Strony

środa, 3 stycznia 2018

Klub Jimmy'ego, czyli zderzenie starego i nowego


Ken Loach gościł już u mnie kilka razy i mimo tego, że chwilami mam wrażenie zbyt wyraźnie wyłażą na jaw jego poglądy, zamiast opowiadać historię, robi hagiografię i traktuje filmy jako narzędzie do walki, lubię gościa i jego wrażliwość.
Niestety tym razem mam wrażenie, że zwyczajnie przynudza. Sam temat może i interesujący: Irlandia, która wciąż jest w wielkim cieniu Brytanii, wszystkich, którzy walczą o niepodległość lub zbytnio na siebie zwracają uwagę integrując społeczność, gnębi się, a jak ktoś zwraca uwagę na niesprawiedliwość, od razu będzie nazwany komunistą. Jimmy Gralton (postać autentyczna) z początku wcale na takiego nie wygląda - chce żyć w spokoju, wrócił z Ameryki do starszej już matki, praca na roli mu wystarcza, bo nie chce ściągać sobie na głowę kłopotów.

Potem jednak okazuje się, że wcześniej do tej Ameryki musiał uciekać, bo zbyt wiele robił dla społeczności, ma więc popularność, która jednym pasuje, innym nie. Gdy zakłada klub, w którym puszcza jazz, młodzież może tu się uczyć i bawić, staje się wrogiem numer jeden dla proboszcza. I każdy jego kolejny krok, raczej przynosi zamiast pojednania kolejne kłopoty. Wszystko jest czarno-białe, wiadomo kto dla reżysera jest dobry, a kto zły i nawet nie stara się wprowadzać żadnych odcieni szarości. A szkoda, bo może ta historia byłaby ciekawsza. Wychodzi dość nawinie i niestety niewiele w tym życia. Nawet ucieczka i ukrywanie się przed policją nie budzi w nas większych emocji.
Oprócz tego, że Jimmy'emu nie podobało się to, że władza tak głęboko brata się z klerem, nie dowiemy się zbyt wiele o kulisach konfliktu w Irlandii lat 30. IRA wygląda tu jak oddziały faszystów, ale żeby specjalnie nie skalać dobrego wizerunku bohatera i jego wiernych towarzyszy, jedyny akt jakiego się dopuszczają to ściągnięcie z powrotem do chałupy rodziny wyrzuconej przez jakiego paniczyka. No komuniści niczym anioły normalnie. Tak jakby wcale nie wyzwali do tego, że wszystkich panów trzeba okraść, a najlepiej i wymordować.
Jedyny Irlandczyk deportowany ze swojego kraju zasługiwał na lepszy film. Nawet jako laurka wyszło tak sobie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz