Człowiek czyta cztery książki naraz i jeszcze sobie bierze równolegle na głowę piątą... Toż to jakieś szaleństwo. Ale dzięki temu na początek Świąt Wielkiej Nocy, w czwartek też będzie notka książkowa. Jutro rozstrzygnięcie rozdawajki, ogłoszenie nowego pakietu do rozdania i znikam na 3 dni z bloga. Uzupełnię wszystkie zgłoszenia, odpowiem na komentarze, ale już pewnie po Świętach, czyli w niedzielę. I potem znowu seria filmów.
A zanim przejdę do lektury to jeszcze jedno małe zaproszonko. Co prawda ja zwykle unikam tego typu akcji, jestem człek raczej mało "społecznościowy", ale tu się łamię. Zobaczcie sami. Maraton czytania u Agaty i profil akcji na FB.
Cały dzień czytania? Luksus na który rzadko mogę sobie pozwolić. Fajnie by było. Toż to pewnie skończyłbym wszystkie rozpoczęte tytuły i nawet pewnie sięgnął po kolejny. Albo przeczytał cegłę podobną do tej dzisiejszej - 800 stron lekkiego wciągającego thrillera to akurat materiał na taki dzień, bo nie trzeba się odrywać i nie zarywasz nocy, mówiąc sobie: jeszcze tylko kawałeczek...
O książce napisano już sporo recenzji na innych blogach, więc odkrywczy specjalnie nie będę. Ale przy przeglądaniu dzisiejszych wiadomości, uświadomiłem sobie po raz kolejny, że ta książka może być w pewien sposób prorocza. I stąd tytuł dzisiejszej notki. Postęp nie zawsze równa się bezpieczeństwo.
Austriak Marc Elsberg (to pseudonim Marcusa Rafelsberga) nie jest u nas jeszcze znany, ale jeżeli w innych powieściach kreśli równie ciekawe pomysły, to pewnie jeszcze nie raz będziemy o nim słyszeć. W tej wizji z Blackoutu - choć brzmi ona trochę nieprawdopodobnie, wcale nie ma aż tak wiele fantastyki. Wprowadzając w coraz więcej miejsc elektronikę, oprogramowanie, które wymaga specjalistycznej wiedzy by różnymi rzeczami sterować, ograniczamy tak naprawdę swoje możliwości interwencji, naprawy, stajemy się coraz bardziej zależni od specjalistów i bezradni w sytuacji kryzysowej. Prąd wykorzystujemy już nie tylko do pompowania wody (hydrofory, pompy), chłodzenia lub ogrzewania, ale są od niego zależne prawie wszystkie sfery życia. Bankomaty, sklepy, szpitale, stacje benzynowe, łączność - to wszystko przecież prądu nie będzie funkcjonować.
W wizji Elsberga manipulacja systemem dostaw prądu (przeciążanie i wyłączanie) doprowadza do katastrofy, która obejmie całą Europę. Czy to chwilowa awaria, czy zamierzone działanie terrorystów? Służby różnych państw wydają się kompletnie bezradne, zajmując się raczej "gaszeniem ognia" niż szukaniem źródeł pożaru. W jednym miejscu coś udaje się naprawić, ale natychmiast po podłączeniu do systemu wszystko z powrotem siada. Czytając to cały czas się zastanawiamy jak wyglądają u nas te systemy zabezpieczeń, procedury bezpieczeństwa. Na ile dni takiej awarii bylibyśmy przygotowani bez wybuchu niezadowolenia, niepokojów społecznych? Co z naszym przestarzałym systemem przesyłania energii - czy byłby mniej zawodny niż te nowoczesne, czy jeszcze szybciej by padł? Dobrze, że chociaż elektrowni atomowej nie musimy się bać, choć przecież tuż za naszymi granicami takie ustrojstwo stoi.
Naprawdę nieźle się to czyta. Nie mówię nawet o samej warstwie sensacyjnej - działaniach kilkorga bohaterów, którzy wpadają na trop źródła awarii i próbują powstrzymać narastający chaos, ale właśnie o tym tle, które pozwala nam sobie wyobrazić skalę tego co by się działo, gdyby kiedyś... Nie daj Boże...
Mimo objętości czyta się błyskawicznie.
Cholera, naprawdę człowiek się uzależnił od technologii. A one mogą kiedyś zawieść. Może jednak nie śmiać się tak głośno z preppersów (zwanych chyba też bounglersami), ale zaprzyjaźnić się z jakimś?