Strony

sobota, 10 sierpnia 2024

Koniasz. Wilk samotnik - Miroslav Žamboch, czyli teraz to na ciebie rozpoczęło się polowanie

Jak to z wiekiem gusta się zmieniają. Pamiętam, że powieści Miroslava Žambocha dostarczały mi masę frajdy, choć to przecież przede wszystkim akcja, brutalność, bez jakiejś większej głębi. I oto wpada mi w łapki tom cyklu o Koniaszu, czyli najemniku, podejmującym się mniej lub bardziej legalnych zleceń. Niby wszystko fajnie, nie brakuje ciekawych pomysłów na różne sceny, intryg, ale jakoś to wszystko ani ziębi, ani grzeje. To aż się boję wracać do Wiedźmina, żeby nie zepsuć swoich wrażeń sprzed kilku dekad.


Opowieść o facecie, ganiającym po świecie z mieczem na plecach czy u pasa, mającym jakiś swój prywatny kodeks honorowy, ale też bez oporów zabijającym kiedy trzeba, dla nas to oczywiście Sapkowski, ale dla Czechów to właśnie Žamboch. Co prawda mniej jest potworów, a bohater poluje głównie na ludzi, to jednak magii nie brakuje i ona odgrywa tu pewne znaczenie - głównie jako artefakty, na które warto polować, bo przydają się w życiu (i w walce).

Cykl składa się z 3 tomów, z czego Wilk samotnik to już tom 3, wydawany najpierw w dwóch tomach, a potem już w jednej cegle. Tu widzimy już Koniasza jako starszego faceta, który zgromadził całkiem pokaźny majątek, ale wciąż realizuje misje, jeżeli coś go zainteresuje. I w sumie to właśnie ściąga na niego uwagę tych, którzy postanawiają się go pozbyć.

Jeszcze o tym nie wie, ale wydano na niego zlecenie, a łowcy głów ruszyli już na polowanie. Czy sam jeden będzie im w stanie stawić czoło? Nie będzie to proste, zwłaszcza jeżeli po drodze będzie też starał się pomagać tym, którzy okazali mu życzliwość.
Świat wykreowany przez Žambocha to mieszanka rzeczywistości, powiedzmy późnego średniowiecza, z odrobiną fantasy. Akcja dzieje się wiele lat po wielkiej wojnie, której efektem było zakazanie wszelkiej magii, jako przyczyny zła i destrukcji. Zakazać łatwo, ale przecież wciąż ktoś się nią posługuje, a ponieważ daje ona pewne moce, budzi też pożądanie i chętnych do jej nauczenia nie brakuje. Konwent, działający trochę na zasadzie dawnej inkwizycji, nie przypomina raczej profesjonalnej służby tropiącej magię, ale raczej grupy ludzi zachłyśniętych posiadaną władzą, działającej od przypadku do przypadku, podejrzewając wszystkich, a najchętniej rzucającej oskarżenia gdy można na tym coś zyskać.

Koniasz będzie więc miał na pieńku prawie ze wszystkimi - Konwentem, cesarskimi komandosami, bezlitosnymi czarodziejami, jakimiś wojownikami ninja... I wszyscy chcą go zabić. A on choć nie szuka kłopotów, wciąż wpada w kolejne.


Całkiem niezłe połączenie historii awanturniczej i fantasy z odrobiną brutalności. Wielość wątków i postaci pobocznych, z których każda na chwilę przejmuje prowadzenie opowieści nie pomaga w płynnej lekturze, ale dla innych to może być nawet plus - satysfakcja gdy składasz już wszystkie kamyczku w układankę jest spora. Jakoś nie kusi mnie na razie by sięgać po poprzednie tomy, ale do Žambocha może jeszcze wrócę. Może cykl JFK? To było tak porąbane, że aż zabawne. W Koniaszu humoru mi trochę brakowało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz