Zbliża się koniec kolejnego miesiąca, wszystko wskazuje, że mimo pewnych kłopotów z netem, wyjazdów uda sie "wyrobić" plan czyli zachować pewna regularność. Czy nie jest ona lekko szalona i czy nie przeszkadza tym, którzy tu zaglądają (od nadmiaru chyba jednak tez może zaboleć głowa) tego na 100% nie wiem. Wciąż szukam jakichś pomysłów na zmiany, ale póki sił starcza to chyba regulraność zachowam. A teraz parę zdań o filmie. Z góry zaznaczam, że nic o nim wcześniej nie wiedziałem, a zainteresował mnie po prostu tytuł... I nie żałuję obejrzenia. Niby przeciętne połączenie kina drogi i obyczajówki z morałem, ale dzięki muzyce ma to jednak fajny klimacik.
Zdolny gitarzysta Jefferson Bailey niestety stoczył się na dno. Już nie występuje, sporo pije, na horyzoncie pojawia się też zagrożenie ze strony faceta, który mu pożyczył kasę, a na dodatek dowiedział sie o romansie swojej żony i naszego bohatera. Początek problemów jak powoli się dowiadujemy wziął się z niezbyt szczęśliwego dzieciństwa i straty ojca (również świetnego muzyka). Ale oto pojawia sie niczym anioł stróż pewien człowiek - Augy, który twierdzi, że w rodzinnej miejscowości na Baileya czeka spadek po dziadku i chce go tam zabrać. Wyprawa w rodzinne strony to wzajemne poznawanie się, ścieranie (oj różnią sie charakterami), rozmowy (no to jaka jest różnica miedzy country i bluesem?), wspomnienia i odwiedzane kolejne bary z muzyką bluesową (no właśnie, jest jeszcze country western i tańce :)). Podróż zmienia naszego bohatera i pozwoli mu odkryć na nowo radość życia. Dużo tu fajnej muzyki granej i przez czarnych i przez białych, snucia opowieści przy kuflu (albo wodzie) i atmosfery knajpek. I to nadaje temu filmowi smaczek. Bo gdyby nie to można by spokojnie wsadzić go na półkę z napisem "nic takiego". Troszkę moralizatorska historia przypomina filmy, które pamiętam z dzieciństwa "Autostrada do nieba" z Michaelem Landonem. "Anioła" gra znany m.in. z "Zielonej mili" Michael Clarke Duncan.
Przeciętne, ale np. definicję muzyki bluesowej pewnie zapamiętam na dłużej :) A zaczyna się mniej wiecej tak: Wyrzucają cię z pracy, wychodzisz i okazuje się, że ktoś na dodatek ukradł ci samochód, idziesz 10 km w deszczu zmęczony, zmarznięty, zdołowany, dochodzisz w późno wieczorem... A kto chce całą definicję to musi sam zobaczyć...
Pytałeś niedawno o Carlosa, jestem po 2 odcinkach (2/3 filmu) i mimo tego, że cały film trwa 4,5 godziny, nie nuży się. Dobre political fiction. Klimaty BW, trochę strzelanki, trochę polityki - karty rozdaje stara ekipa (Asad, Saddam, Andropow, Kafadi), do tego piękne rewolucjonistki, karabiny, samochody sprzed epoki, czerwone marlboro, cygara od Fidela i muzyka lat 70. (m)
OdpowiedzUsuńrozejrzę sie za tym... dzięki!
OdpowiedzUsuń