Strony

czwartek, 22 września 2011

Pani Bovary - Flaubert, czyli miłość niespełniona

Jako, że od jutra startuje omawianie tej lektury w czytelniczym klubie dyskusyjnym wrzucam parę słów od siebie i zapraszam tych którzy czytali do przyłączenia sie do dyskusji. Dawno już nie czytałem nic z tego typu klasyki  - nie chodzi nawet o samą epokę historyczną, ale raczej o język, rozbudowane opisy i pewną mentalność. Ale czytało się całkiem dobrze. Rozumiem, że ta powieść mogła budzić w tamtych czasach pewne kontrowersje (pewnie łatwiej było opowiadać o zdradach mężczyzn niż kobiet), ale obecnie nie ma w niej nic specjalnie wstrząsającego. Ot romansidło, z rozbudowaną warstwą psychologiczną i obraz pewnej epoki, życia w małych miasteczkach, w warstach ziemiaństwa i mieszczan.

Karol Bovary, z zawodu lekarz, po śmierci swojej żony Heloizy (trochę jędzowatej nie ukrywajmy) poznaje Emmę Rouault - młodą i jak na mieszkającą na wsi dziewczynę dobrze wychowaną, wykształconą i z manierami raczej zbliżonymi do sfer wyższych. Może to własnie go trochę zainteresowało? Dla niej na pewno była to okazja do wyrwania się z domu ojca i zaznania innego życia. Ale szybko szarość, monotonia życia, brak wielkich porywów uczuć i emocji w Emmie wzbudza tęksnotę. Tyle, że sama nie wie za czym. Co da jej szczęście? Zajmowanie się domem, meblowanie, zakupy? Może stroje, kreowanie się na wielką damę? Dziecko? Może zabłyśnięcie w towarzystwie? Przecież mąż wydawałoby się nieba by jej przychylił. Ale przez to, że jest nijaki, tak mało w nim energii, tak łatwo poddaje sie woli innych, coraz bardziej ją drażni i nie docenia jego starań. Chłód. Nuda. Tęsknota... 
Jakieś wyidealizowane (choć mało określone) pragnienie przeżycia jakiegoś wielkiego porywu uczuć (to nie tylko ksiązki tu są winne jakby chcieli interpretować niektórzy) kołacze sie w sercu i w głowie, wreszcie sprawia, że wreszcie Emma angażuje się najpierw w jeden, a potem w kolejny związek. Jak mogą się domyślić ci, którzy nie czytali - dalekie od jej marzeń i doprowadzające ją coraz bardziej do szaleństwa. Zmienia się bardzo - tu nie chodzi już nawet o ukrywanie różnych wydatków przed mężem, pożyczki, obojętność wobec niego, czułość wobec dziecka na zmianę z totalną obojętnością (tu też jakieś wyobrażenia o sobie jako matce i o swoim dziecku dalekie są od rzeczywistości więc z tym też się męczy), ale chyba najbardziej o to, że zacierają się jej jakiekolwiek granice rozsądku, już nie zależy jej na ukrywaniu związku, dąży do ucieczki od męża, snuje jakieś irracjonalne plany nie widząc jak bardzo studzą one zapał jej kochanków.
Pani Bovary niektórych drażni swoim podążeniem za urojeniami, tym, że tak mocno rozmija się z życiem realnym. Ale mimo, że trudno ja lubić, czuję, że jakoś ją trochę rozumiem. Może nie ją samą, ale te uczucia jakie nią targają. No powiedzcie sami - czy nawet współcześnie nie brak takich osób, które na przekór rozsądkowi ładują sie goniąc za jakąś iluzją wielkiej miłości w coś co jest totalną pomyłką? Czy mało takich osób, które swoje związki oceniają jako nudne, nieudane bo marzą o czymś innym (nie bardzo wiedząc o czym), nie doceniają tego co mają? Flaubertowi udało się dobrze opisać ten stan umysłu i serca. Konfrontuje Emmę z innymi postaciami - zwykle o wiktoriańskiej moralności, pospolitymi, bez żadnych "wyższych" potrzeb, żyjących często w pewnym zakłamaniu uznając, że tak należy... Dzięki temu widzimy, że Emma nie jest jakąś rozpustnicą, kobietą bez zasad, ale raczej kimś przepełnionym potrzebami, których nikt w jej otoczeniu nie rozumie, z bólem serca porzucającą zasady gdy rzuca sie w poszukiwaniu spełnienia. Ciekawe jak by sobie poradziła w naszych czasach - otwarcie by odeszła i potem rozczarowana szukała nowego związku i złudzeń czy faszerowała się prochami i alkoholem po to by jakoś zapomnieć i zdusić poczucie nieszczęścia.
Emma to na pewno postać tragiczna, nieszczęśliwa, męcząca (czytelnik ma czasem ochotę zwiać niczym jej kochankowie). Czy w ogóle miałaby szansę na zaznanie szczęścia? Czy nawet z hrabią na Lazurowym Wybrzeżu po miesiącu za czymś by zatęskniła? To takie balansowanie między depresją i euforią gdy znajdzie się coś co daje złduną nadzieję na to, że coś się w zyciu zmieni... 
Powieść, w której, mimo że przecież była pisana w zupełnie w innych czasach, wciąż mozna znaleźć sporo odniesień i przykładów do zachowań ludzi współczesnych. Czy to nas czegoś uczy? Skłania do przemyśleń? Mnie jakoś naszła refleksja, że chyba zbyt często feruję w swej głowie oceny innych osądzając ich czyny i decyzje - tak naprawdę nie widząc co przeżywają. To nie tak, żebym teraz miał usprawiedliwiać wszystko, ale po prostu przyszła mi do głowy taka refleksja, że to co nam daje szczęście nie musi automatycznie uszczęśliwić innych, których by się chciało wepchnąć w te same ramki...
Pewnie więcej różnych myśli pojawi się w dyskusji, więc na dziś już dobranoc. Podziękowania dla Ani za podsunięcie lektury - niby kanon, a ja dotąd go omijałem szerokim łukiem.

ps. Tłumaczenie miałem z lat 50-tych z niesamowitą przedmową, która była jeszcze bardziej wyrafinowana i ozdobna niż język samej powieści :) A w książce jakaś "rozsądna" osóbka porobiła notatki w stylu: w połowie powieści "ona popełni samobójstwo", a na koniec napisała, że tłumaczenie beznadziejne i ona jako romanistka poleca nam czytanie oryginału. W tym miejscu składam podziękowania "rozsądnej romanistce" i życzę jej... a zresztą chyba się domyślacie.  

5 komentarzy:

  1. Romansidło? No, no. Znowu chyba przyjdzie nam się spierać;)
    Czy przedmowa była pióra Parandowskiego? U mnie tak - czytałam zgrzytając zębami;(

    OdpowiedzUsuń
  2. I jeszcze mi się skojarzyło: odkąd przeczytałam "Kobietę zawiedzioną" de Beauvoir w przypadku bohaterów takich jak Emma B. oraz znajomych lubię powtarzać sobie cytat z tej książki: "Nie rozumiemy miłości innych." Jakże prawdziwe!

    OdpowiedzUsuń
  3. ano właśnie - Parandowski :) ubawiły mnie jego piętrowe i rozbudowane zdania.
    A nazwanie tej powieści romansidłem - wiem uproszczenie, ale chciałem podkreślić, że pewne kontrowersje z tej książki dawno uleciały i już nie jest tak oryginalna

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nadzieję, że zamieścisz stwierdzenie o romansidle w dyskusji, to może być ciekawe;)

    OdpowiedzUsuń
  5. ja przyznam szczerze, że czytałam tę książkę z dziwnym uczuciem. ciężko było mi się przestawić na linearny typ narracji, typowy dla XIX-wiecznej powieści po tych wszystkich postmodernizmach :) A Emmy nie polubiłam i w sumie nie rozumiem zachwytu nad tą książką. Tak jak napisałeś- zwykłe romansidło, dodam od siebie- z denerwującą bohaterka ;)

    OdpowiedzUsuń