Gdyby tylko człowiek miał trochę więcej kasy, to myślę, że notek tego typu na blogu byłoby dużo więcej. Bo podróżowanie uwielbiam i nie musi to być wcale zagranica. Tyle jest ciekawych rzeczy do zobaczenia w kraju. Nie licząc jakichś fotek i wspominek z Tatr, w których bywam najczęściej, ale zwykle bez rodziny, to czwarta foto-relacja z tzw. trzydniówek, jak nazywają te wypady moje dzieci.
Chcecie zobaczyć wcześniejsze? Proszę bardzo:
Tym razem było trochę inaczej. Korzystając bowiem z egzaminów gimnazjalnych, razem ze starszą córą zorganizowaliśmy sobie wypad "edukacyjny" do Krakowa. Bez auta i tym razem pomijając okolice, skupieni na samym mieście. Ale to nie znaczy przecież, że było mniej do planowania, zwiedzania. Każdy kto był w Krakowie zdaje sobie sprawę, że można tam wracać po wielokroć i wciąż znajdzie się ciekawe rzeczy do zobaczenia.Zapraszam do krótkiej relacji. Może dla kogoś będzie to jakaś małą inspiracją, nie mam bowiem ambicji pisać poradnika. Znajdziecie więc tu więcej fotek niż opisów szczegółowych, ale klimat mam nadzieję, że choć trochę uda się oddać.
Polski Bus jak zwykle cenowo najbardziej atrakcyjny, więc samochód ani pociąg nie wchodziły w grę (choć pewnie byłoby szybciej). Co prawda to ich wi-fi nie nadaje się do niczego, ale za to książka spokojnie daje się czytać :) Niedługo kolejne notki na temat lektur.
Pierwsze co zrobiliśmy po wyjściu z dworca to zakup biletów na komunikację miejską na 48 godzin. Pomysł sprawdził się idealnie i polecam go każdemu. W ogóle jeżeli chodzi o organizację komunikacji to Kraków zasługuje moim zdaniem na pochwałę - prawie na wszystkich przystankach automaty na bilety, dobre informacje (z jednym małym wyjątkiem o którym później), dobra siatka połączeń. Wysiadanie na środku ulicy co tak szokowało w Warszawie, tu sprawdza się od lat dobrze i nawet jak nie działa sygnalizacja świetlna, pieszy nie czuje się jakoś zagrożony (miejscowi chyba nawet uważają się za święte krowy).
Nasz hostel (Smocza jama) okazał się miejscem świetnie położonym - 5 minut do Rynku (pierwszy spacer), pół minuty do tramwaju, a nim w ciągu kilku minut dostawaliśmy się a to na Wawel, a to na Kazimierz (drugi spacer). Tyle razy byłem już w tych miejscach, a wciąż wracam z jakimś ogromnym sentymentem. Szczególnie jeżeli wchodzimy w te uliczki w porze gdy jeszcze/już nie ma tłumnych wycieczek. Gdy możesz spokojnie cieszyć się klimatem i urokami nie tylko tych ładnie odnowionych kamienic, ale również tych stojących tuż obok, wyglądających tak jakby dopiero co skończyła się wojna. Jak to stwierdziła moja córka: tu wszystko pachnie historią.
Pierwszy dzień bardzo intensywny, bo nie tylko Stare Miasto, Kazimierz, ale również kopiec Kościuszki i znowu (koniecznie) Rynek po zmroku. Dużo chodzenia, fotek, dla regeneracji lody, obwarzanki i pierogi domowe (polecam cudownie kameralne miejsce niedaleko od Wielopola, przy torach), sporo śmiechu (muzeum w forcie przy kopcu) i wczuwania się w miasto.
Mapa w dłoń (choć co do komunikacji sporo się pozmieniało przez kilka lat) i córa czuła się coraz pewniej. Nie obyło się jednak bez zdziwienia - do kopca przywiózł nas autobus nr 100, ale potem na próżno go wypatrywaliśmy zgodnie z rozkładem - co się okazało? Przyjeżdża jako 101 i choć nie widać tego z przystanku i nikomu o tym nie mówi, kierowca zmienia numer - jeden autobus obsługuje dwie linie i jeździ w kółko. Tyle, że zanim się kapnęliśmy straciliśmy pół godziny. Takie rzeczy chyba tylko w Krakowie.
Tego dnia oprócz kopca (drogo, ale widok świetny) i wieży ratuszowej (widok fajny, ale cena biletów przesadzona jak na to co jest w środku) muzea sobie darowaliśmy, ale za to na czekoladę w Wedlu czas musiał się znaleźć.
Drugi dzień to od rana Wawel - wstać wcześniej by przed tłumami kupić bilety i zobaczyć to co najciekawsze. I tak trochę musieliśmy odpuścić, bo kupowanie biletów osobno na wszystko (a nie ma zbiorczych) jest paranoją i jest po prostu mordercze dla budżetu - zrezygnowaliśmy więc z sypialni królewskich. No i z oglądania Damy z gronostajem Leonarda da Vinci. Myślałem, że zgodnie z tym co miałem w przewodniku nadal obraz będzie można zobaczyć niedaleko Rynku w pałacu Czartoryskich, a tu niespodzianka - przeniesiono go na Zamek i każą sobie płacić za jego obejrzenie chyba 25 złotych. I tak wydaliśmy na dwie osoby blisko 100. Wrrrrr. Nawet do groty smoka są już płatne bilety... Ja wszystko rozumiem, ale przy takich tłumach, naprawdę powinni pomyśleć o jakichś zniżkach dla tych, którzy chcą obejrzeć wszystko.
Ale udało się zobaczyć sporo i to cieszy. Choć oczywiście nie obyło się bez rozmów z Magdą na temat tego czemu ten nasz skarbiec narodowy taki skromny :) Apartamenty królewski też jakoś nie zrobiły na niej wrażenia.
Potem szybki skok na drugi brzeg i kolejne muzeum. Tym razem fabryka Schindlera - na jej terenie są w tej chwili aż dwa nowoczesne kompleksy - jeden poświęcony historii społeczności żydowskiej w czasie okupacji i drugi (na tym samym bilecie) z wystawą sztuki współczesnej. Wybraliśmy zwiedzanie jedynie pierwszego i mimo drogich biletów naprawdę polecam to miejsce jako przykład nowoczesnego sposobu opowiadania o historii. Dbałość o detale, o urozmaicenie sposobu prezentacji eksponatów, stworzenie niesamowitego klimatu (mur getta). Ta wystawa naprawdę porusza.
A na posiłek znowu polecamy coś domowego - knajpkę niedaleko placu Bohaterów Getta - jak za dawnych czasów :)
To był dzień na muzea. Bo przecież zostało nam jeszcze jedno wyjątkowe (i w miarę nowe) miejsce - podziemia Rynku.
I znowu muszę pochwalić pomysł, wykonanie, bo dzięki temu jak to jest zrobione dużo więcej na pewno wynosi się wiedzy w głowie. Trochę edukacji, trochę zabawy, zachęcającej do zadawania pytań i to niesamowite wrażenie, że chodzisz praktycznie po stanowisku archeologicznym. To raptem kilka lat temu Rynek wyglądał tak jak poniżej...
Cały czas wspominam o cenach biletów, ale to naprawdę masakra, jak chce się dużo zobaczyć, a potem liczysz i okazuje się, że muzea wyniosły cię drożej niż nocleg i dojazd, a może nawet i z posiłkami. Miasto powinno zadbać o jakąś ofertę zniżek, kartę dla turystów - podobno coś takiego było, ale zostało zlikwidowane.
Ostatni dzień to już mniej zobowiązuje spacery - znowu Kazimierz i synagoga Tempel, po raz kolejny Rynek, dziedziniec Uniwersytetu, Franciszkanie i witraże Wyspiańskiego.
Kurcze, jak te trzy dni szybko zleciały. Jak by się chciało jeszcze tu wrócić.
Nawet w szybko kreślonych planach na ten wyjazd było przecież jeszcze kilka rzeczy - choćby ogród doświadczeń im. Lema, spacer po Nowej Hucie, jeszcze więcej zakamarków, knajpek i bram starego Krakowa.
Może uda się wrócić jeszcze w tym roku?
Fotki jak widzicie różniaste. To w ogóle zabawne jak różnie do tego podchodziliśmy. Dla mnie aparat miał rejestrować przede wszystkim jakieś widoki na pamiątkę, a Magda dużo częściej robiła fotki komórką i natychmiast udostępniała je na snapchata - wcale nie chodziło jej o coś super interesującego, ale zarejestrowanie czegoś co robi w danym momencie. Chodnik, ulica, drzewo, mur... i już. To chyba już pokoleniowe różnice w podejściu do patrzenia na rzeczywistość. Choć i ja się łapałem na tym, że chciałem coś sfotografować natychmiast komórą, żeby udostępnić na FB. Znak czasów.
Super wypad,popieram. ostatnio buszowałam tak po Wrocławiu w styczniu :) Też było picobello :) Tia, tylko cały czas myślałam, że Ty z grodu Kraka właśnie, ha, ha, a to niespodzianka. A jednak podróże kształcą :) :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Szkat
ano nie :) mieszkamy w okolicach Warszawy. A Wrocław też kusi - dawno tam nie byłem
UsuńJak sie Kraków zmienil od moich czasów studenckich! Dzieki za relacje!
OdpowiedzUsuńzmienia się na pewno. Dużo miejsc jest ładnie odnowionych, widać inwestycje, muzea są coraz nowocześniejsze, ale są też i wady - ogromna komercjalizacja - Mc Donald, różne sieciówki prawie przy Rynku, reklamy od czapy... żal
UsuńUwielbiam Kraków! Jako dzieciak byłam tak w każde wakacje. :D
OdpowiedzUsuńNie ma nic lepszego niż takie wiosenne wypady! Latem jest już tłoczno. Teraz można odpocząć i pozwiedzać "na spokojnie" :)
OdpowiedzUsuńalbo jesień - też jest fajnie!
UsuńTo prawda. Ważne, żeby było trochę przestrzeni. Zupełnie nie potrafię odpocząć w tłumie, a im się robię starsza tym większy odludek. Ale nie mam nic przeciwko turystom, zawsze mieszkałam w "turystycznych miastach" i z ciekawościa obserwowałam, skąd się ludzi nazjeżdżali. A miejsca zapakowane co do centymetra wystarczy omijać przez kilka tygodni w roku. :)
UsuńJa właśnie sobie do Krakowa wracam :). Lubię to miasto - jakbym miała drugi raz wybrać, gdzie studiować, to i tak bym nie zmieniła zdania.
OdpowiedzUsuńpozazdrościć
UsuńPrzepiękne miasto, do którego można wielokrotnie powracać odkrywając na nowo. Mam szczególny sentyment do Kazimierza :-)
OdpowiedzUsuńBo Kazimierz jest wyjątkowy...
UsuńWarszawa i Kraków to miasta gdzie historia leży na ulicy, a gdybyś chciał (chcielibyście) wspomnieć to polecam wpisy:
OdpowiedzUsuń(linki możesz skasować, jeśli Ci nie pasują): O ulicy, na której permanentnie pada: https://5000lib.wordpress.com/2014/10/26/14-ale-kwiatki/ i O Ojcowie i o Krakowie, ale muzycznie: https://5000lib.wordpress.com/2014/12/12/37-palimpsest-miejsca-i-czasu-caly-swiat-jak-w-bursztynie-zamkniety-w-jednej-chwili/ pozdrawiam
fajne! dziś właśnie rozmawialiśmy o Złym Tyrmanda i o dawnej Warszawie - tu mam wrażenie, że zrobiono wiele złego likwidując wszystko co dawne, pozwalając na dziwne inwestycje. W Krakowie też mnóstwo banków, sieciówek i barachła, ale sporo takich miejsc jak na naszej Pradze - sklepów, warsztatów wyglądających jakby czas się w nich zatrzymał
UsuńTo jeden aspekt, drugi to percepcja tych dwóch miast, mam wrażenie, że Kraków to taki raj utracony, zwłaszcza z oddali. Co czytałeś jeszcze Tyrmanda?
Usuńniestety nic, ale w planach dzienniki
UsuńLubię Kraków :)
OdpowiedzUsuńKocham Kraków z wzajemnością, juz 8 lat tam mieszkam i jestem przeszczęśliwa! :D Polecam też stronę http://pisanie-dziennikarstwo.pl/
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.
OdpowiedzUsuń