Strony

niedziela, 15 czerwca 2025

Siostry z Auschwitz - Roxane Van Iperen, czyli nie możemy się poddać

Tematyka "obozowa" ostatnimi laty stała się popularna, ale skręciła w dość dziwnym kierunku - czasy wojny i okrucieństwo jakie fundowali Niemcy różnym narodom, stały się jedynie tłem do historii, którym bliżej do melodramatów, obyczajów, a autorzy prześcigają się w coraz bardziej dziwnych tytułach. Niedługo każdy zawód, chyba będzie miał swoją reprezentantkę na okładkach...   

Siostry z Auschwitz mogą czytelników, którzy kochają tamte tytuły trochę rozczarować. Niewiele bowiem tu fabularyzacji, dialogów, wkładania różnych myśli bohaterom do głowy. Roxane Van Iperen stara się opowiedzieć pewną historię, którą odnalazła w archiwach, a przy okazji odtwarza realia okupacji hitlerowskiej w Holandii. 

Krok po kroku, dzień po dniu obserwujemy jak wokół społeczności żydowskiej zaciska się pętla, choć początkowo nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę. Co może być bowiem złego w tym, że władze każdemu kazały się zarejestrować i nosić specjalnej dokumenty? Tyle że mając już wszystkie nazwiska i adresy w aktach, potem można w ciągu jednej nocy, przygotować kolejny transport do obozów koncentracyjnych w środkowej Europie. Żydzi tracą majątki, pracę, domy, ze zdumieniem obserwują obojętność sąsiadów i jadą na wschód jeszcze nie do końca wiedząc że to już jest ich koniec. Początkowo - jeszcze przed wkroczeniem armii Hitlera, ruchy nacjonalistyczne traktowane były jako pewien margines, może groźny ale i karykaturalny, bez wpływu na rzeczywistość. Potem, gdy ci ludzie zajęli najwyższe stanowiska w państwie, już nie byli tak zabawni...

 

Książka opowiada o tamtych czasach dość szeroko, choć uwaga poświęcona jest głównie dwóm żydowskim siostrom Janny i Lien Brilleslijper, które najpierw angażując się w działania ruchów socjalistycznych, potem antyfaszystowskich, pokazały że można nie być biernym wobec tego co się wokół dzieje. Znane są z tego, że stworzyły jedno z największych w Holandii miejsc schronienia dla osób ukrywających się przez nazistowskim terrorem. Na zielonych terenach pod Amsterdamem znalazły dom na odludziu, najpierw głównie dla swoich bliskich, ale przewinęło się przez niego również masę innych osób, bo ten adres był jednym z nielicznych jakie mogły uratować im życie. 

W Wysokim gnieździe, bo tak nazywano tą willę z ogrodem, postarano się nie tylko o przestrzeganie pewnych zasad bezpieczeństwa, budowanie kryjówek, toczyło się też normalne życie. Ponieważ rodziny sióstr miały artystyczne zainteresowanie, działał tu teatr, urządzano koncerty i choć mieszkało tu tyle osób, wcale nie przymierano głodem. 

Jak się domyślacie nie mogło to trwać wiecznie i w którymś momencie jednak kolaboranci odkryli to miejsce, a rodzina trafiła w transporcie do obozu koncentracyjnego, jednak fakt iż przetrwali tak długo miał wpływ również na to, że niektórym udało się dotrwać do wyzwolenia. 

Działania ruchu oporu w Polsce pewnie znamy z literatury dość dobrze, a jak wyglądało to w Holandii, ile wymagało to determinacji, odwagi (bo ludzi zaangażowanych było dużo mniej), możemy właśnie dowiedzieć się m.in. z takich powieści. 


Wzruszająca opowieść o poświęceniu, miłości oraz nie gasnącej nadziei. Niektórym będzie przeszkadzać, że tak mocno faktograficzna, ale ja to właśnie doceniam, nawet jeżeli przez to trochę mniej tu emocji.

To nie jest stracony czas na lekturę, choć pewnie reportażysta mający pazur zrobiłby z tego coś ciekawszego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz