Strony

wtorek, 16 stycznia 2018

Dyktator - Mariusz Zielke, czyli samotny facet z kotem

Mariusz Zielke gościł już u mnie na blogu przy okazji dwóch powieści, dwie jeszcze czekają na półkach na swoją kolej, a ja wciąż zastanawiam się jak mam potraktować ich autora. Nie chodzi nawet o sam warsztat, bo całkiem sprawnie potrafi pisać thrillery sensacyjne, potrafi stworzyć wrażenie, że sięga po autentyczne tematy, prowadzi dziennikarskie śledztwo, a potem dopiero je obudowuje akcją, wypełnia bohaterami, którzy mają odkrywać prawdę. Kłopot polega na tym, że ten sam chwyt stosowany kilkukrotnie po prostu przestaje działać. Ile razy można jechać na reklamie: nikt nie chce mi tego wydać, bo jest zbyt ostre, zbyt prawdziwe, mogłoby rozwalić całą scenę biznesową/polityczną/sądowniczą, próbują zatkać mi usta, grożą mi, ale ja się nie poddaję i oto udostępniam Wam ten zakazany owoc w formie elektronicznej, bierzecie i czytajcie. Ach, ale oczywiście kupujcie, bo nie ma nic za darmo. Może i jest coś na rzeczy, wierzę że przy pierwszej mogło tak być, ale potem? Za każdym razem podobna sztuczka, argumenty, nowa strona internetowa (teraz zapowiedź całej serii powieści "z kluczem" - odważnych i bez cenzury - www.zkluczem.pl). Przeczytajcie zresztą jak reklamowany jest "Dyktator".

Tak mocnej powieści o polskich elitach jeszcze nie było!
Prezes partii rządzącej jest już zmęczony nieustającym pasmem wyborczych zwycięstw. W skromnym domu na warszawskich peryferiach, u boku ukochanego kota, zmęczony, samotny i osaczony wspomina wzloty i upadki.
„Dyktator” to pełna spisków i intryg, na przemian zabawna i przerażająca historia o tym, do czego prowadzi szerzenie nienawiści i kult jednostki. Powieść została zamówiona przez wydawcę, który zalecał, by promowała sukcesy polskiego rządu. Autorowi wyszło coś innego i powieść trzeba było opublikować poza oficjalnym rynkiem wydawniczym.


Naprawdę ktoś wierzy, że autor mógł przyjąć zlecenie na książkę będącą pochwałą polityki pewnego szeregowego posła, w którym wszyscy widzą pierwszego "kierującego" całym państwem, a potem ze zdziwieniem zauważyć, że niechcący mu wyszło coś innego i zleceniodawca nie chce przyjąć towaru?
Powiem tak: o ile uważam "Ucho prezesa" za produkt zabawny (choć chwilami przerażająco blisko dotykający prawdy), o tyle Zielke niestety tym razem mocno przesadził. I nie chodzi nawet o to, że mimo zastrzeżenia, że wszystko to fikcja literacka (sic!) i nie chodzi o konkretnego polityka (sic!), książka nafaszerowana jest nachalnymi odniesieniami do konkretnych osób i wydarzeń (co za różnica, czy brat zginął w katastrofie lotniczej czy samochodowym wypadku, skoro autor musiał "dowcipnie" podkreślić, że ktoś zasadził specjalnie brzozy na drodze). Chodzi raczej o to, że to wszystko jest chaotyczne i zmierza donikąd. To nie jest już satyra, nie jest nawet poważne ostrzeżenie przed tym, byśmy uważali, bo pewne przemiany dopiero się rozpoczęły, a ich koniec jest nie do wyobrażenia.
Po pretekstem wejścia do głowy "Naczelnika", możliwości przyglądania się jego wspomnieniom, obawom i marzeniom, dostajemy totalnie przerysowany portret człowieka podejrzewającego wszystkich, chorego z nienawiści, samotnego i zakompleksionego. Już widzę jak część znajomych zaciera ręce i krzyczy: to sama prawda! Serio? To takim językiem będziemy rozmawiać, przejmując argumenty polityków obrażających się na lewo i prawo? Czy prezes (no dobra Naczelnik) jest podobny do Hitlera i robi to samo? Chyba nienawiść Was zaślepia.
Można się nie zgadzać, ale jednak jakiś poziom człowieczeństwa i szacunku dla innych warto zachować, nawet jak niektórzy odmiennych poglądów są od tego daleko.
Przy lekturze często przychodziło mi do głowy to jak bardzo utrwaliło się w nas przekonanie o podziale społeczeństwa na dwie grupy, które nie są w stanie się dogadać i nawet żyć w jednym kraju. Politycy i jednej i drugiej opcji obwiniają o to przeciwników, ale mam wrażenie, że i my się trochę do tego przyczyniamy, bo nie staramy się zasypywać tych podziałów między sobą, część się okopuje na swoich pozycjach i nawet nie próbuje zrozumieć innych przekonać, nie słucha, a inni bezradnie rozkładają ręce, jakby nic już nie można było zrobić. Takie książki niestety mam wrażenie, że wpisują się w ten schemat "wojny", bo mimo delikatnych prób pokazania bardziej ludzkiej strony dyktatora i jego popleczników, autor nie udaje, że ta powieść, ten pamflet, to oskarżenie i ostrzeżenie przed tym, by zgadzać się na pozostanie tej opcji przy władzy.
"Dyktator" to komentarz do świeżych wydarzeń: od nagrywania opozycji, przez zwycięskie wybory, wykorzystywanie katastrofy do budowania pewne własnej narracji i legendy, rozpoznacie tu sporo autentycznych postaci, tylko rodzi się pytanie po co to wszystko. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że tak naprawdę po nic - jedynie po to, by zbudować wokół książki jakąś atmosferę sensacji, zrobić z siebie bojownika z dyktaturą, pierwszego odważnego. I zarobić kasę. Czy się mylę? Może będę miał okazję kiedyś z Panem Mariuszem o tym porozmawiać.
To co wydaje się znajome przybiera chwilami groteskowe barwy, ciekawiej się robi gdy autor popycha nas trochę w stronę fantazji, bawi się w proroctwo czym to się skończy, wciąga nas w wizje, w których trudno oddzielić sen od jawy. Tyle, że obie te warstwy średnio do siebie pasują. Przyznam, że w pewnym momencie czułem się już zmęczony i znudzony monologiem Naczelnika, czując że niczym mnie już ta powieść nie zaskoczy. Kilka dobrych pomysłów (np. ministerstwo listów), cytatów jako żywo przypominających naszą rzeczywistość, pokazanie że to przecież "wszystko dla dobra ludzi", ale jako całość niestety takie sobie. Powiedziałbym, że poziom zbliżony do szopki Wolskiego z ostatnich lat - więcej niesmaku niż frajdy.

2 komentarze:

  1. Czyżby był tak naprawdę tylko autorem jednej książki....Wyrok mi się podobał a więcej nic nie czytałam, ale czytam twój post i widzę, że niewiele straciłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja dopiero dwie, Wyrok jak dotąd najlepszy. nie wiem jak reszta. Ale Dyktator zawiódł

      Usuń