Strony

niedziela, 30 listopada 2014

Smutek

Początek Adwentu, a tu taka wiadomość z rana - zmarł mój przyjaciel. Jeszcze kilka dni temu żartowaliśmy, robiliśmy jakieś plany. 
Jakiś czas temu za moją namową zaczął pisać bloga - Życie jest niezdrowe, ale warto żyć i śmialiśmy się z przewrotności tego tytułu. Nie poddawał się chorobie, wszystko wskazywało na to, że idzie ku lepszemu, a tu coś tak niespodziewanego.
Smutek.
Tyle rzeczy przeżytych wspólnie, tyle radości. 
Dzięki przyjacielu.

Widzę
Wciąż widzę twoja lampę
śmieszny nos na ścianie
szafę ciepłą od ubrań
długie do widzenia
słomiankę przy drzwiach
klamki łopotanie
każde wspomnienie
to nasze spotkanie
najłatwiej się pamięta
kiedy kogoś nie ma
X JT

sobota, 29 listopada 2014

Raj. Nadzieja, czyli Seidl po raz trzeci o cnotach


Znowu dylemat - co wybrać z różnych szkiców notek, by szybko skończyć i wrócić do przerwanej lektury. Ostatnio jakoś tyle się dzieje, że nie ma czasu na czytanie i trudno bym był z tego powodu szczęśliwy. Zwłaszcza, że spadająca temperatura wyraźnie wpływa na moje zniechęcenie, by tak jak dotąd czytać na przystankach. Czyżby na sezon zimowy w komunikacji przyszło mi przerzucić się tylko na audio? 
Na szczęście okazji by zakosztować trochę kultury też nie brakuje - wczoraj dwa seanse w kinie, jutro kolejny na zaproszenie z młodszą córką, odebrana paczka z 3 książkami z wydawnictwa "Dowody na istnienie" (czekam na czwartą), a dziś Targi książki historycznej. Ech, żeby tylko kasy więcej... Chodziłem po tych stoiskach, oczy mi się świeciły do różnych tytułów, nabrałem ulotek i tylko powtarzałem sobie: przyjechałeś tylko na wymienialnię, nic nie kupujesz... Ale jak zobaczyłem Kołodziejczaka i tak się nie powstrzymałem. Autograf do kolekcji. Chyba zrobię specjalną zakładkę, by zamieszczać tam takie perełki. 


Dzisiejsza notka kończy wpisy o trylogii Urlicha Seidla. Poprzednie znajdziecie w zakładce obejrzane pod literką R.

czwartek, 27 listopada 2014

Jakub Ćwiek - Chłopcy. W skrócie, czyli audio z charakterem

Ale jazda! 
Kiedy kilka dni temu dostałem propozycję przesłuchania najnowszej produkcji studia Sound Tropez, wiedziałem że długo ten materiał czekać na swoją kolej nie będzie. Wszystkie poprzednie ich audiobooki były na świetnym poziomie - oprawa muzyczna, efekty, opracowanie, no i scenariusz, po prostu zwalały z nóg. I oto kolejna perełka. Znowu pełen profesjonalizm i tylko żal, że tak mało (to tylko trochę ponad pół godziny). Mam nadzieję, że będzie ciąg dalszy.

Jeżeli ktoś (tak jak ja) nie zna jeszcze świata "Zagubionych chłopców" - to będzie miał świetną próbkę, by zdecydować czy chce wejść w niego głębiej. Spodziewałem się humoru, trochę makabreski i to się sprawdziło. Zaskoczyła mnie ilość przekleństw w tak krótkim tekście, ale w końcu to męski świat, więc nie dziwne, że postacie używają takiego języka.

Siostry i Schiller, czyli którą wybrać?


Po raz kolejny pisząc o filmach przeplatam rzeczy bardzo stare i nowsze. Na kino w takim wymiarze czasu jak bym tego chciał, wciąż brakuje czasu, ale na szczęście raz na jakiś czas udaje się wpaść na coś ciekawego w ramach pokazów prasowych. I nawet nie żałuję, że nie dostaję zaproszeń o "wielkich" dystrybutorów - prawdę mówiąc chyba nawet wolę kino europejskie, albo z krajów trochę bardziej egzotycznych dla kinomanów. Te produkcje nawet w telewizji potem trudno upolować, a szkoda, bo przecież kina studyjne są u nas trochę "na wymarciu". 
Przy tej okazji chciałbym wspomnieć o miejscu gdzie całkiem ciekawą kolekcję tego typu obrazów można znaleźć: legalnie i za darmo. Kino Praha na swoich stronach ma coś co nazywa wirtualną salą kinową - polecam!
Dziś dzień kina niemieckiego. Za mną "Wilgotne miejsca", ale muszę się zebrać by o tym napisać, bo troszkę wykręcił mnie ten film na lewą stronę, a jutro premiera kostiumowego dramatu "Siostry i Schiller". I o nim dziś.

środa, 26 listopada 2014

Do Ciebie człowieku, czyli czego my tak naprawdę pragniemy, za czym gonimy

Gdy tylko już człowiek zrezygnuje z tych wszystkich "super hitów", które powtarzane są po dziesiątki razy i zajrzy np. na kanał TVP Kultura, może być pewny, że znajdzie tam coś oryginalnego. Trzeba jednak mieć odpowiedni nastrój, bo nie są to rzeczy łatwe. Czasem nawet powiedziałbym: odjechane totalnie. Do takiej kategorii wrzuciłbym właśnie film Roya Anderssona.

wtorek, 25 listopada 2014

Ulice nędzy, czyli oto mój świat

Na chwilę powrót do klasyki. Tyle przecież razy oglądało się inne filmy Martina Scorsese, a mi wciąż jakoś umykał obraz, od którego zaczęła się jego sława. To właśnie tu po raz pierwszy tak mocno zwrócił na siebie uwagę również Robert de Niro, od "Ulic nędzy" zaczęła się ich współpraca, która zaowocowała tyloma świetnymi tytułami. 
Gdy jednak patrzymy na plakat i wspominamy sobie różne świetne sceny z filmów tego reżysera, które przeszły już do klasyki (szczególnie kina gangsterskiego), spodziewamy się nie tylko wyrazistych postaci, ale i jakiejś akcji, ciekawej fabuły, może trupów - jednym słowem mięsa. I przychodzi w trakcie seansu zdziwienie - bo go nie dostajemy.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Dochodzenie 2 - David Hewson, czyli honor, zdrada, tajemnica


Znowu nazbierało się sporo notek do uzupełnienia na listach przeczytanych, obejrzanych, niedługo więc porządki i chyba już ostatni konkurs z 12 książkami do wyboru. Zainteresowanie spada, więc trzeba zmienić formułę. Może znowu trzypaki? 
Na jakieś większe zmiany na blogu wciąż brakuje czasu i pomysłów, informator kulturalny na Mazowsza wciąż jako szkic... Ech, jak to fajnie by było mieć pracę, którą by można łączyć z czytaniem i aktywnością w sieci.
Na razie chyba jedynie tło zmienię - jak widać na zdjęciach sprzed kilku dni, jesień już się skończyła :) Zima idzie drodzy Państwo.
A na zimę kolejny kryminał.
O serialu już pisałem, o książce, która powstała na podstawie pierwszego sezonu też, ale już wtedy wiedziałem, że The killing ma taki klimat, który bardzo mi pasuje i długo pewnie będę do niego wracał. Na razie sezonu drugiego nie znam - błyskawicznie i z wypiekami na twarzy łyknąłem więc wersję papierową. Sarah Lund nadal rządzi!

Janek Samołyk - Na prezent, czyli tym razem łagodniej

Okładka płyty "Na prezent"Hmmm... To jeszcze poezja śpiewana, czy już rockowe, gitarowe granie? Głos i styl wokalisty mówią jedno, a muzyka chwilami wskazuje na to drugie. Zwłaszcza, że w nagrywaniu albumu maczali palce m.in. ludzie z Myslovitz.
Pytanie jednak czy takie szufladkowanie jest potrzebne. Najważniejsze, że Janek Samołyk niespecjalnie przejmuje się modą i tym czy ma szansę pojawić się na antenie radia. Robi swoje, ma własną wrażliwość. I nawet jeżeli to nie jest do końca moja bajka, jak dla mnie jest zbyt balladowo, łagodnie, to słucham tego materiału z przyjemnością.

niedziela, 23 listopada 2014

Powrót do życia, powrót do bloga, czyli jak ja kocham Tatry

Dziś notka troszkę wyjątkowa. Milczenie od kilku dni trzeba jakoś wyjaśnić odwiedzającym bloga...
Zastanawiam się czy za kilka dni notka nie zniknie, a na jej miejsce nie wrzucić jednak czegoś innego, ale póki co - dzielę się tym razem nie jakimiś wrażeniami z tego co przeczytałem/obejrzałem, ale pięknem tego czego doświadczyłem.
Trzy dni konferencji. Zmęczenie, ale i satysfakcja, a potem przenieśliśmy się w inny świat. Dolina Chochołowska, schronisko i tak naprawdę tylko dwa noclegi, jeden dzień na łażenie, ale długo tych chwil nie zapomnę. Dotąd zawsze wyjeżdżając starałem się znaleźć nie tylko sieć, ale i czas, żeby coś skrobnąć. Tym razem zmęczenie, ale i fajny czas z ludźmi z pracy, sprawił, że o tym nie myślałem. Teraz będę nadrabiał.
Ale póki co cieszę się z powrotu i z wrażeń, które były niepowtarzalne. W dolinie jeszcze jesień, śladu śniegu, potem wejście na Grzesia - coraz bardziej biało, ale mgła, pochmurno i nic nie widać. I nic nie zapowiadało jak będzie dalej. 







Zresztą zobaczcie sami.
Jednym zdaniem - Tatry po raz pierwszy (dla mnie) w warunkach zimowych. Najpierw krajobraz księżycowy, a potem...
Ponad 2000 metrów nasze! I wystarczyło 6 godzin. 











czwartek, 20 listopada 2014

Gniew - Zygmunt Miłoszewski, czyli w każdym ukryta jest przemoc

Okładka książki Gniew
Prawie 3 dni milczenia to na moim blogu całkiem sporo, ale tak jak przewidywałem - wejście w konferencję okazało się na tyle intensywne i wyczerpujące, że trudno znaleźć czas na cokolwiek. Na góry mogę sobie tylko popatrzeć. Na razie :) Ale o tym może za kilka dni. 


A na dziś Gniew. 
Książka, którą reklamuję jak tylko mogę znajomym, nawet przeforsowałem to jako lekturę na DKK i potem wszystkich wypytuję o wrażenia. Miłoszewski od "Uwikłania" (bo "Domofonu" niestety jeszcze nie czytałem) jest dla mnie bowiem mistrzem w tworzeniu oryginalnych kryminałów. Co prawda zdarzyła mu się mała wycieczka w trochę inne rejony i moim zdaniem obsuwa jakościowa ("Bezcenny"), ale trylogia z prokuratorem Szackim to świetny przykład na to, że kryminały nie muszą być sztampowe, powtarzalne. W każdym z trzech tytułów tego cyklu jest jakiś pomysł, który pozwala na kojarzenie tej powieści przez lata po jej przeczytaniu. 
Pal licho trup i sprawa do rozwiązania - tu bywa schematycznie, bo przecież inaczej raczej się nie da, ale już sam pomysł na tło, na fabułę, szczegóły, smaczki... Metoda Hellingera, antysemityzm, czy wreszcie w "Gniewie" przemoc domowa. I wszystko jasne. Można zapomnieć detale, ale w głowie coś zostaje - jakieś przemyślenia, zachwyt nad pomysłem sięgnięcia po ten czy inny temat, nie banalne spojrzenie na jakąś sprawę. 
A "Gniew" mimo pewnych słabości, uważam za najlepszą, najmocniejszą jak dotąd książkę Miłoszewskiego. Może dlatego, że mam ją na świeżo, ale tak właśnie to odczuwam.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Kukiz - Zakazane piosenki, czyli albo żarty albo bluzgi

Kukiz - front 300dpi
Jutro po raz kolejny w drogę do Zakopanego, powoli się pakuję i zastanawiam się co zabierać ze sobą, zważywszy na to, że czasu na czytanie jest zawsze mniej niż bym tego sobie życzył (jest fajnie, ale inaczej). Czytnik, papierowe tomiszcza, czy jednak lapka i pomęczyć oczka, mając jednak też możliwość czegoś obejrzenia? Chyba skłonię się ku tej ostatniej wersji.
Dziś DKK, po raz kolejny bardzo miłe spotkanie i kilka fajnych głosów i refleksji. Ale o Kapuścińskim napiszę wkrótce.
Dziś wzięło mnie na coś muzycznego. Ile razy zajrzę na Deezer, w poszukiwaniu czegoś konkretnego, zawsze przeglądam też co tam nowego. I dziś "zaatakował mnie" Kukiz. Facet, który ostatnimi czasy chyba bardziej znany jest ze swego zaangażowania politycznego, niż z muzyki. Trudno jest łączyć jedno i drugie. Czekając więc na wieści na temat jego wyniku wyborczego (trzymam kciuki - lokalnie można zrobić sporo, więc niech się chłop sprawdzi, choć on się chyba do sejmiku pcha), chcę skrobnąć kilka zdań o jego najnowszym krążku.

niedziela, 16 listopada 2014

Tajemnica Westerplatte, czyli widzisz i nie grzmisz

Przeglądając różne szkice do notek, uświadomiłem sobie, że oprócz tytułów, o których bardzo chcę napisać, bo coś mi się w nich spodobało, mam też kilka takich, które aż się proszą by się nad nimi trochę "poznęcać". Bo nawet nie wiem po co takie rzeczy kręcić i tracić na to kasę. 
Tajemnica Westerplatte jest od razu na początku tej listy. I bynajmniej nie mam pretensji tylko o "kontrowersyjność" filmu, który zapowiadany był jako odkłamujący mity i pokazujący po raz pierwszy prawdę o obrońcach naszej placówki. To po prostu strasznie kiepski film jest. I tyle powinno wystarczyć jako przestroga. 

sobota, 15 listopada 2014

Zbrodnia, czyli pocztówka z Helu (z trupami w tle)


7649232.3
Podwójna notka filmowa. Na miejsce zakończonego konkursu kilka słów o "Tunelu ku wolności", a dziś znowu serial. Sporo hałasu wokół niego, reklamy, a potem rozczarowanie, że to tylko 3 odcinki. Czyżby obawiano się, że pomysł nie chwyci, czy po prostu budżet taki mały? W każdym razie szkoda, bo przy kryminałach warto jednak dłużej popracować nad scenariuszem i mierzyć w dłuższą historię, bardziej trzymającą w napięciu. 
O innej produkcji, która miała być przebojem serialowym, czyli Watasze, jeszcze napiszę, ale tam HBO, z góry postawiło na dość pogmatwaną historię i już widać, że jest lepiej. AXN postanowiło stworzyć coś trochę na kształt skandynawskiej atmosfery z kryminałów - od kilku lat w końcu święcą oni triumfy nie tylko w literaturze, ale przenosząc też licznych bohaterów na ekran. Zdaje się, że tu nawet nie stawiano na oryginalność, ale po prostu adoptowano scenariusz filmowy, który już zrobiono według powieści Viveki Sten, tyle że akcję przeniesiono na Hel.

piątek, 14 listopada 2014

Oczyszczenie - Andrew Miller, czyli potęga rozumu czasem nie wystarcza

oczyszczenie (2)
Ciekawa okładka, porównanie do "Pachnidła" na okładce, ciekawa historia... To wszystko dawało sporą nadzieję na dobrą i klimatyczną powieść. Ci którzy spodziewali się thrillera i opowieści o zbrodni, jednak srogą się zawiodą. Może i niektóre opisy mogą się wydać równie plastyczne, niepokojące jak w powieści Suskinda, jednak sposób opowiadania historii przez Millera jest zupełnie inny. Zresztą nawet fabuła prowadzi nas w zupełnie inną stronę.
W opisach czytamy m.in.:


Jest 1785 rok, rewolucja francuska wisi w powietrzu. Najstarszy cmentarz Paryża jest przepełniony, ziemia wyrzuca na wierzch grzebane w niej ciała, a opary zatruwają miasto i odurzają jego mieszkańców. Młody inżynier Jean-Baptiste Baratte dostaje od króla zadanie oczyszczenia nekropolii. Na Cmentarzu Niewiniątek odkrywa, że czasem rozkład toruje drogę dla nowego początku...

Mamy więc nie tyle zbrodnię, tajemnicę, coś do odkrycia, a raczej powoli realizowane zadanie, które zmienia psychikę głównego bohatera i powoduje spory niepokój wśród mieszkańców Paryża. Tło obyczajowe jest tu równie ważne jak wszystkie "przygody" inżyniera i jego ekipy.

Rewizor, czyli władza deprawuje

Kolejny spektakl teatru telewizji - tym razem jednak nie na żywo, a w scenerii Starego Sącza, który gra tu jakieś niewielkie prowincjonalne miasteczko w Rosji. Tekst "Rewizora" Mikołaja Gogola to już klasyka i był przerabiany na różne sposoby, ciekaw byłem czy Jerzy Stuhr czymś zaskoczy. Sztuka ma swoją siłę, można nie tylko śmiać się z mentalności urzędników w carskiej Rosji, ale i z tego, że pewne mechanizmy władzy pozostały aktualne do dziś. Kto dorwie się do stołka, niechętnie go oddaje, nie tylko więc korzysta ze wszelkich sposobności by coś uszczknąć dla siebie i rodziny/znajomych, ale "smaruje" tym co są wyżej, robi układy z tym co na tym samym poziomie, byle tylko wszystkie te kontakty zaprocentowały tym iż pozostanie w strefie wpływów i korzyści. Po naszych wyborach samorządowych temat jak znalazł :)
Bo gdzie w tym wszystkim miejsce na "głos ludu", na skargi, zażalenia, demokratyczne prawo, by urzędnika, który źle służy ludziom odwołać? Już wszyscy na górze mocno postarają się, by żadnemu z nich nie spadła czapka z głowy. Mogą dla pozoru komuś pogrozić, czasem przesunąć na inne stanowisko, ale żeby tak skazać za cokolwiek? Eeee w końcu to nie kradzież. To tylko "złe gospodarowanie" majątkiem publicznym. 

czwartek, 13 listopada 2014

Za jakie grzechy, dobry Boże, czyli ach te dzieci i ich wybory

"Za jakie grzechy, dobry Boże”, reż. Philippe de Chauveron
Ostatnia chwila by załapać się na konkurs z najnowszą książką Ciszewskiego (szczegóły w zakładce na górze), a dziś podwójna notka filmowa. Najpierw zaległości, czyli notka na miejsce zakończonego konkursu: Pociąg do Darjeeling
Tematem głównym będzie jednak coś świeżutkiego. Co prawda pokazów tego filmu było już sporo, ale oficjalna premiera dopiero jutro. I jeżeli tylko lubicie lekkie komedie - zachęcam Was z całego serca, abyście wybrali się na seans. 
Już parokrotnie pisałem o "wyższości komedii europejskich nad amerykańskimi" i choć jest to moje subiektywne zdanie i dotyczy to głównie tego co najbardziej popularne (bo nie brak bardziej niszowych komedii zza oceanu, które są świetne), ale fakt pozostaje faktem. Tytuły, na których bawiłem się w ciągu ostatnich lat w kinie i które do dziś uważam za zabawne to m.in. "Jeszcze dalej niż północ" i "Nietykalni". I do tej puli dorzucam kolejną francuską produkcję. "Za jakie grzechy dobry Boże?" rozbawiło mnie prawie do łez. Humor to raczej prosty, powiedziałbym, że w stylu komedii sprzed lat (kto dziś pamięta deFunesa?), ale żarty to mało wyrafinowane, to bardzo celne. Z czego się śmiejemy? Ano z nas samych. Z naszych uprzedzeń, z różnic kulturowych, konfliktów między starszym i młodszym pokoleniem - w końcu czasem trudno zrezygnować z naszych planów i marzeń wobec dzieci, pogodzić się, że wybierają one drogę, która nie bardzo nam się podoba.

środa, 12 listopada 2014

Baśń - Jonas T. Bengtsson, czyli ochronny parasol miłości

Jak to fajnie, gdy sięga się po książkę niewiele o niej wiedząc, bez żadnych oczekiwań (bo to lektura na DKK), a potem jest się coraz bardziej nią zachwyconym. Tak właśnie miałem z Baśnią. Dziwnie gorzką i niewesołą historią, która ma w sobie jednak masę ciepła. 
Wszystko jest tu trochę zagadkowe, nie do końca wyjaśnione, pozostające w sferze naszych domysłów - kolejne strony to jakby zbieranie małych kawałków puzzli, które próbujemy dopasowywać do siebie, nie wiedząc jednak jaki mają stworzyć obraz, ani ile ich powinno być. Z takim poczuciem zostajemy do samego końca, ale to chyba nawet lepiej, boję się, że gdyby autor próbował wszystko powyjaśniać, moglibyśmy poczuć rozczarowanie.

wtorek, 11 listopada 2014

Fargo, czyli czy jest jeszcze ktoś kto uważa, że seriale są nudne?

fargo-4Spośród różnych oglądanych seriali, wybieram w miarę najświeższy, bo też sprawia mi jak dotąd największą frajdę. Po 5 odcinkach (szkoda, że to tylko 10) zdążyłem już poznać trochę klimat tej produkcji, polubić jej postacie i nacieszyć się kolejnymi wątkami. 
Ale chyba powinienem zacząć od pytanie: pamiętacie film Fargo? Bracia Coen stworzyli rzecz, która od razu po premierze obrastała legendą. Mam ochotę sobie przypomnieć tę ich produkcję po raz trzeci, bo przecież jeszcze na blogu u mnie nie gościła, ale póki co - skupmy się na serialu. Bynajmniej nie jest on jedynie kopią tamtej fabuły, ale stanowi jej rozwinięcie. Te same plenery zaśnieżonej Minnesoty, jest trup, jest ciamajdowaty mąż, który zaskoczony jest piekłem, które trochę niechcący rozpętał, jest policjantka, która próbuje rozwikłać sprawę, jest nawet okup (walizka z kasą). Wszystko jednak (pod okiem braci Coen, którzy maczali palce w produkcji) przemieszane jest bardzo umiejętnie i podane w sposób, który na pewno trudno potraktować jako remake. Najważniejsze jednak, że udało się utrzymać klimat - chwilami absurdalnej, czarnej komedii, gdzie jest napięcie, które zwykle towarzyszy kryminałom, ale jest i groteska, bo totalnie odbiega to od kanonu kina, do którego jesteśmy przyzwyczajeni.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Popular problems - Leonard Cohen, czyli w sam raz na jesień

Korzystając z wolniejszego wieczoru wrzucam kolejną notkę. Przyspieszam tempo, bo za tydzień czeka mnie kolejny wyjazd i nie dość, że czasu wtedy jest dużo mniej, to i z dostępem do sieci może być kłopot. Zresztą nawet po konferencji, milczenie może się przedłużać, bo idziemy jeszcze na dwie nocki do Schroniska w Chochołowskiej. A tam to już na pewno nie będzie mi się chciało pisać. Co najwyżej fotki będę wrzucał. 
Późny wieczór, jesień - to idealna pora na to, by zapuścić sobie ten krążek. Któż nie zna tego głosu? Pan Leonard ma już 80 lat i właśnie w swoje urodziny obdarowuje słuchaczy nowymi nagraniami. Nowymi i jakby nie nowymi. Bo wciąż przecież jest taki sam: i ten głos, i ta stylistyka, ten nastój. Słuchając go nie czuje się wcale starości, zmęczenie, ale raczej ogromną dojrzałość, jakiś spokój. On nie musi czarować, urzekać słuchaczy od nowa. Jest po prostu sobą. I choć ma tyle lat, wciąż mu wierzymy gdy śpiewa o uczuciach. I tych pięknych i tych trudnych.

Blue Jasmine, czyli król bywa nagi

Ostatnio wybierałem rzeczy świeżo przeczytane lub obejrzane, a przecież mam zaległości z wielu tygodni - szkice i tytuły ponotowane i tylko natchnienia i czasu by pisać. A wydawałoby się, że jedna notka dziennie to tak wiele, że materiału zabraknie. Kilkadziesiąt filmów, cztery seriale, chyba 8 książek wciąż czeka na swoją kolejkę. Dziś Woody Allen. 
Strasznie mnie wkurza gdy reklamuje się jego filmy jako komedie (czasem na siłę, czasem bardziej trafnie), bo przecież to duże spłycenie. Nawet jeżeli się śmiejemy, zwykle jest to śmiech "po coś", w tej opowieści jest coś głębiej. W przypadku Blue Jasmine, to określenie jest szczególnie mało trafne i jeżeli ktoś nastawi się na komedię, będzie bardzo rozczarowany. Ale sto razy wolę takie filmy Allena, niż raczej płytkie obrazki z Rzymu i kolejnych miast Europy. 

niedziela, 9 listopada 2014

Bogowie ulicy, czyli twoje życie zależy od partnera

Dziś bardzo miły (choć pracowity dzień) - kolejna akcja wymiankowa w moim miasteczku. Jak jesteście ciekawi zerknijcie tu
Teoretycznie więc powinno być coś o książkach, ale darujcie - filmów uzbierało mi się tyle do opisania, że muszę wykorzystać każdą wolną chwilę, by rozładować kolejkę (bo inaczej wszystko zapomnę).
"Bogowie ulicy" mogą narobić smaku wszystkim widzom, którzy lubią mocne i realistyczne kino sensacyjne z policjantami w roli głównej. Narobić smaku to dobre określenie, bo nasycić się raczej nie ma czym.

sobota, 8 listopada 2014

Marta Zaborowska - Rajskie ptaki, czyli kontynuacja dobrego debiutu

Kontynuujmy cykl kryminalny na blogu :) I znów po polsku! Jak ja się cieszę, że nasi autorzy nie śpią, a wydawnictwa coraz bardziej promują krajowych twórców. Ale zanim o lekturze, przypominam jeszcze i konkursach! Najnowszy Ciszewski czeka, a 12 książek troszkę starszych też mam nadzieję, że kogoś skusi. Zaglądajcie do zakładki z konkursami. 

Dziś druga książka o przygodach policjantki Julii Krawiec. O pierwszej pisałem i to w tonie bardzo pozytywnym (że kobiety też potrafią pisać kryminały). "Rajskie ptaki" są podobne objętościowo (spora cegła!) i równie nieźle trzymają w napięciu. Obok Zielke to naprawdę dobry, krajowy "koń" w stajni "Czarnej Serii".

Duży zeszyt, czyli najważniejsze to być silnym i przetrwać

Kolejna propozycja filmowa, świeża, bo od wczoraj w kinach studyjnych. Rzecz cholernie mocna i niełatwa. Powiedziałbym, że dla smakoszy i dla tych, którzy nie boją się oglądać na ekranie mało przyjemnych obrazów. Już sam okres wojny, sprawia, że możemy spodziewać się okrucieństwa, tragedii. Porównałbym to do kontrowersyjnej powieści Kosińskiego "Malowany ptak". Bo tu nawet nie sama wojna jest najważniejsza, a to jak umysł dziecka próbuje sobie z nią poradzić.

piątek, 7 listopada 2014

Tunel ku wolności, czyli moje miasto murem podzielone. I konkurs

W okolicach naszego Dnia Niepodległości nasza tv publiczna uraczyła nas podzielonym na dwa odcinki filmem niemieckim. Troszkę szkoda, że nie wykorzystuje się okazji, by opowiedzieć coś młodszemu pokoleniu o naszej historii, ale prawdę mówiąc nie wiem co wtedy można by pokazać... Czy mamy dobre filmy mówiące w ciekawy sposób o jakichś wydarzeniach? W dodatku bez specjalnego podkreślania tragedii i cierpienia? Najlepiej w stylu amerykańskim, by bawiąc uczyć, czyli żeby trzymało w napięciu, żeby można było utożsamić się z bohaterami, polubić ich i jeszcze może żeby się dobrze wszystko kończyło... Cholera, czemu Niemcy potrafią, a my nie?

czwartek, 6 listopada 2014

Władcy umysłów, czyli nawet w niebie cholerna biurokracja


Co prawda notka miała być o świetnej komedii "Za jakie grzechy dobry Boże", ale premiera przesunięta o tydzień, więc jeszcze chwilę poczekam. Ale na dziś sięgam po coś właśnie rozrywkowego, niezobowiązującego. Jak chcecie poczytać o filmie, który chyba na troszkę dłużej zapada w pamięć to zajrzyjcie do świeżutkiej notki na temat Pociągu do Darjeeling.
A jutro konkurs książkowy!

"Władcy umysłów", o którym chcę napisać dzisiaj to ekranizacja twórczości Philipa K. Dicka. Mogę jedynie zgadywać (bo opowiadania "Ekipa dostosowawcza" nie znam), na ile jest to wierna ekranizacja - mając w głowie inne filmy podejrzewam jednak, że wyciągnięto sam pomysł, wizję świata, a całą akcję i wątek romansowy twórcy dołożyli od siebie. Aż muszę kiedyś sprawdzić.

środa, 5 listopada 2014

Dobry wieczór - Voo Voo, czyli to już 30 lat

Już kilka razy pisałem o tej kapeli przy różnych okazjach, ostatnio chyba przy ich pełnej energii "Nowej płycie". I oto jest kolejna okazja. 30 lat na scenie muzycznej i już chyba 35 krążek w ich dorobku (nie licząc solowych projektów). To robi wrażenie. Zwłaszcza, że choć brzmienie jest niepowtarzalne, rozpoznawalne od razu, zespół wciąż eksperymentuje, rzadko kiedy idzie po linii oczekiwań, sukcesów. Grają co im w duszy gra. A wiemy już, że gra ciekawie.
Gdy pisałem kilka dni temu pełen zachwytu o Curly Heads, wspominałem też o dwóch zespołach, które znam od lat i których nowe krążki jakoś mi nie mogą podejść. Voo Voo i "Dobry wieczór" jest właśnie jednym z tych dwóch materiałów, które znalazłem w sieci (legalnie! Uwielbiam to!) zaraz po premierze. To nie jest zła płyta, ale po prostu wolę inne oblicze Voo Voo - ostre, rozbujane, a tu mamy powrót do spokojniejszego grania.

Korespondenci.pl. Wstrząsające historie polskich korespondentów wojennych - Dorota Kowalska, Wojciech Rogacin, czyli zanim sam przeczytam



Zanim sam przeczytam, wrzucam na razie refleksje mojej koleżanki z pracy, która przechwyciła książkę, zaraz po tym jak ją dostałem do recenzji.I moja ciekawość rośnie. Chyba oboje będziemy mało obiektywni, bo oboje sporo już grzebaliśmy w tym temacie - po książkach Krzysztofa Millera, wspomnieniach "Klub Bang, Bang", czy tego co napisała Jagielska o mężu i o tym jak przeżywała jego pracę, ciężko pewnie dodać coś nowego.
Kładę na wierzch stosu na najbliższe tygodnie. 

A na razie zapraszam do przeczytania tekstu Doroty.
Brałam ta książkę do ręki z dużą ciekawością, gdyż zawsze oglądając relacje z działań wojennych, czytając książki czy artykułu opisujące konflikty zbrojne zawsze zastanawiałam się nad motywacją ludzi podejmujących się takiej pracy. Jest przekonana, że nie każdy podjąłby się takiej pracy, nie każdy by się do niej nadawał, nie każdy by chciał. Ja bym na przykład nie chciała, choć temat ten bardzo mnie interesuje i bardzo chętnie zgłębiam problematykę wojenną. Zatem można powiedzieć, że kontakt z reporterami wojennymi mam prawie na co dzień.

Dlatego tym bardziej otwierałam te książkę z duża ciekawością, że znajdę odpowiedź na nurtujące mnie pytanie. Dowiem się coś o tych ludziach o ich motywacji, pracy, o emocjach i kosztach z nią związanych.

wtorek, 4 listopada 2014

Koneser, czyli jak rozpoznać prawdziwe piękno

Znowu uzbierało się sporo notek, które trzeba dopisać do spisów, pora też na małe porządki, by miejsca po zakończonych konkursach zapełnić czymś konkretnym. No i jest projekt informatora. Sam nie wiem jak to się rozwinie, ale chciałbym, aby gdzieś tam zafunkcjonowało. Tylko cholera, graficznie to ja noga jestem. Może ktoś ma pomysł i chęci by coś doradzić? Wszystko w zakładkach na górze. 
A dziś notka filmowa i to aż potrójna:
Niezwyciężony, czyli smutno mi się zrobiło
Jack Reacher, jednym strzałem, czyli mały, szybki człowiek

No i "Koneser" (choć bardziej podoba mi się tytuł bliższy oryginałowi, czyli "Najlepsza oferta". Kto nie widział, niech nadrabia czym prędzej, bo Giuseppe Tornatore stworzył coś z klimatycznego. Dla jednych to thriller, dla innych melodramat, ale jedni i drudzy nie mogą mu raczej odmówić oryginalności i uroku. 
Dla mnie to dodatkowa frajda, bo jedna z pierwszych notek na moim blogu, była poświęcona właśnie jednemu z jego filmów (1900) - teraz, po 1400 innych wpisach, kolejny raz odnajduję w jego twórczości, ogromną przyjemność. 

poniedziałek, 3 listopada 2014

Pociąg do Darjeeling, czyli odrzucić bagaż przeszłości. I cytat.

Wes Anderson ma specyficzne poczucie humoru i mogliśmy się przekonać o tym już nie raz. Dlatego zastanawiam się komu rekomendować ten film. Na pewno nie jest to komedia w trakcie której będziemy ryczeć ze śmiechu, ale myślę, że całkiem sporo osób będzie się przy nim uśmiechać. Absurd niektórych scen i dialogów jest trochę jak z Monty Pythona. Na pewno dla wielu widzów magnesem mogą stać się Indie, ale tu też mogą się zdziwić - film jest pełen kolorów, zapachów i fajnego klimatu, ale nie ma specjalnie czasu by zwracać uwagę na to tło, niewiele z tego zostaje w głowie. Trójka bohaterów i ciekawy sposób na opowiadanie ich historii jest na tyle wciągający i oryginalny, że skupieni jesteśmy przede wszystkim na nich. Zadajemy sobie pytania o ich relacje, o ich przeszłość do której się odwołują, o sens ich wspólnej podróży.

niedziela, 2 listopada 2014

Hostages - Zakładnicy, czyli zrobisz wszystko czego chcę. I konkurs


Serial, który okazała się całkiem miłym zapychaczem czasu, w trakcie którego nawet myśleć nie trzeba, chyba że sprawdzając czy mamy podobne pomysły jak scenarzyści. Zaczyna się trzęsieniem ziemi - od razu w pierwszych minutach następuje wydarzenie, które potem jedynie będzie się rozwijało.
Ellen Sanders jest świetnym chirurgiem i wybrano ją by przeprowadziła operację prezydenta USA (decyzja o wyborze publicznej służby zdrowia oczywiście trochę pod publiczkę). I oto tuż przed planowaną operacją, po powrocie do domu okazuje się, że jej rodzina siedzi na kanapie pod lufami uzbrojonej grupy ludzi. Nie wiadomo kim są, ale wiemy czego chcą od Ellen - ma zabić prezydenta.