Strony

piątek, 14 listopada 2014

Oczyszczenie - Andrew Miller, czyli potęga rozumu czasem nie wystarcza

oczyszczenie (2)
Ciekawa okładka, porównanie do "Pachnidła" na okładce, ciekawa historia... To wszystko dawało sporą nadzieję na dobrą i klimatyczną powieść. Ci którzy spodziewali się thrillera i opowieści o zbrodni, jednak srogą się zawiodą. Może i niektóre opisy mogą się wydać równie plastyczne, niepokojące jak w powieści Suskinda, jednak sposób opowiadania historii przez Millera jest zupełnie inny. Zresztą nawet fabuła prowadzi nas w zupełnie inną stronę.
W opisach czytamy m.in.:


Jest 1785 rok, rewolucja francuska wisi w powietrzu. Najstarszy cmentarz Paryża jest przepełniony, ziemia wyrzuca na wierzch grzebane w niej ciała, a opary zatruwają miasto i odurzają jego mieszkańców. Młody inżynier Jean-Baptiste Baratte dostaje od króla zadanie oczyszczenia nekropolii. Na Cmentarzu Niewiniątek odkrywa, że czasem rozkład toruje drogę dla nowego początku...

Mamy więc nie tyle zbrodnię, tajemnicę, coś do odkrycia, a raczej powoli realizowane zadanie, które zmienia psychikę głównego bohatera i powoduje spory niepokój wśród mieszkańców Paryża. Tło obyczajowe jest tu równie ważne jak wszystkie "przygody" inżyniera i jego ekipy.


Ile razy myślimy sobie o przenosinach grobów, likwidacji cmentarzy, budzi się w nas jakiś niepokój, lęk, dotykamy jakiegoś tabu. Niby to tylko kości - jak powtarza sobie rozkochany w racjonalizmie Woltera, Jean Baptiste, ale jednak gdzieś w podświadomości jest pragnienie, by zostawić zmarłych w spokoju. Marzeniem każdego inżyniera jest budowanie, tu zadanie polega raczej na niwelowaniu, na stworzeniu gruntu pod coś nowego (zgodnie z zamiarami urzędników królewskich miało tam powstać targowisko), ale w końcu życzeniom monarchy się raczej nie odmawia. Nie jest to więc zadanie ani proste, ani przyjemne, w dodatku dla człowieka z prowincji, wszystko w Paryżu wydaje się mało zrozumiałe, trudno mu się odnaleźć. To człowiek troszkę samotny, pełen kompleksów, ale nowe otoczenie bardzo go zmieni.

Chyba nawet bardziej niż same wydarzenia wokół prac na cmentarzu, bardziej interesujące wydało mi się tu tło - od troszkę zabawnych scenek z Wersalu, aż po opisy miasta, jego mieszkańców. Bieda, proste sprawy, życie bez specjalnych nadziei na zmiany i gdzieś podskórnie, jeszcze nie ujawniające się otwarcie, ale coraz mocniej tętniące: bunt przeciw możnym, klerowi i hasła rewolucji. Bohater coś czuje, ale nie potrafi tego nazwać, a czytelnik już wie, że to zadanie "uwolnienia miasta od smrodu i zarazy", zapowiada nadchodzące większe zmiany. Dla niektórych może się wydawać, że to powiew świeżości i wolności...

Wszystko odmalowane trochę mrocznie (w końcu sporo scen dzieje się na cmentarzu), chwilami troszkę surrealistycznie (dużo wizji z pogranicza snu, halucynacji). Całość ciekawa, z klimatem, ale nie ma tej magii i napięcia, jaką miało np. Pachnidło. Niektórym może nawet zabraknąć cierpliwości by dotrwać do końca, bo plusem tu jest raczej język, którym można się zachwycić, a nie ciekawość, która by nie pozwalała się oderwać od książki.

2 komentarze:

  1. Chyba jednak muszę przeczytać tą książkę, bo mnie niesamowicie kusi :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakiś czas temu czytałam wywiad z Panem Millerem w jednej z gazet odnoszący się właśnie do tej książki i pamiętam, że odnotowałam w głowie by po nią kiedyś sięgnąć, dzięki za przypomnienie ;)

    OdpowiedzUsuń