Obiecywałem kolejną dawkę zbrodni i jesień życia? No to łapcie.
Oto Czwartkowego Klubu Zbrodni odsłona druga. Pierwszą książkę Richarda Osmana czytałem jeszcze w pierwszym wydaniu (pisałem o niej tak) a teraz mamy już zdaje się, że cztery tomy w jednolitej szacie graficznej i pierwszy ma zmieniony tytuł.
I banana na twarzy. Trzeba oczywiście polubić ten specyficzny humor, akcję, która nie jest zbyt szybka, ale warto dać szansę gromadce emerytów, którzy udowadniają, że są nieocenieni w rozwiązywaniu zagadek. I każde z nich ma w tym jakiś swój wkład. Ktoś jest mózgowcem, ktoś inny jest od czarnej roboty, ktoś po prostu ma fart albo potrafi zdobyć jakieś informacje jakby mimochodem. Panie rządzą, ale panowie dzielnie im sekundują. Któż by podejrzewał staruszków o to, że mają jakieś niecne zamiary, prawda? Jak pytają o przepis na ciasto to pewnie tylko to mają na myśli, a zresztą i tak pewnie zapomną wszystko do następnego dnia.
Nie warto ich jednak lekceważyć, bo potrafią naprawdę zaskoczyć. A gdy mogą liczyć na pomoc człowieka, który żadnej roboty się nie lęka, o swojskim imieniu Bogdan, to już są nie do powstrzymania.
Niech więc boją się przestępcy, bo nawet jak policja da się zwieść, oni na pewno nie. A jak ktoś z nimi zadrze, to niech lepiej już szykuje się na kłopoty. Nawet jak zatrzesz wszystkie ślady, to oni już znajdą sposób... Cholera, przecież nikomu innemu do głowy by nie przyszło kupić paczkę heroiny i podrzucić do mieszkania człowieka, który pobił jednego z ich przyjaciół.
I nawet policja już traktuje ich jakby poważniej, a przynajmniej ci którzy poznali już trochę ich możliwości. W końcu spotkania przy herbatce, winie i cieście zwykle są korzystne dla obu stron - staruszkowie mają satysfakcję, bo rozwiązują zagadki, a policja może wykazać swoją skuteczność łapiąc sprawców :)
Akcja już mocno wykracza poza teren ich ośrodka, w którym przebywają, zdaje się że bohaterowie nabierają pewności siebie i już żaden trup nie jest im straszny. Im więcej się dzieje, tym oni z większym zaangażowaniem zamierzają działać.
Druga część podobała mi się chyba nawet bardziej niż pierwsza. Moją ulubienicą jest Joyce :) Jej z pozoru naiwne i zupełnie nie na temat relacje, dostarczały mi najwięcej powodów do uśmiechu. Każdy kto ją zlekceważył gorzko tego potem żałował i nie wiem czy nie budzi ona największej zgrozy w tych co już poznali. Jest jak pitbull, który nie odpuści, tyle że zamiast gryźć będzie rozmawiać z tobą o kwiatach, czy o siostrzeńcach. I zanim się obejrzysz nagle ujawniasz wszystko to co byś chciał ukryć...
W tej chwili na naszym rynku wydawniczym podobny pomysł podejmuje Jacek Galiński, ale z większą dawką absurdu. Richard Osman mimo wszystko mocno stąpa po ziemi, to czystej wody kryminały, tyle że z przedziwnym sposobem prowadzenia śledztwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz