Strony

środa, 31 sierpnia 2011

Sandomierz i okolice, czyli notka krajoznawcza i fotograficzna

Tym razem notka mniej kulturalna, ale robię wyjątek i będzie trochę bardziej krajoznawczo. Opisów zbyt duzo nie będzie żeby nie przynudzać, ale za to wrzucam trochę fotek...
Pamiętam pierwsze swoje dłuższe zetknięcie z Sandomierzem i od dawna obiecywałem sobie, że zajrzę w te okolice z całą rodznką, a nie tylko sam czy ze znajomymi z pracy. No i się udało! Wyjazd zaplanowany na 3 dni, różne opisy wydrukowane, mapa mniej więcej rozpracowana, planów co niemiara...

wtorek, 30 sierpnia 2011

Czarny, biały i blues, czyli tytuł streszcza wszystko

Zbliża się koniec kolejnego miesiąca, wszystko wskazuje, że mimo pewnych kłopotów z netem, wyjazdów uda sie "wyrobić" plan czyli zachować pewna regularność. Czy nie jest ona lekko szalona i czy nie przeszkadza tym, którzy tu zaglądają (od nadmiaru chyba jednak tez może zaboleć głowa) tego na 100% nie wiem. Wciąż szukam jakichś pomysłów na zmiany, ale póki sił starcza to chyba regulraność zachowam. A teraz parę zdań o filmie. Z góry zaznaczam, że nic o nim wcześniej nie wiedziałem, a zainteresował mnie po prostu tytuł... I nie żałuję obejrzenia. Niby przeciętne połączenie kina drogi i obyczajówki z morałem, ale dzięki muzyce ma to jednak fajny klimacik.

Jeż, czyli w poszukiwaniu bratniej duszy

Czasem film, nawet dawno obejrzany utkwi w głowie na tyle, że nie daje spokoju. I tak trochę było z "Jeżem". Zaciekawił specyficznym klimatem, ciekawie zarysowanymi i oryginalnymi postaciami, drażnił zakończeniem... Widać trzeba o nim napisać i tyle. Kino francuskie jest specyficzne, niektórzy mówią o pewnym subtelnym humorze, nostalgii, wprowadzaniu do filmów realizmu magicznego... Od czasów "Amelii" te klimaty zrobiły się bardzo modne. No i te niepowtarzalne kamieniczki...
Oczami dwóch bohaterek - nastolatki i starszej dozorczyni - żyjących trochę we własnym świecie przyglądamy się życiu codziennemu mieszkańców właśnie jednej z takich paryskich kamienic.

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Sweet noise - The Triptic, czyli połączyć metal z etniczną Afryką

Koncert "Projekt Republika" i jego fragment z szalonym występem Piotra „Glacy” Mohameda przypomniał mi o tej osobowości i jego niesamowitych projektach muzycznych. I choć bardzo lubię ich pierwsze płyty to sięgnąłem do ostatniej nagranej pod nazwą Sweet Noise - już dającej pewne oznaki, że Glaca pójdzie inna drogą niż zespół. Muzyka jest nadal mocna, dużo elektroniki (w tą stronę trochę zmierzali zespołem), ale jest jednak inaczej - jakby trochę łagodniej, więcej refleksji i zatrzymania niż samej wściekłości, mnóstwo klimatów afrykańskich tworzących niesamowitą dodatkową barwę tej muzyce. Kapitalny projekt, który trochę przeszedł mało zauważony na rynku, a to płyta naprawdę na światowym poziomie - nie tylko ze względu na angielskojęzyczne teksty, ale na produkcję, dzięki której otrzymujemy produkt na najwyższym poziomie. Płyta podobno powstawała w trakcie różnych podróży Glacy (m.in. do RPA), nie dziwne więc, że wpływy "etniczne" tu słychać. Ale broń Boże nie jest to folklor i schematyczne wykorzystanie instrumentów czy śpiewaków... Jeżeli słychać tu Afrykę i jej puls to raczej nie ten pustynny, stepowy i z małych wiosek, ale raczej puls miasta, plemion, które zmuszone są do wędrowania lub pracy ponad siły... To nie tylko tradycja, życie w braterstwie z naturą, ale i tej natury niszczenie, umieranie, złość, duma, gniew i cała masa uczuć, których pewnie sobie nawet nie wyobrażamy oglądając filmy podróżnicze, zdjęcia z misji itd.  

Paranormal activity, czyli chałupnicze a i tak straszy

No to coś zupełnie z innej bajki. Za horrorami nie przepadam, ale może dlatego, że potem (jeżeli dobry horror) mnie nosi z jakiegoś niepokoju. Ale już dawno tak sie nie działo - i nie tylko dlatego, że unikam tego gatunku co po prostu niespecjalnie mnie kręcą kolejne wersje tego samego, bez żadnego nastroju, tajemnicy tylko z hektolitrami krwi (jak nie Piła to inne podobne)... A przecież można inaczej. Już pare lat temu pokazało to kilku zapaleńców kręcąc Blair Witch Project, teraz w bardzo podobny sposób zauroczyli publikę ci co zainwestowali w projekt Orena Peliego. Cholera za kilkanaście tysięcy dolarów nakręcić coś co kosi w kinach setki milionów - piękna rzecz. Szkoda, że często tacy geniusze potem już tylko odcinają kolejne kupony od popularności. Taki już widać urok fabryki snów - za miast na oryginalność trzeba stawiać na dojenie widza dopóki chce płacić za oglądanie wciąż tego samego.

niedziela, 28 sierpnia 2011

Wniebowstąpienie, czyli Rosjanie o duszy nawet w socjalizmie opowiadali wspaniale

Dziś późnym wieczorem powrót z 3 dniowej eskapady w okolice Sandomierza (może jutro coś napiszę) więc tylko krótka notka o filmie, który obejrzany jeszcze przed wyjazdem. Po raz kolejny "materiału" do notki dostarczył kanał Wojna i Pokój - dość regularnie odświeżający klasykę. Bo ten film spokojnie można by wrzucić do tego rodzaju. Rzecz o wojnie, ale dość nietypowa, kameralna, a można nawet by dodać, że dość mistyczna. Kiedy dziś sporo osób kręci nosem na kino radzieckie, że to propaganda, kłamstwa itd. powinno im się pokazywać tego typu rzeczy, bo mają one w sobie naprawdę dużo magii. Może trochę brakowało tam odważnych, by łamać różne granice, trendy i tabu - to jednak wykorzystując nauki dawnych mistrzów, wykorzystując dostępną pule tematów udało sie stworzyć rzeczy uniwersalne (choć może i ciężko się dziś to ogląda gdy ktoś jest od małego karmiony zupełnie innym kinem - szybkim, prostszym, podomykanym od a do z bo inaczej widz by nie zrozumiał). Tu mamy pewnego rodzaju moralitet, ale tak poprowadzony, że mimo jasnego podziału ról, to jak w teatrze dotyka się pewnego rodzaju tajemnicy bohaterstwa, zdrady, przemiany, cierpienia. Poprzez zdjęcia i aktorstwo te przeżycia aż krzyczą z ekranu.

czwartek, 25 sierpnia 2011

Simon Konianski, czyli odrobina absurdu po żydowsku


Humor - nie raz się już o tym przekonałem - może być przez różne osoby bardzo różnie definiowany, z dużą więc ostrożnością podchodzę do reklam w stylu: genialna, porażajaca komedia. Ale od czasu do czasu jednak sięgam po  tego typu rzeczy żeby sprawdzić swój poziom tolerenacji na poziom głupoty (jak nie "Stare wygi" to jakieś "Nie zadzieraj z fryzjerem").
I tu było trochę podobnie, czyli rozczarowanie - parę dość zabawnych scen, dużo absurdu, mało inteligentnych i dość szablonowych dowcipów i nawet pewnych elementów tragikomedii. Bo czy żydzi, szczególnie jeżeli w jakiś sposób nawiazują do przeszłości robią to po to żebyśmy się razem pośmiali czy po to, żeby ten koszmar "zaczarować" i zagłuszyć. Ale komedią bym tego (a już na pewno świetną) nie nazwał. Jako całość historia jest mało wciągająca.

środa, 24 sierpnia 2011

Obwód głowy, czyli sąsiedzi

Sięgnąłem po lekturę zachęcony pomysłem na nowy klub dyskusyjny (zaczyna się jutro) i muszę przyznać, że wybór interesujący choć pewnie dyskusji wielkiej nie będzie, bo wrażenia pewnie wszyscy będą mieli podobne. Kluczem do do tego zbioru opowiadań są relacje polsko-niemieckie i historia obu narodów, wciąż przecinające się losy pojedynczych osób. Pogranicze, jego mieszkańcy, ich nadzieje, lęki, wzajemne stosunki. 12 opowiadań - część historycznych, część bliższych naszym czasom (choć to lata 90-te). I to co ciekawe Włodzimierz Nowak (kolejny dziennikarz GW - normalnie kuźnia reportażu) opowiada najczęściej o losach pojedynczych osób, dociera do świadków i wysłuchuje uważnie ich wspomnień lub zwierzeń.

Nawet deszcz, czyli kolonializm trwa w najlepsze

Prosto z kina do kompa, bo pewnie jutro na chłodno już bym napisał o tym filmie coś zupełnie innego niż dziś gdy obrazy wciąż tkwią mocno w głowie. Troszkę szalony wieczór, ale za to udało się załatwić mnóstwo spraw i obejrzeć film, którego plakaty widziałem na wiosnę w Brukseli, a od piatku trafia wreszcie do naszych kin. Ciekaw jestem tylko jaką będzie miał dystrybucję. A zobaczyć go na pewno warto. To kino na pewno poruszające i skłaniające do refleksji, choć przesłanie raczej nie jest specjalnie odkrywcze. Mogą troszkę drażnić pewne uproszczenia i budowanie na emocjach, ale opowiedziane jest to tak, że dajemy się wciągnąć i przymykamy oko nawet na pewien sentymentalizm, którego byśmy raczej spodziewali sie po Hollywood, a nie po filmie hiszpańskim. Z ciekawym pomysłem, dające do myślenia i do tego świetnie wyreżyserowane (aktorsko też bez zarzutów) - no czego więcej chcieć od filmu?   

wtorek, 23 sierpnia 2011

Generał Nil, czyli człowiek z krwi i kości

O historii, a już o historii w kinie polskim zrobiono już filmów wiele. Tak wiele, że niektórzy z wysypką reagują na najmniejszą wzmiankę o takim dziele - nie tylko ze względu na to, że mamy tego dość dużo w naszej kinematografii co chyba bardziej ze względu na dość patetyczną wymowę i brak oryginalności w opowiadaniu tego typu historii. Ja zawsze mam dylemat - historia to moja pasja i wciąż mi mało, ale czasem i ja mam dosyć pietyzmu i nadętego patriotyzmu, który sprawia, że masz wrażenie, że oglądasz nie tyle film "rozliczeniowy" co bardziej "propagandowy". A historia jednostronna nie jest - ani wobec narodów ani wobec jednostek. Kluczem do ciekawej i poruszającej opowieści na pewno jest pokazanie losów jednostek i możliwości (lub nie) wpływania na swoje życie w takich czasach. Wtedy rzeczywiście możemy zadać sobie sami pytanie co ja bym zrobił w takiej sytuacji...
Wszystkie te myśli biegają mi po głowie po obejrzeniu "Generała Nila". Filmu na pewno ważnego, ale i filmu niełatwego w odbiorze.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Stosik nr 2, czyli zdobycze i znowu parę wspominek muzycznych

Jeszcze jeden stos nie przeczytany, a już uzbierał się kolejny, wciąż przestawiam sobie rózne rzeczy na wierzch albo niżej w tym stosie w zależności od tego na co wydaje mi się, że będe miał ochotę na lękturę. Kontakt z wydawnictwami zobowiązuje żeby rzeczy nie leżały zbyt długo, ale póki co na szczęście udaje się w ten sposób zdobywać książki raczej interesujące, wieć chyba nie będzie wtopy, że czegoś nie przeczytam i rzucę w kąt. Powoli mnie wciąga nie tylko pisanie notek u siebie, ale zaglądanie do innych (nie tylko do dwóch-trzech osób), komentowanie, współtworzenie (już dwa kluby dyskusyjne i blog reporterskim okiem)... Na razie do wyzwań mi średnio po drodze, za dużo i tak mam wrażenie, że biorę sobie na głowę (nagranych już chyba ok. 40 filmów do obejrzenia, zakupionych też trochę, książki, na muzykę ostatnio jakby mniej czasu, a człowiek jeszcze ma ochotę wielką po teatrach pobiegać). Póki co nagrody w konkursach wysłane, ogłoszony kolejny (zapraszam tutaj!), na razie z zakupami koniec, jutro biegnę zapisać sie do kolejnej biblioteki (ciekaw jestem czy to mi wyjdzie bokiem czyli tak jak posiadacze kart kredytowych zacznę się gubić co kiedy zwracać by uniknąć odsetek)...
Ale miało być o stosiku- oto i on.

Inflitrowani, czyli ryzyko jest wliczone

Gdy oglądam filmy opowiadające o latach 80-tych czy trochę wcześniejszych ze zdumieniem odkrywam ile wtedy było przemocy, zamachów i wydarzeń, które na pewno wstrząsały światem choć pewnie na mniejszą skalę niż teraz gdy prawie na żywo wszystko widzi cały świat. Może dlatego, że nie czytywałem na bieżąco dzienników (za młody byłem) teraz czasem zdziwiony patrzę, że świat wcale nie był prostszy czy przyjaźniejszy niż obecnie.
"Inflitrowani" opowiada histrię (na faktach) z lat osiemdziesiątych. Abou Nidal jest szefem palestyńskiej organizacji terrorystycznej, która przeprowadza ataki w Europie. W obawie przed nasileniem takiej aktywności na terenie Francji, tamtejsze służby specjalne opracowują plan rozpracowania tej organizacji. Mamy do czynienia więc z z filmem na pograniczy sensacji (tajni agenci, rozgrywki wywiadów) i dramatu politycznego.

sobota, 20 sierpnia 2011

Kryptonim Posen - Piotr Bojarski, czyli co by było gdyby...

Do różnych miast, które doczekały się współczesnych kryminałów retro (Wrocław, Lwów, Lublin czy Warszawa) dołącza oto Poznań. Tym razem w realiach historycznych lat czterdziestych XX w. otrzymujemy pewną sprawę kryminalną do rozwiązania, ale dodatkowo debiutujący autor Piotr Bojarski zafundował nam dość ciekawe spojrzenie na alternatywne losy Rzeczpospolitej. Jest to więc rzecz z gatunku historical-fiction. Oto w latach 30-tych Polska zgodziła się zostać sojusznikiem III Rzeszy, Armia niemiecka wraz z Wojskiem Polskim pomaszerowała na wschód i po długich walkach pokonała Związek Radziecki. Rzeczpospolita od morza do morza, zwycięska i świętująca powrót swoich wojsk do kraju - czyż to nie ciekawa wizja? Dla jednych to radość i nadzieja na przyszłość, dla innych (np. dla dawnych powstańców) wciąż wyrzut sumienia i zdumienie, że można było się zbratać z dawnym wrogiem. Te nastroje są tu dobrze oddane, podobnie jak zmieniająca sie sytuacja polityczna. Bo Niemcy po zwycięstwie na wschodzie wcale nie chcą opuścić swoimi wojskami terenów Rzeczyspopolitej, wysuwane są kolejne oczekiwania załatwienia "spraw spornych", dyplomaci kursują w tę i z powrotem, a atmosfera robi sie coraz bardziej gęsta.

czwartek, 18 sierpnia 2011

Konające zwierzę - Philip Roth, czyli powrót do autora po latach

Okładka - Konające zwierzęKolejna lektura w ramach spotkań Klubu czytelniczego (dyskusja zaczyan się jutro, wiec kto czytał to zapraszamy) - po raz drugi jestem wdzięczny za namowę by sięgnąć po lekturę, do której pewnie sam bym nie sięgnął... Na pewno ciekawe, choć o wrażeniach za chwilę. Rotha czytywałem w czasach licealnych (m.in. słynny Kompleks Portnoya) z wypiekami na twarzy - wiadomo, że szokowanie, bunt, kontrowersje to w tym wieku coś co rozpala wyobraźnię... I potem dlugo długo nic, aż do teraz. I jakże odmienny odbiór tej twórczości. Na pewno trudno porównywać (musiałbym sięgnąć po te same powieści i nie mam żadnych notatek z tamtych czasów), ale o ile moge sobie przypomnieć jakieś wrażenia z lektur to były one zupełnie inne. Myśląc o tytule tej notki miałem ochotę zatytułować go: czy to jeszcze sztuka (literatura) czy już pornografia... Bo powieść jest pełna fragmentów, które momentami moim zdaniem już niespecjalnie znajdują usprawiedliwienie i zaczepienie nawet jeżeli weźmiemy pod uwage specyficzny język, fabułę, czy bohatera. A więc po co? Po to żeby szokować jak kiedyś np. Żuuławski sceną zjadania mózg... Takich scen i w filmie i w literaturze sporo, często twórcy powołują się na potrzebę "przesunięcia granic wrażliwości estetycznej", potrzebami wyrazistości historii, racjami sztuki, która powinna pokazywać wszystko... Ale naprawdę czasem mam wrązenie, że to to już przerost formy nad treścią i epatowanie dosłownością aż do obrzydzenia. Dla dobrego reżysera, pisarza nie jest to konieczne abyśmy poczuli to co chce nam przekazać... 
Czepiam się jakichś niewielkich fragmentów? Że niby całość jest inna i ma to jakieś uzasadnienie?

środa, 17 sierpnia 2011

SzczęścieDziękujęProszęWięcej, czyli sam tytuł już urzeka

No właśnie. Sam tytuł urzeka i daje nadzieję, że będzie coś optymistycznego, lekkiego, aż człowiek zasiada z ciekawością na kanapę. Do tego jeszcze rekomendacja nagrody publiczności na festiwalu w Sundance (ooo to raczej będzie niekomercyjnie? Ale optymistycznie??? Tak czy nie?????).
Początkujący pisarz Sam (Josh Radnor) jest młodym mieszkańcem Nowego Jorku. Chłopak prowadzi żywot singla, jest raczej zamknięty w sobie, ze skorpupki pomagają mu wychodzić przyjaciele - Annie (Malin Akerman), Mary Catherine (Zoe Kazan) i Charlim (Pablo Schreiber). Tu też interesująco - para, która przeżywa akurat malutki kryzys - chłopak wyjechał do LA i teraz po powrocie wrócił jakiś zmieniony, dziewczyna zaczyna mieć wątpliwości (a na dodatek czuje, że chyba jest w ciąży). I dziewczyna, która ma raka, ale za wszelką cenę chce pokazac światu, że jest silna - cierpi tylko w samotności i wciąż łapie sie na tym, że powtarza te same błędy (chory związek). Do tej grupki dołączają jeszcze na ekranie dwie osoby - dziewczyna, która wpada w oko Samowi - piękna barmanka Mississippi (Kate Mara)  i mały chłopiec Rasheen, który zgubił się w mieście i przywiązał sie do naszego głównego bohatera (nie chce wracać do swej rodziny zastępczej...
No to będzie optymistycznie czy nie?

wtorek, 16 sierpnia 2011

Główna ulica, czyli nadzieja w wymarłym mieście

Kolejna szybka notka - bo czas mi jakoś ostatnio strasznie szybko biegnie :) Tym razem do filmu zachęcił mnie jeden aktor (a może powinienem przyznać, iż nie tyle mnie co moją małżonkę? :) Czyli jakiś znany aktor - w tym wypadku Colin Firth w jednej z głównych ról i od razu człowiek spodziewa się, że będzie ciekawie (oj, ile razy już sie na tym przejechałem i wciąż na to się łapię). 
Tym razem otrzymujemy film obyczajowy (z elementami dramatu) - historię pewnego wymierającego miasteczka i jego mieszkańców. Takie miejsca i my znamy, ale USA pod tym względem są wyjątkowe bo jednak u nas rzadziej ludzie przenoszą się z miejsca na miejsce. Tam po upadku przemysłu, powoli zamiera najpierw jakakowliek działalność, a potem uciekają też ludzie... 

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Mordercy w mauzoleach - Jeffrey Tayler, czyli jak się żyje między Rosją a Chinami

Podtytuł tej książki brzmi: między Moskwą a Pekinem i trochę oddaje zamysł autora - podróż pomiędzy tymi dwoma miastami i opis tego jak się zmienia rzeczywistość ii życie zwykłych ludzi  po upadku ZSRR. Wszystkie te tereny był w rożny sposób pod wpływami imperium Czyngis-chana i dlatego też autor w wielu miejscach nawiązuje właśnie do historii i mieszania się różnych wpływów kulturowych (i religijnych też). W każdym z miejsc szuka śladów tego imperium i również potomków, nacji które w jakiś sposób do Czyngis-chana się odwołują. Podróż przebiega m.in. przez Osetię, Dagestan, Kazachstan, Ałma Atę i Kirgistan, do Chin (więcej miast wymienię dalej).

niedziela, 14 sierpnia 2011

Miłość w wielkim mieście, czyli produkcja i pieprzna i konserwatywna

I jeszcze jedna notka filmowa - akurat dziś skończyłem oglądanie ostatniego odcinka serialu "Miłość wielkim mieście", a że to produkcja zwariowana ale bardzo jakoś pogodnie mnie nastrająca to postanowiłem o niej napisać. Niby tego typu seriali komediowych o miłości gdzie mamy różnych bohaterów  i ich perypetie jest sporo, ale jakoś dawno nie oglądałem nic tego typu, a ten mi bardzo podpasował. Postacie to nie tylko osoby samotne poszukujące partnera, ale też pary małżeńskie, które na nowo odkrywają czasem ogień i szaleństwo w swoim związku. Ach no jest też dość komiczna para homoseksualistów (to ja w tym związku jestem kobietą!) - wszyscy w jakis sposób są ze sobą powiązani - są przyjaciółmi, sąsiadami, spotykają sie przypadkowo, ale każda historyjka (a każdy odcinek to cztery tego typu miniaturki) jakoś wiąże ze sobą poszczególne postacie.

Droga śmierci, czyli wątpliwości cyngla

Ciekawe jak czasem niketórzy aktorzy wryją się nam w pamięć jakąś jedną rolą tak mocno, że już na zawsze zapamiętamy ich twarz, mimikę, sposób zachowania czy mówienia. Dla mnie akurat dwa nazwiska z tego filmu należą właśnie do takich szczególnych: Cuba Gooding po Jerrym Mc Guire gdzie grał zakręconego futbolistę, a Harvey Keitel oczywiście po Złym poruczniku (wstrząsająca kreacja)... Gdy wiec zobaczyłem ich nazwiska uznałem, że nawet jeżeli jest to coś posledniego to dla nich dwóch obejrzę...

sobota, 13 sierpnia 2011

Stosik nr 1, czyli zdobycze i kilka wspominek muzycznych

I mnie dopadł szał na chwalenie się róznymi zakupowymi stosikami... dotąd próbowałem sie powstrzymywać, ale ostatnie zdobycze (m.in. promocje w Znaku) sprawiłee mi ogromną frajdę, a więc postawnowiłem sie pochwalić a co... Stosiki są nawet dwa - jedne to kniżki a drugi to płyty. A żeby notka nie była bez propozycji kulturalnych to wrzuce kilka wspominek jeszcze po Woodstocku - ot tak żeby przedłużyć letnie i optymistyczne klimaty. Notka jest więc troszkę wyjątkowa, letnia i mimo, że kolejne notki już przebierają nogami aby znaleźć się na stronie to raz na jakiś czas może być ot tak troche mniej konkretnie...

piątek, 12 sierpnia 2011

Ty i ja, i wszyscy, których znamy, czyli każdy jest troszkę kopnięty

Rany, jakie czasem dziwactwa można znaleźć w TV Kultura :) Ale choćby z ludzkiej ciekawości i dla kilku scen czasem warto obejrzeć do końca. Bo nie ukrywam, że miałem ochotę wyłączyć  - to chyba nie był mój dzień na tego typu produkcje :) Reżyserka Miranda July zafundowała nam cały szereg dość dziwnych bohaterów i kazała im wyprawiać bardzo dziwne rzeczy bynajmniej nie tłumacząc nam po co mają to robić... Zaczyna się od sceny (chyba mogę zdradzić?) gdy żona Richarda każe mu się wyprowadzać (chce separacji), a on zamiast cokolwiek powiedzieć wychodzi przed dom i podpala sobie rękę... Potem równie dziwacznych scen jest sporo. W skrócie: dość ekscentryczna i niespełniona artystka Christina (zajmuje się głównie sztuką video) podkochuje się w Richardzie i stara się zwrócić na siebie uwagę (skarpetki na uszach), on sam pomieszkuje w jakiejś klitce wraz z synami, z którymi ma niestety niewielki kontakt (a oni siedzą głównie na seks-czatach)... Christina i Richard niby sa w centrum tej fabuły, ale do tego mamy postacie niby drugoplanowe, ale zajmujące tu swoimi historiami całkiem sporo miejsca - wypalona i samotna kuratorka w muzeum sztuki nowoczesnej, kolega z pracy, który świntuszy z dwoma nastolatkami z sąsiedztwa, a gdy one przychodzą do niego nagle panikuje, para starszych ludzi. Każdy na swój sposób tak naprawdę sam, zagubiony, szukający ciepła i miłości na przeróżne czasem dość dziwaczne sposoby...

środa, 10 sierpnia 2011

Rebelia - Marcin Gawęda, czyli poczuć strach, pot i adrenalinę

Po powieściach Ciszewskiego, o których tu na blogu pisał już mój bratanek, a którymi zaczytywałem się pewnie z podobną pasją jak i on, z dużym zainteresowaniem sięgam po inne tytuły wydane w serii Warbook. Na pierwszy ogień - Marcin Gawęda i jego druga powieść czyli "Rebelia", której akcja umiejscowiona jest w Iraku, a bohaterami są m.in. nasi żołnierze z drugiej zmiany tam wysłanej. Jeżeli Ciszewskiego można było próbować wrzucać do worka z fantastyką to tu mamy do czynienia z czystym realizmem. Może niektóre zdarzenia nie miały miejsca, albo działy się trochę w innym czasie, ale wszystko mogło się zdarzyć - autor bardzo zadbał o nawet najdrobniejsze szczegóły, aby trochę nam przybliżyć sytuację w regionie. Nie wiem czy Marcin Gawęda sam uczestniczył w którejś z misji "stabilizacyjnych", ale czuje się, że ma na ten temat niesamowitą wiedzę - nie tylko na temat realiów, ale również atmosfery i uczuć towarzyszących naszym żołnierzom. 

W lepszym świecie, czyli ból, niepokój, gniew...

Ten filmik mimo, że dostał Oscara w tym roku (najlepszy nieanglojęzyczny) to pewnie gdyby nie rekomendacje koleżanki to długo jeszcze by sobie czekał na swoją kolej do obejrzenia. I kurcze bym żałował bo jeden z lepszych dramatów kilku ostatnich lat. Cholernie mocny w swojej wymowie, dający do myślenia, poruszający emocjonalnie, a wydawaloby się, że te kilka postaci nie utrzyma naszej uwagi przez cały film.
Akcja toczy się w niewielkim duńskim miasteczku gdzie splatają się losy dwóch rodzin i stykają dwa światy: dzieci i dorosłych. Christian jest nowy w szkole, po śmierci matki (którą bardzo przeżył) wrócił do Danii i zamieszkał wraz z ojcem (wcześniej dużo z nim podróżował służbowo po świecie) w domu babki. Christian bardzo zamyka się w sobie, nie okazuje na zewnątrz swych emocji, ale kipie w nim niesamowity gniew, tęksnota i żal do ojca (któremu zarzuca, że nie opiekował się chorą na raka matką). W szkole Christian zaprzyjaźnia się z Eliasem (który również doświadcza trudnych emocji - jego rodzice chcą sie rozstać) i postanawia pomóc mu broniąc go przed bandą szkolnych prześladowców. Dochodzi do aktu przemocy...

Boski, czyli jak trzymać się stołka

Niełatwy film ale jednocześnie bardzo ciekawy. Niełatwy bo trudno momentami połapać się w tych wszystkich postaciach i zawiłościach włoskiej polityki, a ciekawy bo oglądając coraz bardziej uświadamiamy sobie, że pewnie podobnie to wygląda na całym świecie - mechanizmy władzy są bardzo podobne. Zrobisz bardzo wiele by ją zdobyć, zrobisz jeszcze więcej by ją utrzymać. Demokracja to pewnego rodzaju gra z wyborcami, fikcja i atrapa jaką pokazuje się ludziom, a prawdziwe decyzje podejmowane są w dość wąskim gronie i nie mają nic wspólnego z tym czego by sobie życzyli wyborcy (albo najwyżej mają wiele wspólnego z życzeniami pewnej grupy wyborców z najbardziej zasobnymi portfelami). "Boski" to filmowy portret Giulio Andreottiego, jednej z ciekawszych postaci XX wieku - polityka i człowieka, który przez wiele lat był głównym rozgrywającym wszystkie karty we Włoszech.

wtorek, 9 sierpnia 2011

Punky Reggae Rockers 3, czyli parę słów o promocji muzy

A jakoś mnie tak wzięło po Przystanku Woodstock na wspominki i odgrzebywanie różnych płytek z muzą niekoniecznie z głównego nurtu. A że trochę tego w swoich zasobach mam (choż i tak pewnie niewiele w porównaniu z fanatykami) to i przyjemność spora, często gęba mi się śmieje do tych kawałków, do niektórych nie sięgałem już parę lat (ostatni raz chyba jeszcze w czasach gdy bawiłem sie w radio). Ale skąd ta notka - otóż mając już blisko 40 na karku wiadomo, że cżłowiek ma mniej okazji i sił by wyrwać się na drugi koniec kraju na jakiś koncert, nie jest się na bieżąco z informacjami, bo wiadomo, że te najszybciej rozchodzą się gdy ma się sporą załogę i kontakty (a jaką załogę może mieć 40-latek z rodziną?). Skąd tu więc zdobywać informacje o kapelach, nagrania itd. To problem bo przecież jeżeli kapelę chcą tworzyć i jakoś funkcjonować to robią to dla swoich słuchaczy, mając nadzieję, że oni kupią płytę, pójdą na koncert (nie macie wrażenia, że mimo, że te najstarsze kapele grają już ponad 20 lat to często słuchaczy mają młodszych od siebie?) i docenią to co sie stworzyło. Legendy mają lepiej bo sama nazwa często przyciąga choćby wspomnienia i się to kupi, ale co mają robić debiutanci - jak sie przebić? I jak my - słuchacze mamy zdobywać ich nagrania? Wydawnictwa czesto są niskonakładowe, dystrybucja ograniczona do małych firm, porozrzucanych w sieci wydawnictw i sklepów - jak sie w tym rozeznać? Jak promować dobrą muzę (szczególnie tę młodą - Polska młodzież niech śpiewa polskie piosenki !!!) i jak słuchacz ma do niej docierać? Przecież nie znajdzie jej na youtube (albo mało), albo jeżeli znajdzie to gdzie ją zdobyć (kupić)? Może Wy macie jakieś ulubione miejsca, sklepy, wytwórnie, które możecie polecić?

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Druhny, czyli komedia kumplowska o kobietach

Jeszcze przed wyjazdem udało się wypuścić do kina, a że małżonka ostatnio gustuje w komediach to trafiliśmy na mocno reklamowane "Druhny". Sporo porównań do "Kac Vegas", ale to jednak dwie prawie zupełnie inne bajki. O ile w "męskiej" historii ekscesy na kacu były motywem przewodnim to tu pojawia się trochę podobnego humoru (mało wybrednego), ale mam wrażenie, że to tylko pewna otoczka, podokoloryzowanie opowieści o przyjaźni, o tym jak przechodzić różne kryzysy w swoim życiu... A więc film obyczajowy? Komediodramat? No zgadzam się, że są zabawne sceny, ale czystą komedią bym tego nie nazwał. No i jeżeli porównujemy do Kac Vegas to jednak są spore różnice w stylu opowiadania o bohaterach i ich dylematach - tu mimo wszystko jest poważniej, głębiej, tak niby to nostalgicznie i wzruszająco, a nie jak w przypadku filmów tzw. męskich (kumplowskich) gdzie po szaleństwach jest zwykle zero refleksji, zmiany postawy, a morał zwykle jeden - szaleć tak by się nie wydało. Jeżeli porwónywać Druhny to prędzej do Leidis - bohaterki są co prawda starsze, ale gadki o życiu, facetach, problemach podobnie szczere i mimo, że czasem bawią to jest w nich trochę prawdy życiowej.

niedziela, 7 sierpnia 2011

Woodstock dzień trzeci, czyli małe podsumowania

No i trzeci dzień - pisane już z domu, co prawda wciąż cholernie zmęczony ale i tak pewnie jestem szczęściarzem - powrót to tylko 7 godzin i to tylko dlatego, że wyjechaliśmy tuż po 3 nad ranem... Przeszukuję więc ciekawe fotki by rozbudować trochę realcje z poprzednich dni i próbuję jakoś zebrać wszystkie swoje wrażenia - jest ich bardzo dużo, nie wiem więc jak mi się to uda w tak krtókiej notce. Ale niech tam - niech to będzie małe subiektywne podsumowanie (przyjdzie dla mnie też czas na być może szersze ale już nie tylko muzyczne wrażenia).

sobota, 6 sierpnia 2011

Wooodstock dzień drugi, czyli falowanie

Wczoraj w nocy jeszcze Skindred - całkiem fajna muza - nie tylko ostro ale też trochę skakania. No a dziś chyba znowu skupię się tylko na muzyce bo gdyby opisywać wszystkie scenki rodzajowe z Woodstocku (kolejki do prysznica gdzieś prywatnie, błotko przy umywalkach, toi toie, kurz, piwo rozcieńczane wodą, pielgrzymki całych rodzin co przyjeżdżają z ciekawości żeby oglądać dziwaków itd.) to one nie zostaną zrozumiane... bo trzeba tu być, przeżyć to żeby nie zadawać dziwnych pytań po co tu przyjeżdżać...

piątek, 5 sierpnia 2011

Woodstock dzień pierwszy, czyli za chwilę będzie ciemno!

Choć w kilku słowach bo boję się, że laptop nie wytrzyma do końca, ale warto pisać na gorąco, bo potem dużo rzeczy umyka. O samym festiwalu, drodze na niego (koszmarnej) i otoczce mam nadzieję, że będzie jeszcze okazja napisać. Na pewno ten festiwal się bardzo zmienia, trochę zmieniają się też ludzie, którzy na niego przyjeźdżają... Generalnie mam nadzieję, że więcej napiszę już z domu a teraz skupię się tylko na muzyce...

wtorek, 2 sierpnia 2011

Ameryka nie istnieje - Wojciech Orliński, czyli nasze wyobrażenia i ich źródła

Prawda, że tytuł dość zaskakujący? Czy rzeczywiście ta Ameryka, którą znamy z filmów, piosenek, książek, komiksów i różnych przekazów medialnych, z naszych wyobrażeń istnieje naprawdę? Przecież nasze marzenia, zabawy, fascynacje od dzieciństwa karmione są jak nie kowbojami, to jazdą np. Harleyem słynną Route 66, fortuną z Las Vegas, czy magią Miasta Aniołów i Hollywood. Autor - Wojciech Orliński (dziennikarz Gazety Wyborczej) jedzie przez całe Stany, od wybrzeża do wybrzeża śladami różnych "kultowych" miejsc sprawdzając ile jest prawdy w ich legendzie. Mamy więc m.in. Dziki Zachód, rasistowskie południe, Los Angeles, Dolinę krzemową, Roswell, Nowy Jork i jeszcze parę fajnych lokalizacji. Każdy rozdział to pewnego rodzaju  esej dotykający spraw społecznych, politycznych no i odnoszący się zawsze w jakiś sposób do popkultury. W każdym rozdziale znajdziemy mnóstwo informacji (również historycznych i niekoniecznie bardzo znanych) na temat różnych wydarzeń, miejsc, bohaterów i co ważne - obrazu jaki został wykreowany i tego jak wygląda to w rzeczywistości.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Bikiniarze, czyli lata 50-te trochę z przymrużeniem oka

Po "Domu słońca" kolejne filmidło muzyczne produkcji rosyjskiej. Tym razem umiejscowione nawet wcześniej bo w latach 50-tych, w głębokim komunizmie.
"Bikiniarze" w reżyserii Walerija Todorowskiego to niezwykle barwna opowieść o rosyjskich buntownikach, którzy w rytmie boogie walczą z szarością czasów stalinizmu. Moskwa - większość radzieckiej młodzieży buduje socjalizm, ale istnieje też grupa zafascynowana inną kulturą, inną muzyką - kolorowe ptaki, stiliagi, bikiniarze, którzy spotykają się mniej lub bardziej jawnie po to żeby słuchać rock'n'rolla, jazzu, boogie, by tańczyć, bawić się i zapomnieć o szarej rzeczywistości.
Fabuła bardzo prosta - komsomolec Mels (pamiętacie jak rozszyfrowywać to imię?) zakochuje się w Polinie, czyli pięknej Polly z grupy bikiniarzy. Aby zdobyć dziewczynę, najpierw upodabnia się do nich fizycznie, a potem coraz bardziej wchodzi w ich środowisko przejmując ich sposób życia, wartości i swobodę. Życie bikiniarza nie zawsze jest słodkie, wiele osób kłują w oczy, na dodatek Mels (albo jak chce teraz by do niego mówić Mel) jest obiektem zainteresowania przewodniczącej uczelnianego Komsomołu. Miłość, zranione uczucia, zazdrość, prześladowania za styl życia i wygląd, muzykę... W tej warstwie bardzo przypomina to "Dom słońca" i podobne historie. Ale najważniejsze o czy zapomniałem dodać - to czystej krwi musical.