No to łapcie kolejną porcję thrillerów kryminalnych, których na naszym rynku coraz więcej, a prawie na każdym macie zapowiedzi lektury ekscytującej, genialnej, po której nie będziecie spać. Albo dopisek że to bestseller.
Pewnie czytam zbyt wiele, by rzeczywiście wśród nich dostrzec ten geniusz i oryginalność, większość to dość poprawnie napisane rzeczy, wykorzystujące znane już schematy. Wiecie - taka literatura do pociągu albo do samolotu na dłuższą podróż i gdyby nie te cholerne ceny, to spokojnie można by je nawet zostawiać dla kolejnego pasażera. U nas one idą świetnie na wymiankach książkowych bo przecież nie wróci się raczej do żadnego z nich, gdy kuszą kolejne.
Na początek Luizjana. Upały, bagna, dość specyficzna, trochę zamknięta społeczność, szczególnie poza większymi miastami. Wyrwać się stąd to marzenia sporej części tych, którzy mają jakieś ambicje. A jeżeli miałeś jakieś trudne wspomnienia związane z tym miejscem wydaje się, że wracać tu nie ma sensu.
Mimo to ceniona psycholog dziecięca, dr Willa Watters przybywa właśnie tu, gdy próbuje uciec przed skandalem jaki niechcący wywołała w trakcie wizyty w studiu telewizyjnym. Stres, zmęczenie, może coś jej się przewidziało i zareagowała tak że wciąż o tym huczy w sieci. Wykorzystała okazję by uporządkować sprawy rodzinne - niedawno zmarły jej ciotki, do których co roku przyjeżdżała na wakacje. Teraz chce zabrać z ich domu jakieś rzeczy, które wraz z matką wolałyby żeby nigdy nie ujrzały światła dziennego.
Tyle wspomnień związanych z tym miejscem, a potem ucieczka i na zawsze wszystkie chciały o Broken Bayou zapomnieć. Jako czytelnicy powoli wchodzimy w przeszłość i poznajemy historię Willi, domyślając się że kryje się tam jakaś tajemnica. Równolegle z jej przybyciem wybucha jednak dużo poważniejsza sensacja - w okolicy znaleziono beczkę z ciałem kobiety, którą porwano przed laty. Zjeżdżają się media, policja ściąga posiłki a wkrótce okazuje się, że beczek zatopionych w wodzie z ciałami jest więcej. Wszystko wskazuje na to, że od lat żyje w tej okolicy seryjny morderca.
Jennifer Moorhead dość zgrabnie udało się połączyć oba wątki, wciągnąć bohaterkę w sytuację bezpośredniego zagrożenia, więc teoretycznie powinno odczuwać się jakieś emocje. A tu emocji brak. Przynajmniej tych większych. Zabrakło trochę umiejętności trzymania w napięciu, zbyt często jakieś rozważania i wspomnienia odciągały naszą uwagę od tego co miało nieść niebezpieczeństwo.
Bardziej ciekawiła mnie droga zawodowa kobiety, trudna relacja z matką z chorobą dwubiegunową i uzależnieniem od alkoholu, młodsza siostra, która zdaje się miała spory wpływ na wybór studiów i kierunku zainteresowań. A to komu się zwierza, komu ufa, a kogo podejrzewa o niecne zamiary jakoś mnie mało interesowało.
Przeczytane. Można zapomnieć.
Średniak.

I podobnie niestety w drugiej dzisiejszej propozycji. W sekrecie rezydencji podobać się może klimat tajemnicy, niestety autorka zbyt dużo miejsca poświęciła wyjaśnianiu przeszłości kolejnych postaci, przez co wątek współczesny, który przecież miał najbardziej przykuwać uwagę i dawać pewnego rodzaju katharsis, rozwiązanie wszystkich wątków, mocno rozczarowuje.
Przestajemy się przejmować tym kto jest kim, autorka na siłę próbuje uzasadniać ich obecność w tym miejscu, a skoro nawet finał ujawniony jest przed nami zbyt szybko, to na co potem czekać? Na odpowiedź na pytanie: czemu? I żadnych twistów? Tylko czyste emocje buzujące w ludziach, pragnienie zemsty, wykrzyczenia pewnych spraw?
"Sekret rezydencji" więcej ma w sobie z thrillera psychologicznego niż kryminału, ale szczerze - niezbyt udane od strony psychologicznej te portrety. Większość wątków można sprowadzić do tego, że bogatym wydaje się że mogą więcej, że skoro zapłacą to nawet błędy im się wybaczy i nikt nie powinien mieć im za złe kolejnych ekscesów. Wolno im. Bo mają taką fanaberię.
Niszcząc miejsca które dla lokalsów od lat były ostoją natury, grodząc je i czyniąc ekskluzywnym miejscem dla takich jak oni.
Z góry możemy przewidzieć że to się źle skończy i możemy palcem wskazać dla kogo źle. Miejscowi nawet mają taką lokalną legendę, że o sprawiedliwość i harmonię w okolicy dbają mityczne postacie zwane ptakami. Jak w Scooby Doo czasem może pojawić się dreszczyk grozy, ale zakończenie to zwykle kupa śmiechu. Tu może nie do końca, ale i tak trudno nie czuć rozczarowania. Bo prawie cała zabawa z lektury to łączenie nitek tego co dziś z tym co wczoraj. Ale wiecie co? Naprawdę nie ma czym za bardzo się ekscytować.
Przestajemy się przejmować tym kto jest kim, autorka na siłę próbuje uzasadniać ich obecność w tym miejscu, a skoro nawet finał ujawniony jest przed nami zbyt szybko, to na co potem czekać? Na odpowiedź na pytanie: czemu? I żadnych twistów? Tylko czyste emocje buzujące w ludziach, pragnienie zemsty, wykrzyczenia pewnych spraw?
"Sekret rezydencji" więcej ma w sobie z thrillera psychologicznego niż kryminału, ale szczerze - niezbyt udane od strony psychologicznej te portrety. Większość wątków można sprowadzić do tego, że bogatym wydaje się że mogą więcej, że skoro zapłacą to nawet błędy im się wybaczy i nikt nie powinien mieć im za złe kolejnych ekscesów. Wolno im. Bo mają taką fanaberię.
Niszcząc miejsca które dla lokalsów od lat były ostoją natury, grodząc je i czyniąc ekskluzywnym miejscem dla takich jak oni.
Z góry możemy przewidzieć że to się źle skończy i możemy palcem wskazać dla kogo źle. Miejscowi nawet mają taką lokalną legendę, że o sprawiedliwość i harmonię w okolicy dbają mityczne postacie zwane ptakami. Jak w Scooby Doo czasem może pojawić się dreszczyk grozy, ale zakończenie to zwykle kupa śmiechu. Tu może nie do końca, ale i tak trudno nie czuć rozczarowania. Bo prawie cała zabawa z lektury to łączenie nitek tego co dziś z tym co wczoraj. Ale wiecie co? Naprawdę nie ma czym za bardzo się ekscytować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz