Strony

czwartek, 16 października 2014

Władca liczb - Marek Krajewski, czyli prawdziwego mężczyznę poznaję się po tym jak kończy

Władca liczb.htmlLatem śmiałem się, że to najlepsza pora na kryminały, ale w tym roku wysyp nowości sprawia, że ten idealny czas rozciągnie się chyba jeszcze na wiele tygodni. Miłoszewski, Wroński, Zielke, Galbraith, Ciszewski... No i Krajewski. A tu jeszcze wciąż nowe tytuły z Czarnej Serii. Szał po prostu. I radość ogromna, szkoda tylko, że portfel mocno wyszczuplał. Drodzy wydawcy, przystopujcie trochę...
Dla wszystkich, których kusi nowy tytuł Krajewskiego mam dobrą wiadomość. Co miesiąc wybieram z półek książki, z których możecie sobie coś wybierać, a trzy osoby zostają obdarowane wskazanymi przez siebie tytułami. Możecie sprawdzić sami. Za dwa tygodnie kolejna porcja tytułów, a wśród nich znajdzie się również "Władca liczb" (dzięki uprzejmości wydawnictwa ZNAK, które obdarowało mnie egzemplarzem, mimo że książkę wcześniej kupiłem i przeczytałem). To jak, będą chętni?
Od razu się przyznaję, że fanem Krajewskiego zostałem chyba przy trzeciej książce o Eberhardzie Mocku, cofnąłem się potem do wcześniejszych tomów i kocham tę mroczną serię miłością prawie bezkrytyczną. Retro kryminały jak dla mnie zaczęły się właśnie od tego. Potem przyszedł czas Edwarda Popielskiego, nie mniej ekscentrycznej i ciekawej postaci. Wrocław (przepraszam, Breslau) zastąpił Lwów, pozostały makabryczne zbrodnie, zawikłane śledztwo i dwaj policjanci z tak wieloma podobieństwami. Upodobanie do jedzenia, kobiet, łaciny, elegancji... Coś jest na rzeczy gdy niektórzy się śmieją, że Krajewski tworzy swoich bohaterów trochę według swoich zainteresowań (sam jest filologiem klasycznym).
Gdyby zsumować wszystkie tomy z obu cykli (w którymś momencie obaj detektywi nawet ze sobą współpracowali) to "Władca liczb" nosiłby numer jedenasty. Czy po tylu książkach z tymi samymi bohaterami, można jeszcze czytelnika zaskoczyć, zaproponować coś nowego?
Raczej nie. 
Popielski jest coraz starszy (to już prawie 70-tka na karku), wydaje nam się, że znamy go już dość dobrze. Niby trochę już stracił siły i pazur, ale na pewno nie swoje dawne przyzwyczajenia, instynkt i zasady. To wszystko nadal w nim jest. Mimo, że nie jest już policjantem, a jedynie kimś w rodzaju prywatnego detektywa, zbierającego materiały dla jednej z kancelarii adwokackich, wciąż nosi w sobie pragnienie, by rozwiązywać zagadki kryminalne. Może to już po raz ostatni.
Zmienia się również tło. Wrocław z roku 1956, czyli w czasach gdy toczy się większość akcji, nie jest zbyt ciekawym miastem. Nie ma tego kolorytu, magii jak wcześniej opisywane miasta przedwojenne. Trochę tego brakuje. 
Na szczęście jest sama zagadka i niezły pomysł na poprowadzenie fabuły. Aby do końca rozplątać wszystkie nitki, będziemy musieli zawędrować aż do współczesności, gdy Popielski już dawno będzie spoczywał na cmentarzu. Sprawa z lat pięćdziesiątych, jak dowiadujemy się z pamiętników pisanych 20 lat później, była dla bohatera jakimś strasznie trudnym wspomnieniem, traumą, z którą do końca życia nie potrafił sobie poradzić. Teraz szansę na rozwiązanie tej zagadki sprzed lat, będzie miał jego syn, profesor filozofii. 

Wszystko zaczyna się od trzech, wydawałoby się nie powiązanych ze sobą samobójstw. Detektyw otrzyma kuszącą finansowo propozycję, aby przyjrzeć się każdemu z nich. Jest bowiem ktoś, kto głosi teorię iż nie tylko potrafi je powiązać, ale nawet przewidzieć kiedy i gdzie wydarzy się kolejny taki przypadek. Wariat, czy genialny matematyk? Oszust, czy też wizjoner? Popielski, który raczej mocno stąpa po ziemi, nie tylko będzie musiał zmierzyć się z matematycznymi teoriami, ale skonfrontować się z tym czego rozum ludzki nie potrafi wyjaśnić. Jasnowidztwo, okultyzm, szalone teorie, na tyle zaciemniają obraz zbrodni, że jej wyjaśnienie może okazać się bardzo trudne. Sprawa staje się już nie tylko zleceniem, ale wręcz obsesją. Tym razem oprócz polegania na instynkcie, pracy intelektualnej, umiejętnościach wyciągania z ludzi prawdy (tego nie zapomniał), detektyw będzie potrzebował też czegoś, o co z wiekiem coraz trudniej. Sił i szybkości działania.

No i tak. Wspomniałem, że niby nic nowego, że nie dość iż Krajewski powtarza podobne chwyty jak w poprzednich książkach, że Popielski już coraz bardziej "zdziadziały", a jednak "Władca liczb" czyta się dobrze i nie bez przyjemności. Na pewno spora w tym zasługa umiejętności autora - to nie tylko sprawnie skonstruowana historia, ale i napisana pięknym językiem. To łagodzi pewne rozczarowanie, że książka nie ma w sobie tyle magii, co poprzednie tomy. 
To kto ma ochotę na "Władcę liczb"? Zapraszam już na początku listopada, będę zbierał listę chętnych, a jeden z nich będzie się cieszył świeżutkim, nie czytanym egzemplarzem.

6 komentarzy:

  1. Bardzo lubię Krajewskiego, tej książki jeszcze nie czytałam, a Twoja recenzja jest bardzo zachęcająca, więc na pewno zgłoszę się w listopadzie :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja również jestem wierny Krajewskiemu i również jestem wobec niego mało krytyczny. Kiedy mnie jednak najdzie i odrobina krytyki w spojrzeniu się pojawi, wtedy myślę sobie, choć nieśmiało: a może kończ Waść już? Bo tak jak piszesz: magii i uroku w kolejnych tomach coraz mniej. I to nie tylko dlatego, że czasy, będące tłem historii się zmieniają (taki, dajmy na to, Marcin Wroński też przeprowadził swojego bohatera, Zygę Maciejewskiego, przez wojenną zawieruchę do PRLowskiej szarości, ale ta szarość została jednak barwnie odmalowana). Bohaterowie Krajewskiego coraz są starsi, swoje już przeżyli a czytając o nich odnoszę wrażenie, że to, co przeżyli, już zostało opisane.
    Może Krajewski wyciągnie jeszcze jakąś historię Mocka czy Popielskiego z przeszłości. Z jednej strony miłe by to być mogło, z drugiej - czy nie trochę na siłę?
    Pozostaje pytanie: co dalej? Jakiś nowy retro-bohater? Może. Bo za kryminał współczesny Krajewski już się zabierał, wyszło tak sobie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zawsze może się cofać, zdradzę Ci bo już miałem w rękach siódmego Wrońskiego i wyszło naprawdę fajnie - cofamy się do młodości Maciejewskiego, skacząc w czasie do roku 56. Pomysł niby podobny jak u Krajewskiego, ale wyszło lepiej. Wyglądaj Kwestii Krwi!

      Usuń
  3. Choć ostatnio się lekko zawiodłam zbyt dużą ilością filozofii to książka mnie kusi. Co te okładki w sobie mają, ze w ciemno bym kupiła każdą jego książke !

    OdpowiedzUsuń
  4. Toś mnie mile zaskoczył! Nie tak dawno temu czytałem 'Haiti' i myślałem, że na kolejne przygody Zygi przyjdzie mi poczekać. A tu proszę - wiem już, o co prosić Mikołaja.
    Swoją drogą, to szczęściarz z Ciebie. Toć do premiery jeszcze miesiąc z okładem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. miała być 7 listopada, ale coś przesuwają. Ja chyba wrócę do wszystkich poprzednich tomów Wrońskiego

      Usuń