Strony

sobota, 10 stycznia 2015

Black and White, czyli Zniewolony i Kamerdyner w dwupaku

twelve_years_a_slave_xlrg
Wspominałem już o tym iż by rozładować kolejkę filmów do opisania nie wystarcza mi miejsca na blogu - jedna notka dziennie to zbyt mało, stąd też raz na jakiś czas będą pojawiać się filmy w dwu, albo i w trzypakach. Mówi się trudno.

Dziś przynajmniej nie mam problemu, bo oba filmy mocno mi się wiążą ze sobą. Wiem, wiem, opowiadają inne historie, bo jeden z bohaterów cały czas walczy o swoją wolność, a drugi z pokorą znosi swój los, ale mimo jak dla mnie podobieństwa jest wystarczająco dużo, aby je ze sobą złączyć. Zresztą, żaden z nich nie powalił mnie na kolana, więc nie będzie mi żal, że nie mają osobnych notek. Żaden z nich nie znajdzie się w podsumowaniach rocznych, a chyba jedynie kreacje aktorskie zostaną w głowie na trochę dłużej.
Zacznijmy od "Zniewolonego", bo powstał chyba wcześniej.

12-years-a-slaveAutentyczna historia (spisane wspomnienia) Solomona Northupa porwanego przez handlarzy niewolnikami praktycznie w centrum wielkiego miasta; człowieka wykształconego i cieszącego się szacunkiem, który na południu USA poczuje się nikim, to ciekawy materiał wyjściowy do opowiedzenia o ludzkim dramacie, o nadziei, o tym, że nie można się poddawać. Choćby cię bili, poniżali, zmuszali do najgorszych rzeczy i najcięższej pracy, pamiętaj kim byłeś i kim jesteś. Dopóki w sercu i w głowie pamiętasz, że nie jesteś niewolnikiem, nie złamią cię do końca. 

Przez cały film miałem dziwne wrażenie, że twórcy spodziewali się chyba, że będę siedział jak na szpilkach, pełen emocji: uwolni się i wróci do rodziny, czy nie? Cholera, jak nawet w tytule podaje się ile lat będzie siedział na plantacji dręczony przez białych, to takie oczekiwanie jest ciut dziwne. Ogląda się wiec to prawie bez emocji. Owszem, poruszają nas kolejne obrazy okrucieństwa, ale ileż razy to już widzieliśmy. 
Po McQueenie, twórcy poruszającego Głodu, czy oryginalnego Wstydu, nie spodziewałem się historii tak banalnej, obliczonej chyba na wyciskacz łez Amerykanów. O ile tam, ciało i umysł toczyły prawdziwą walkę o życie, o godność, o jakieś wartości, to ten motyw (choć przecież jest) kompletnie ginie w nawale scen, które nic nowego nam nie mówią. Wstrząsu, który był w poprzednich filmach, po prostu nie ma. Plusy jedynie za zdjęcia, muzykę i za główną rolę. 


I niestety podobny zarzut mam do drugiego obrazu. "Kamerdyner". 

Ciekawa historia i życiorys, które zmieniają się w banał na ekranie. Choć przenosimy się o kolejne dekady i problem niewolnictwa w Stanach znika, wciąż tkwi on mocno w głowach ludzi - żądają utrzymania segregacji rasowej, bo cały czas uważają, że ludzie dzielą się na lepszych i gorszych. I w związku z tym trzeba wyraźnie wskazywać miejsce tych drugich, żeby przypadkiem sobie za dużo nie pozwolili.

Akcja zaczyna się w latach 20 na plantacji bawełny, ale obrazy zupełnie jak z wieku XIX - nadal właściciel uważa, że może zgwałcić, czy zabić zupełnie bezkarnie. Młody Cecil (grany potem przez Foresta Whitakerai tak ma szczęście, bo jedna z kobiet postanawia go wyuczyć na "domowego czarnucha", czyli zwyczajnego służącego. Nawet gdy ucieknie z farmy i będzie próbował zacząć nowe życie, te umiejętności będą jedynym co będzie potrafił robić, by zarobić na życie. 

Kadr z filmu "Kamerdyner" (reż. Lee Daniels)
Ktoś by powiedział - miał facet szczęście - był na tyle dobry w pracy kamerdynera, że zauważono go i dostał pracę w Białym Domu. Tam przepracował blisko 30 lat, służąc przy kolejnych prezydentach. Jego żona (Oprah Winfrey) też nigdy nie uważała, że w jego zajęciu jest coś hańbiącego, co najwyżej marzyła, by częściej bywał w domu i poświęcał jej więcej uwagi. Czy tylko my odczuwamy jakieś zażenowanie na myśl o tym iż można cieszyć się z takiego zajęcia, wiedząc, że wykonywane jest głównie przez Afroamerykanów, którzy zarabiają mniej niż biali i nigdy nie mogą liczyć na awans? Co z tego, że jak nam się sugeruje, relacje między bohaterem, a prezydentami były prawie przyjacielskie. Prawie robi tu wielką różnicę.


Może nie do końca utożsamiam się postawą starszego syna Cecila, Louis, który wydaje się ojcem i jego zajęciem, postawą widzianą jako służalczość, po prostu pogardzać, ale rozumiem dobrze jego złość i chęć działania. Gdy widzisz jak mordują, biją, prześladują twoich braci, masz natychmiast ochotę stawać w ich obronie. Działać, a nie biernie czekać na łaskę białych. To właśnie dzięki Louisowi możemy śledzić kolejne etapy tej walki o równe prawa ciemnoskórych Amerykanów - od słynnych autobusów równości, przez marsze Martina Luthera Kinga, czy działania brygad Czarnych Panter. To jak szybki przelot przez historię, bez specjalnego wnikania w jej treść.

Cecil ma w sobie dużo cierpliwości i wewnętrznej siły, potrafi czekać, mając nadzieję, że zmiany prędzej czy później nadejdą. Louisa roznoszą emocje i chciałby ich dziś, tu i teraz. Ten konflikt między nimi i różnicę między postawami fajnie byłoby trochę pogłębić, ale niestety zamiast tego szybko przelatujemy przez wydarzenia historyczne, przeplatając to jedynie obrazkami z Białego Domu, na dowód tego jak nasz bohater jest blisko kolejnych prezydentów, którzy tego raczej nie doceniają. Musimy przecież dotrzeć do spełnienia marzeń wszystkich Afroamerykanów, czyli prezydentury Obamy. Oto ma być dowód na ostateczne zwycięstwo, ten cud, na który czekał całe życie Cecil. 
Co prawda różne wydarzenia, wciąż pokazują, że problem dalej istnieje - słabszy dostęp do edukacji, gorsza praca, sprawiają, że statystyki np. sprawców przestępstw są wodą na młyn, tych, którzy dalej wierzą w stereotypowe różnice między rasami.

Forestowi Whitakerowi partnerują na ekranie Lenny Kravitz (jako James Holloway) oraz Cuba Gooding Jr. (w roli Cartera Wilsona)Ku pokrzepieniu serc?
Dobrze, że w końcu to nie przemoc wygrywa, ale upór i wewnętrzna siła Cecila.
   
PS Poznajecie pana w środku?

3 komentarze:

  1. Lenny. :-)
    Widziałam obydwa i mam takie samo zdanie. "Kamerdyner" miał lepszy potencjał, ale był słabszy. Nudny nawet rzekłabym. "Zniewolony" - piękne zdjęcia i świetna Lupita.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ano Lenny :) małe zaskoczenie. odetchnąłem, że ktoś podobnie to widzi, bo jak czytam: poruszające, wspaniałe, itp. to zaczynam się czasem zastanawiać nad stanem swojego umysłu (może zasnąłem na dłuższy moment i mi coś umknęło?).
      Następny pakiet filmowy (znowu będę marudził) we wtorek - tym razem będzie to Młoda Polska

      Usuń
  2. Po Twojej recenzji naprawdę nabrałam ochotę na zapoznanie się z tymi pozycjami. Czasem tak mam, że bardzo chciałabym coś obejrzeć/przeczytać, ale jakoś los spycha to dalej i dalej. I w końcu - nic się nie dzieje. A to niedobrze, bo przecież omija mnie coś takiego!

    OdpowiedzUsuń