Strony

środa, 13 maja 2015

Rzeźnia nr 5 - Kurt Vonnegut, czyli ludzie w zoo i pod lupą

Slaughterhouse-Five-by-Gabriel-Corbera
W ramach porządku jestem zobowiązany poinformować o nowych notkach - kto ma ochotę niech zagląda - 3 razy filmowo:
 Raj
A dziś kolejna kniżka. I znowu coś z klasyki. Ostatnio coraz więcej takich trochę starszych rzeczy wpada mi w łapki. Chyba jeszcze w czasach licealnych miałem kontakt z tą powieścią, ale jakoś nie wspominam jej jako porywającej (dużo lepiej zapamiętałem Człowieka z wysokiego zamku, czy Kantyczkę dla Leibovitza), więc z ciekawością sięgałem po nią po latach, tym razem w ramach DKK.
I szczerze mówiąc po ponownej lekturze nadal nie jestem jakimś wielkim fanem tej książki. Nie dlatego, że nie lubię czarnego humoru, ale jak na dość poważny temat, za dużo tu było dla mnie wydziwiania, zabawy różnymi wizjami i symbolami, których części i sensu nawet nie jestem w stanie odczytać i połączyć w całość. Może musi minąć kolejne 20 lat, by wrócić do tej powieści i spróbować odczytać ją na nowo, bez pośpiechu.


Rzeźnia nr 5, czyli krucjata dziecięca, czyli obowiązkowy taniec ze śmiercią. Napisał Kurt Vonnegut Jr. Amerykanin pochodzenia niemieckiego (w czwartym pokoleniu), który obecnie żyje w dobrych warunkach na półwyspie Cod (i pali zbyt dużo papierosów), a kiedyś jako zwiadowca amerykańskiej piechoty, Hors De Combat został wzięty do niewoli i był świadkiem bombardowania Drezna, zwanego dawniej "Florencją Nad Łabą", i przeżył, aby opowiedzieć to, co widział. Powieść przypomina nieco Telegraficzno-Schizofreniczne utwory Tralfamadorii, planety, z której przylatują latające talerze. Pokój z Wami. 

Dobry wstęp, prawda? Od razu zapowiada, że normalnie to raczej nie będzie. I potem cały czas się zastanawiamy czemu autor, mimo że różne rzeczy przeżył, widział na własne oczy i o nich wspomina, wybrał taką, a nie inna formę, by o nich opowiedzieć? Czy trauma była na tyle silna, że trzeba było odreagować ją pisząc o kosmitach? 
Los głównego bohatera, który w najmniej oczekiwanych momentach życia doświadcza przeskoków swojej świadomości w czasie i przestrzeni jest wyraźnym symbolem bezwolności, poddania się biegowi wydarzeń. Wyraźne też są antywojenne dywagacje różnych postaci, które wspominają II Wojnę Światową, potworne (choć i trochę chwilami surrealistyczne) są obrazy z Niemiec, o których opowiada główny bohater. Ale mimo wszystko nie łączy mi się to w jakąś spójną całość. 

Billy Pilgrim (a również sam autor, który takie wizje tworzy) ze swoimi opowieściami o skokach w czasie spokojnie nadaje się na obserwacje psychiatryczne. Jak go można traktować serio?

Przeciętny człowiek, trochę nieudacznik, ale nawet to nie przeszkodziło mu w osiągnięciu typowej amerykańskiej stabilizacji i wygodnego życie, po prostu dość biernie daje się nieść nurtowi wydarzeń. Nie walczy, nie buntuje się, robi to czego się od niego oczekuje i stara się w tym znaleźć jakiś własny spokój. Ilu takich Pilgrimów zostało wysłanych na wojnę, choć byli czasem nawet za młodzi na to by założyć rodziny?


Amerykanin, który mało co nie zginął od bomb amerykańskich. Cóż... Zdarza się? Czy można to "wrzucić w koszta", bo liczy się tylko cel? Chyba najbardziej w tej najbardziej realnej warstwie dotyczącej wojny, tego jak ona upadla i zmienia ludzi, niewoli i zbombardowania Drezna, książka wydaje mi się interesująca. Ale Tralfamadoria, czy też powracający wątek pisarza Sci-Fi Kilgore’a Trouta, jakoś mnie drażniły. Gdzieś przewija tam się wątek wolnej woli, nabijanie się z ludzkiej naiwności i różnych naszych zachowań, ale jeszcze raz powtarzam - te dwie warstwy stanowiły dla mnie jakby dwie oddzielne książki i się nie łączą prawie ze sobą.

Na pytanie czy czytać, odpowiem oczywiście, że czytać. W końcu z klasyką (a powieść często jest wymieniana wśród najlepszych ubiegłego stulecia) warto się zapoznać. No i jest to rzecz na pewno nie banalna, do odczytywania na różne sposoby. Może akurat Wy się w tym gorzkim, czarnym humorze odnajdziecie...

6 komentarzy:

  1. Chwile temu co rusz na blogach natykałam się na Vonneguta.
    Nie jestem przekonana co do tego ile bym zrozumiała z tego co pisze w tej części "schizofrenicznej" tej akurat, ale ta dotycząca opowieści o wojennym Dreźnie mnie zainteresowała....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wtedy w Stanach chyba w ogóle mało mówiono o tym epizodzie wojny, więc jego głos musiał zabrzmieć wyjątkowo mocno. Absurd i okrucieństwo wojny, którego nie da się wytłumaczyć "mniejszym złem"...

      Usuń
    2. jak się okazuje alianci wiele błędów popełnili ...dopiero teraz wychodzi to na jaw...choćby bombardowanie klasztoru na Monte Cassino...

      Usuń
  2. Do Vonneguta swego czasu sięgnęłam i zdecydowanie nie jestem jego zagorzałą fanką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na ten rok jeszcze pewnie coś jego wezmę na warsztat, ale już widzę, że nie jest to na pewno lekka proza.

      Usuń
  3. "Kocia kołyska", "Śniadanie mistrzów" to książki absolutnie niezwykłe, taka szalona klasyka. Jeśli "Rzeźnia" jest w tym stylu, to jest to coś dla mnie. Ale boję się tematu... Bombardowanie Drezna opisał Foer w "Strasznie głośno, niesamowicie blisko" i brrr... Z drugiej strony po twojej recenzji jestem bardzo ciekawa, jak bym odebrała to przeplatanie się dwóch narracji.

    OdpowiedzUsuń