Sięgając po najnowszą powieść Ludwika Lunara nawet jakoś nie miałem bardzo w głowie tego, że to drugi tom, a przy pierwszym z głównym bohaterem polubiłem się średnio (możecie przeczytać tu).
Teraz chyba moje nastawienie ciut się zmienia, choć najciekawiej robi się wtedy nie gdy Edward Sokulski i Daria Tyszka działają osobno, ale gdy są razem. To wtedy rodzi się jakieś ciekaw napięcie między tą dwójką - co sobie mówią, a czego nie i z jakiego powodu. Mentor i młoda ambitna policjantka, której wielu nie traktuje poważnie, bo ma wujka komendanta, więc wszyscy myślą, że robi karierę tylko dzięki niemu. I sprawa z tzw. archiwum X, czyli sprzed wielu lat, nierozwiązana, tajemnicza i być może komuś nawet zależy na tym, by jej nie ruszać.
Ich śledztwo jest długie, nie spodziewajcie się tu spektakularnej akcji, przecież wielu świadków już nie przepytają, a dowody mogły dawno zniknąć. Czy da się jedynie dysponując cienką teczką sprzed lat, dojść do wyjaśnienia wydarzeń z przeszłości, odpowiedzieć na pytanie czy w śledztwie nie popełniono błędów?
W pierwszej połowie lat 90. w Gdyni w tajemniczych okolicznościach znika rodzina Albrechtów. Dom został zastany tak, jakby wyszli tylko na chwilę – bez śladów ucieczki, bez świadków, bez wyjaśnień. Mijają prawie trzy dekady, a sprawa wciąż pozostaje nierozwiązana. Po pewnym czasie dodatkowo dochodzi jeszcze śmierć ich szwagra, która według Sokulskiego wcale nie musiała być samobójstwem...
Tropy prowadzą do jakichś długów, może przegranych w kasynie, wciąż jednak nie wiadomo czy doszło do jakiejś tragedii czy jednak może cała rodzina uciekła przed problemami, jedynie fingując swoje uprowadzenie. Tylko jaki rodzic zostawiłby niemowlaka, nawet wiedząc że najbliższa rodzina się nim zaopiekuje.
Wchodzimy w świat biznesów, które wtedy wyrastały jak grzyby po deszczu, ale zwykle niekoniecznie legalnie, czasem pod przykrywką dawnych albo obecnych służb. Lunar udowadnia że nie trzeba epatować brutalnością czy jakimiś seryjnymi mordercami, by stworzyć mroczną atmosferę i wciągnąć czytelnika w intrygę. Jak wspomniałem - tempo nie jest jakieś zawrotne, ale mimo grubości powieści, czyta się to dość szybko - pomagają krótkie rozdziały, za każdym razem mówisz więc sobie: "no dobra, to jeszcze jeden".
Tym razem lektura dla tych, którzy cieszą się na ciut pogłębione portrety psychologiczne, na uważne analizowanie detali, próby rozgryzienia mniejszych i większych sekretów. Może i nie porywa, ale i nie ma zawodu. Chwilami może pojawiać się wrażenie, że grzęźniemy trochę w jakimś chaosie, warto jednak nie przerzucać żadnych fragmentów próbując przyspieszyć uzyskanie odpowiedzi. To naprawdę składa się w ciekawą całość. Tylko w finale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to pewnego rodzaju kalka mająca na celu jedynie zwiększenie dramaturgii.
Fabuła nawiązując do autentycznej historii z Pomorza, choć zakończenie oczywiście już jest autorskim pomysłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz