwa, niektórzy mówią że głupoty, która polega na dzieleniu się tym co masz, robieniu czegoś dla innych. Zbiórka na cele medyczne organizowana przez Owsiaka od lat mobilizuje starych i młodych, sprawiając masę radości. I to jest piękne. Obyśmy zawsze z takim entuzjazmem podchodzili do dzielenia się z innymi.
Wcale nie przypadkowo wśród postaci wymienianych w tym tomiku jest m.in. wdowa, o której niewiele wiemy, a która wrzuciła ostatni grosik jako datek. I choćby nam wmawiali: pieniądze nie idą tylko na sprzęt ktoś Was oszukuje, nie przejmujcie się tym, bo ważne że robisz coś z serca i nie do Ciebie należy kontrolowanie czy co do grosza ktoś spożytkuje to tak jak obiecywał. Wiara, zaufanie, dobre intencje, szukanie w ludziach dobra i próby budowania go na świecie, mogą być nazywane jak tam sobie świat chce. Od setek lat wciąż znajdują się tacy, którzy swoim życiem udowadniają, że w ten sposób mogą nie tylko odnaleźć drogę dla siebie, ale i wskazywać ją innym.
A dlaczego skojarzył mi się właśnie WOŚP z tym o czym pisze Hołownia? Chodzi o tę odrobinę szaleństwa, niektórzy mówią że głupoty, która polega na dzieleniu się tym co masz, robieniu czegoś dla innych. Zbiórka na cele medyczne organizowana przez Owsiaka od lat mobilizuje starych i młodych, sprawiając masę radości. I to jest piękne. Obyśmy zawsze z takim entuzjazmem podchodzili do dzielenia się z innymi.
Wcale nie przypadkowo wśród postaci wymienianych w tym tomiku jest m.in. wdowa, o której niewiele wiemy, a która wrzuciła ostatni grosik jako datek. I choćby nam wmawiali: pieniądze nie idą tylko na sprzęt ktoś Was oszukuje, nie przejmujcie się tym, bo ważne że robisz coś z serca i nie do Ciebie należy kontrolowanie czy co do grosza ktoś spożytkuje to tak jak obiecywał. Wiara, zaufanie, dobre intencje, szukanie w ludziach dobra i próby budowania go na świecie, mogą być nazywane jak tam sobie świat chce. Od setek lat wciąż znajdują się tacy, którzy swoim życiem udowadniają, że w ten sposób mogą nie tylko odnaleźć drogę dla siebie, ale i wskazywać ją innym.
sobota, 13 stycznia 2018
Nerve, czyli Kopciuszek i książe w trochę innym świecie
W sumie jak się zobaczy zwiastun "Nerve" to potem już nie ma większego zaskoczenia. Ale mimo wszystko warto na niego zerknąć - to obraz tego czym żyją młodzi ludzie, podobnie jak filmy np. z lat 80 czy 90 z całonocnymi imprezami, czy wyścigami samochodowymi po nocach. Dziś już młodzi żyją czym innym. A czym?
Dla nas to pewnie trochę fantastyka i nie bardzo chce nam się wierzyć, jak łatwo młodych wciągnąć w świat wirtualny, jak dla nich to jest ważne. Czy to się jednak jakoś bardzo różni od presji rówieśników kiedyś? Tyle, że wtedy była ona w realu, zakłady, głupie wyzwania, ocenianie, wyśmiewanie. Teraz jest o tyle gorzej, że nawet w domu niespecjalnie się przed tym możesz schować. Kiedyś trzeba było uruchomić komputer, dziś jest "online" prawie cały czas.
Dla nas to pewnie trochę fantastyka i nie bardzo chce nam się wierzyć, jak łatwo młodych wciągnąć w świat wirtualny, jak dla nich to jest ważne. Czy to się jednak jakoś bardzo różni od presji rówieśników kiedyś? Tyle, że wtedy była ona w realu, zakłady, głupie wyzwania, ocenianie, wyśmiewanie. Teraz jest o tyle gorzej, że nawet w domu niespecjalnie się przed tym możesz schować. Kiedyś trzeba było uruchomić komputer, dziś jest "online" prawie cały czas.
piątek, 12 stycznia 2018
Wojna nie ma w sobie nic z kobiety - Swietlana Aleksijewicz, czyli bo tak było trzeba
Niedługo biegnę na spotkanie DKK na temat tej książki, więc nie wiem czy dziś będzie czas na pisanie - na wieczór już zapowiada się wieczór przy planszówkach :) A raczej noc.
Niech zawiśnie więc zajawka. A jutro wypełni się ją treścią. Czytaliście? Po drugiej pozycji tej autorki (możecie zawsze sprawdzać zakładkę przeczytane), bardzo nie zaskoczyła, ale na pewno uruchamia dużo refleksji.
***
Po czterdziestu latach od wojny niektórzy nie chcą pamiętać, nie chcą mówić, nie chcą pamiętać. To zbyt bolesne, wciąż w nich tkwi. Nie tylko to wszystko co działo się na wojnie, ale może również i to co działo się po niej - jak niewiele wtedy myślano o tym jak pomóc tym, którzy przeżyli. Ważne było jedynie zwycięstwo.
Najbardziej poruszające u Aleksijewicz jest to, że odkryła dla świata opowieści kobiet, tak bardzo różniące się od tego jak wspominają czas wojny mężczyźni. Nie ma tu specjalnie miejsca na bohaterstwo, wielkie bitwy, strategię, podkreślanie swoich zasług. Jest za to sporo wydawałoby się mało istotnych detali, które stawały się jakimś ważnym symbolem dla tamtego czasu. Jest miejsce na poświęcenie, strach, współczucie (nawet dla wroga), miłość. Kobiety uczestniczyły w tej wojnie nie tylko w rolach do których mężczyźni je przeznaczali (np. jako pielęgniarki), można znaleźć tu wspomnienia tych, które służyły jako snajperki, piloci, dowodzące działem, czołgistki... Tak wiele poruszających słów. Jak żywe stają na nowo przed nimi tysiące ofiar, ranni, bardzo trudne warunki sanitarne, to jak były traktowane na pierwszej linii frontu przez mężczyzn.
Nawet jeżeli któraś wspomni o tym, iż początkowa klęska była wynikiem błędu władz, to wiara w Stalina, w sens mobilizacji i ofiary dla ojczyzny wciąż jest w nich żywy. Tak było trzeba. Nawet jeżeli potem zapomniano trochę o nich, a w swoich środowiskach wycierpiały niemało. Mało kto widział w nich bowiem bohaterki, a raczej ciągnęła się z nimi fama "tych co na froncie z mężczyznami...". Czy jest w nich duma? Raczej z tego, że przeżyły, że mimo wszystko jakoś poukładały sobie życie po wojnie. Bo łatwo nie było. Szły do walki na ochotnika, często jako kilkunastoletnie dziewczyny. Wracały z duszą tak poranioną, jakby przeżyły już całe życie.
Tyle świadectw, jedne krótsze, inne dłuższe. Czasem jakiś wybrany przebłysk, jedna scena, innym razem długa opowieść o motywacji, o emocjach, o różnych doświadczeniach. Lektura niełatwa, może trochę chaotyczna, ale na pewno ciekawa i pozostawiająca po sobie sporo refleksji. Wiele bowiem jest tu poruszonych spraw, o których zwykle w kontekście wojny się nie myśli.
środa, 10 stycznia 2018
Pan Mercedes, czyli może i schematyczne, ale i tak się podoba
Już ponad 3 lata minęły od przeczytania książki Stephena Kinga i wtedy "Pan Mercedes" mnie jakoś nie powalił, nawet w tytule notki napisałem: król jest nagi. Książka była przeciętna i tym bardziej zaskoczony byłem, że tak szybko ktoś pokusił się o ekranizację.
Ale wiecie co? W tej odsłonie (mimo, że jak się okazuje sporo pamiętałem, więc zaskoczeń nie było), jest lepiej! Spora w tym zasługa grającego główną rolę Brendana Gleesona, ale całość po prostu ma fajny, niespieszny klimat. Skupieni jesteśmy głównie na obsesji z jaką emerytowany gliniarz powraca do sprawy tzw. klowna mordercy, który wjechał rozpędzonym autem w tłum ludzi czekających przed giełdą pracy. To jedno z tych śledztw, które dręczą brakiem rozwiązania i teraz, najmniejszy trop, natychmiast budzi do życia psa, który wydawało się, że poszedł już w odstawkę.
Ale wiecie co? W tej odsłonie (mimo, że jak się okazuje sporo pamiętałem, więc zaskoczeń nie było), jest lepiej! Spora w tym zasługa grającego główną rolę Brendana Gleesona, ale całość po prostu ma fajny, niespieszny klimat. Skupieni jesteśmy głównie na obsesji z jaką emerytowany gliniarz powraca do sprawy tzw. klowna mordercy, który wjechał rozpędzonym autem w tłum ludzi czekających przed giełdą pracy. To jedno z tych śledztw, które dręczą brakiem rozwiązania i teraz, najmniejszy trop, natychmiast budzi do życia psa, który wydawało się, że poszedł już w odstawkę.
wtorek, 9 stycznia 2018
Florida Project, czyli to też jest Ameryka
Słoneczna Floryda, Disneyland pod nosem, turyści latający helikopterami, mknący autostradami do kolejnych atrakcji i super wypasionych hoteli, a my zamiast temu wszystkiemu przyglądamy się ludziom, którzy żyją trochę na marginesie tego blichtru, na obrzeżach społeczeństwa. Zasiłki, kombinowanie, próby odbicia się od dna, pożyczanie kasy, a że trzeba mieć jakiś dach nad głową, hostel w którym możesz wynająć pokój na 30 dni (potem musisz zrobić przerwę na minimum jeden dzień), to całkiem niegłupie rozwiązanie. Sean Baker nawet nie stara się budować jakiejś spójnej historii, która by nas wciągnęła, ale robi coś dużo ciekawszego: obsadził film naturszczykami i sprawił, że oglądamy "Florida Project" ogląda się prawie jak reportaż. Kino zaangażowane społecznie musi trochę drażnić, wtykać szpilę w nasze wygodnictwo i poruszać emocje. Nie każdemu pewnie ten film będzie więc pasował, kogoś może znudzi, podglądactwo będzie krępować, a brak grzecznej historyjki z happy endem zasmuci. To taki american dream obdarty ze złotka i pełen goryczy, ale dzięki temu dużo prawdziwszy, niż bajki jakie często opowiada nam Hollywood, twierdząc że to historie o prawdziwych ludziach.
niedziela, 7 stycznia 2018
Rdza - Jakby Małecki, czyli mądra książka, piękny styl
Dobry początek roku, bo mimo nerwowości w pracy, na razie trochę czas na czytanie w domu jest, dziś biegnę drugi raz w tym miesiącu do teatru, a i filmowo udało się zobaczyć jedną bardzo dobrą rzecz. Jest więc o czym pisać. Nawet coś muzycznego wpadło już w ucho w tym roku. Zobaczymy jak dalej. Ale mimo, że szkiców notek mnóstwo, dziś gościnnie o powieści, która i mnie kusi od jakiegoś czasu.
Moje pierwsze
spotkanie z tym autorem i od razu zauroczenie. Książka, którą
„połyka” się w jeden wieczór niesie w sobie tyle emocji i
przemyśleń, że aż dziw bierze, że tyle tego, a słów tak
niewiele. Ma Małecki dar do używania oszczędnego słowa z ogromnym
wydźwiękiem. Te słowa są przemyślane, dobrane , trafiają do nas
i czepiają się serca. Kolejne rozdziały przeplatają historie
dwóch osobnych światów , dwóch rozdzielonych pokoleń, tworząc
jednak warkocz silnych więzi rodzinnych, przyjaźni i traum.
sobota, 6 stycznia 2018
To jest napad! Czyli kawałek nieznanej historii Ameryki - Marek Wałkuski
Skoro już w samym
tytule znalazło się to "czyli", które u mnie stanowi część wszystkich
(ponad 2500) wpisów, to niech tytuł notki pozostanie taki, jak to
wymyślił autor.
Napady na banki chyba nieodłącznie kojarzą nam się z kulturą amerykańską, rozpropagowaną jeszcze przez filmy, najpierw westerny, a potem różnego rodzaju kryminały. Setki, a może nawet tysiące prób napadów dokonywanych co roku, też stawiają ten kraj na podium jeżeli chodzi o to zagadnienie.
Marek Wałkuski, dziennikarz, który od lat swoje radiowe pogawędki ubarwiał anegdotami dotyczącymi najbardziej kuriozalnych napadów, postanowił opowiedzieć trochę szerzej o tym jak to z tymi napadami rzeczywiście było i jest. Dodajmy, czyni to w sposób bardzo przekrojowy, rozpoczynając od historii (to znamy np. z westernów), przez zmieniający się stosunek społeczeństwa do zjawiska, analizując przyczyny, opisując różne pomysły organizacyjne i dochodząc do współczesności gdzie pokazuje też jaka być może będzie przyszłość tego "zawodu". Skoro gdzieś gromadzone są pieniądze, natychmiast pojawia się pokusa, żeby trochę z nich uszczknąć. Motywacje mogą być bardzo różne - od politycznych, przez ekonomiczne (bieda, długi), czy zwykłą chciwość, ale przez długi czas w Stanach wcale nie traktowano tego jakoś bardzo krytycznie - nawet jeżeli w banku były nasze pieniądze, to przecież bank jest ubezpieczony i to "oni" są okradani, a nie my. Ten aspekt socjologiczny, stosunek ludzi do sprawców napadów uważam za nawet bardziej interesujący niż sama kradzież pieniędzy.
Konflikt: bogaci i pazerni kapitaliści kontra zwykły, często biedny człowiek, zaostrzał się w czasach kryzysów gospodarczych, rośnie wtedy determinacja i nadzieja, że może akurat mnie nie złapią. Tyle filmów, tyle popełnianych błędów, niby wszystko już było, ale wciąż pojawiają się nowe pomysły na to jak przechytrzyć system lub po prostu zaskoczyć bezczelnością.
Napady na banki chyba nieodłącznie kojarzą nam się z kulturą amerykańską, rozpropagowaną jeszcze przez filmy, najpierw westerny, a potem różnego rodzaju kryminały. Setki, a może nawet tysiące prób napadów dokonywanych co roku, też stawiają ten kraj na podium jeżeli chodzi o to zagadnienie.
Marek Wałkuski, dziennikarz, który od lat swoje radiowe pogawędki ubarwiał anegdotami dotyczącymi najbardziej kuriozalnych napadów, postanowił opowiedzieć trochę szerzej o tym jak to z tymi napadami rzeczywiście było i jest. Dodajmy, czyni to w sposób bardzo przekrojowy, rozpoczynając od historii (to znamy np. z westernów), przez zmieniający się stosunek społeczeństwa do zjawiska, analizując przyczyny, opisując różne pomysły organizacyjne i dochodząc do współczesności gdzie pokazuje też jaka być może będzie przyszłość tego "zawodu". Skoro gdzieś gromadzone są pieniądze, natychmiast pojawia się pokusa, żeby trochę z nich uszczknąć. Motywacje mogą być bardzo różne - od politycznych, przez ekonomiczne (bieda, długi), czy zwykłą chciwość, ale przez długi czas w Stanach wcale nie traktowano tego jakoś bardzo krytycznie - nawet jeżeli w banku były nasze pieniądze, to przecież bank jest ubezpieczony i to "oni" są okradani, a nie my. Ten aspekt socjologiczny, stosunek ludzi do sprawców napadów uważam za nawet bardziej interesujący niż sama kradzież pieniędzy.
Konflikt: bogaci i pazerni kapitaliści kontra zwykły, często biedny człowiek, zaostrzał się w czasach kryzysów gospodarczych, rośnie wtedy determinacja i nadzieja, że może akurat mnie nie złapią. Tyle filmów, tyle popełnianych błędów, niby wszystko już było, ale wciąż pojawiają się nowe pomysły na to jak przechytrzyć system lub po prostu zaskoczyć bezczelnością.
piątek, 5 stycznia 2018
Cela - Jonas Winner, czyli pogrążając się w mroku
Książka równie mroczna, jak i jej okładka. Ale szczerze mówiąc to chyba jedne z nielicznych jej prawdziwych mocnych stron: klimat, no i to, że już patrząc na okładkę, wiesz że sięgasz po coś krwawego. I nie chodzi tu o jakiegoś psychopatę, ganiającego z piłą mechaniczną. Wszystko jest prawie cały czas raczej w sferze domysłów, koszmarów, podejrzeń, niż realnego zagrożenia, a mimo to czujemy niepokój.
A zaczyna się przecież wszystko tak sielsko. Są wakacje i świeżo po przeprowadzce do Berlina, rodzina powoli się urządza w swoim nowym domu. Sammy ma jedenaście lat i niestety jeszcze nikogo tu nie zna, nudzi się jak mops, nic więc dziwnego, że wymyśla sobie różne zabawy i stara się penetrować całą (niemałą) działkę, na której stoi willa. Jego starszy brat nie ma dla niego czasu, bo przyjechał tu wcześniej, zdążył więc poznać już kolegów.
Wakacje. Laba. Upał.
A potem zaczyna się koszmar.
Wzbierająca burza, czyli nikt nie chce mnie słuchać
Oczekując z dużą ciekawością najnowszej filmowej biografii Winstona Churchilla (z Gary Oldmanem!), odświeżam sobie dwa wcześniejsze filmy o tej postaci. Różni aktorzy, trochę inne spojrzenie, bo i czasy inne. "Wzbierająca burza" opowiada o czasach tuż przed wybuchem wojny, gdy Churchill zasiadał jeszcze w ławach poselskich i uważany był już raczej za zdziwaczałego staruszka, którego czasy minęły. Zajmował się pisaniem książek historycznych, jakichś artykułów, ale mało kto brał go na poważnie. Zresztą gdy posłucha się jego mów o tym jak wycofanie się z Indii spowoduje katastrofę, upadek Imperium, ile w nim uprzedzeń wobec Gandhiego, to trudno nie postukać się w głowę, że facet zatrzymał się na przełomie wieku i nie chce dopuścić do siebie prawdy.
czwartek, 4 stycznia 2018
Arystokratka w ukropie - Evžen Boček, czyli zwiedzają z nudów, kradną i marudzą
Czytane w ubiegłym roku książki Bočka, były przebojem w grudniu (możecie znaleźć je w spisie przeczytanych) - najpierw zaśmiewałem się przy "Ostatniej arystokratce", potem trochę zadumałem się przy zapiskach kasztelana. Ta druga pozycja, choć pisana w podobnym stylu (pamiętnik, daty), pokazało trochę drugie dno opiekowania się zamkiem, mniej groteskowe, a bardziej dramatyczne, widać jednak, że to właśnie komediowe spojrzenie bardziej urzekło czytelników i autor kontynuuje tę samą konwencję (lada chwila zdaje się trzeci tom).
Jest równie zabawnie, choć mam wrażenie, że kończy się to jeszcze szybciej, a przecież chciałoby się jeszcze i jeszcze.
Jest równie zabawnie, choć mam wrażenie, że kończy się to jeszcze szybciej, a przecież chciałoby się jeszcze i jeszcze.
środa, 3 stycznia 2018
Klub Jimmy'ego, czyli zderzenie starego i nowego
Ken Loach gościł już u mnie kilka razy i mimo tego, że chwilami mam wrażenie zbyt wyraźnie wyłażą na jaw jego poglądy, zamiast opowiadać historię, robi hagiografię i traktuje filmy jako narzędzie do walki, lubię gościa i jego wrażliwość.
Niestety tym razem mam wrażenie, że zwyczajnie przynudza. Sam temat może i interesujący: Irlandia, która wciąż jest w wielkim cieniu Brytanii, wszystkich, którzy walczą o niepodległość lub zbytnio na siebie zwracają uwagę integrując społeczność, gnębi się, a jak ktoś zwraca uwagę na niesprawiedliwość, od razu będzie nazwany komunistą. Jimmy Gralton (postać autentyczna) z początku wcale na takiego nie wygląda - chce żyć w spokoju, wrócił z Ameryki do starszej już matki, praca na roli mu wystarcza, bo nie chce ściągać sobie na głowę kłopotów.
Obce ciało, czyli podobno wszystki oblicza kobiety. I rozdawajka
A
cóż to znaczy to hasło: wszystkie oblicza kobiety. Zwłaszcza gdy film
kręci mężczyzna, nie ukrywajmy tego, że już posunięty w latach i w
dodatku nigdy specjalnie nie skupiający się w swoich filmach na
kobietach? Że niby konfrontuje miłość wielką duchową, kobietę nie tylko
romantycznie zakochaną, ale moralnie silną, z inną - diaboliczną,
wyzwoloną seksualnie i wredną. I te dwa przerysowania mają wystarczyć?
To są wszystkie oblicza kobiety?
Zanussi wciąż mam wrażenie zadaje podobne pytania moralne, zmienia jedynie dekoracje, tym razem np. dokłada korporacyjne klimaty.
Zanussi wciąż mam wrażenie zadaje podobne pytania moralne, zmienia jedynie dekoracje, tym razem np. dokłada korporacyjne klimaty.
wtorek, 2 stycznia 2018
Grzech - Nina Majewska Brown, czyli u nas zawsze tak spokojnie było
Na jutro przygotowuję rozstrzygnięcie konkursu z 10 książkami i jego kontynuację, ale dziś już normalna, kolejna notka. Otwieram tym samym ósmy rok bloga Notatnik Kulturalny. Ważny dla mnie czas i chyba właśnie dlatego chcę ciągnąć to dalej, mimo kryzysów, słabych statystyk i myśli, że to wszystko jest do d...
Co tam. Tak wiele się dla mnie zmieniło dzięki temu wariackiemu projektowi, że warto.
Stosy do pilnego przeczytania jak widać rosną, więc może w roku 2018 uda się przeczytać więcej niż w roku 2017 (111)? Tyle fajnych tytułów się do mnie uśmiecha. Z Waszych podsumowań też już wynotowuję sobie kolejne. A Wy zaglądaliście na Notatnikowe podsumowanie?
Dziś coś od Rebisu. Chyba dawno nic od nich nie czytałem. Pora więc na kolejną polską autorkę i "Grzech".
Gdy autorka kojarzona dotąd z powieściami obyczajowymi, zabiera się za pisanie kryminału, można mieć lekkie obawy przed tym co z tego wyjdzie. W przypadku Niny Majewskiej Brown, wyszło to jednak naprawdę nieźle.
Może dlatego, że nie zrezygnowała tak zupełnie z klimatów, które dobrze czuje - postawiła nie tylko na intrygę kryminalną, ale przede wszystkim na tło obyczajowe, portrety psychologiczne różnych postaci, których losy krzyżują się w niewielkiej wsi otoczonej lasami i jeziorami.
Co tam. Tak wiele się dla mnie zmieniło dzięki temu wariackiemu projektowi, że warto.
Stosy do pilnego przeczytania jak widać rosną, więc może w roku 2018 uda się przeczytać więcej niż w roku 2017 (111)? Tyle fajnych tytułów się do mnie uśmiecha. Z Waszych podsumowań też już wynotowuję sobie kolejne. A Wy zaglądaliście na Notatnikowe podsumowanie?
Dziś coś od Rebisu. Chyba dawno nic od nich nie czytałem. Pora więc na kolejną polską autorkę i "Grzech".
Gdy autorka kojarzona dotąd z powieściami obyczajowymi, zabiera się za pisanie kryminału, można mieć lekkie obawy przed tym co z tego wyjdzie. W przypadku Niny Majewskiej Brown, wyszło to jednak naprawdę nieźle.
Może dlatego, że nie zrezygnowała tak zupełnie z klimatów, które dobrze czuje - postawiła nie tylko na intrygę kryminalną, ale przede wszystkim na tło obyczajowe, portrety psychologiczne różnych postaci, których losy krzyżują się w niewielkiej wsi otoczonej lasami i jeziorami.