Strony

niedziela, 6 października 2024

Powrót do Reims, czyli dyskurs akadamicki, czyli zwyczajna szopka


Teatr Telewizji coraz częściej sięga po sztuki nowe, głośne tytuły, nie ten lekkie, popularne, ale kontrowersyjne, dyskutowane, ważne społecznie. I jak to przy transmisjach na żywo, chyba pojawia się pokusa by pokazać to trochę inaczej, urozmaicić, dodać jakieś fragmenty video. Tak się przynajmniej mogę domyślać, bo przecież nie widziałem oryginalnego spektaklu z Łaźni Nowej w Krakowie (kooperacja z Teatrem Nowym z Warszawy), czy było to jeden do jednego to samo. To co na żywo ma jakieś napięcie, nie zawsze wyjdzie na ekranie, tu zawsze chce się by kamera była w centrum uwagi, by do niej mówić, coś pokazywać, grać... I niby teatr zawsze jest grą, a jednak czasem wyczuwa się jakąś sztuczność. Już nie widz jest w centrum, nie koleżanki i koledzy na scenie, a kamera z którą ciężko prowadzi się dialog, nie widzi się reakcji z drugiej strony. 


Moje emocje prawdę mówiąc falowały od ciekawości, do zażenowania. Katarzyna Kalwat wykorzystała książkę Didiera Eribona by przekazać refleksje autora zawarte w jego powieści w dość dziwny sposób - jesteśmy w studiu telewizyjnym, gdzie Jacek Poniedziałek (świetny!) grający autora, ma odpowiadać na pytania dziennikarzy. Jest gościem, autorytetem, osiągnął sukces...

Gdy jednak słyszy jak jego słowa są wypowiadane przez innych, cytowane, objaśniane na dziesiątki sposobów, wpisywane w odpowiednią narrację, a jego samego tak naprawdę się nie słucha, coś w nim zaczyna pękać.
I tu pojawił się dla mnie pierwszy zgrzyt. O ile Yacine Zmit jest tak mało profesjonalny jako dziennikarz prowadzący rozmowę, wciąż poucza, przerywa, popisuje się erudycją, to aktorsko jest to zagrane świetnie. Jaśmina Polak zaś nie tylko wypada na jego tle mniej energetycznie, ale zwyczajnie się zacina, myli, zapomina słów... Czy tak miało być? Pojawia się zdziwienie - na ile to stres, na ile zagrane dobrze dziewczę, które w studiu ma być kwiatkiem do kożucha, ma ładnie wyglądać, a nie mówić. Przyznajcie jednak, że jest to jakiś dziwny fragment.


Uczestniczymy w show, przerywanym dziwnymi reklamami, satyrą na programy, w których kulturę
próbuje się szufladkować, porządkować, definiować, gdzie ważniejszy jest kontekst polityczny, feministyczny czy jakikolwiek inny, a nie emocje twórcy i widza. Nikt nie słucha historii, ale próbuje ją wepchnąć w przygotowane ramy - uprzedzenia, walki o prawa, wykluczenia, niesprawiedliwości klasowej itp. W dodatku o swoim rozumieniu np. wychowywania się w rodzinie robotniczej, czy nietolerancji wobec inności, zapewniają ci, którzy znają te problemy chyba jedynie z telewizji, operują jakimiś formułkami, bo przecież raczej nie doświadczali tego samego. 

W takiej formule i przy takim spojrzeniu na temat, na gościa, żadne sensowne pytania nie mogą paść, ani my nie usłyszymy wiele nowego. Jak tu szczerze powiedzieć o swojej drodze, o wstydzie, o niedopasowaniu, o sztuczności, o potrzebie identyfikacji, akceptacji...


Tym samym, w dziwny sposób trauma niezrozumienia, nawarstwienie się wszystkich negatywnych emocji przeżywanych przez lata narasta i musi znaleźć ujście. Już nie wyważone, poukładane w piękne słowa, ale wykrzyczane z wściekłością i bólem. Czy łatwo o tym mówić? Osądzać. Oskarżać. 

Rozumiem przesłanie, uważam że fakt iż wypowiada je Jacek Poniedziałek dodatkowo je wzmacnia, ale jakoś nie czuję się dobrze z tym spektaklem. Szczerze? Do tego by na poziomie emocjonalnym i intelektualnym coś przekazać, naprawdę nie potrzeba aż tak bardzo wydziwiać.

Powrót do Reims
Teatr Nowy w Warszawie/Teatr Łaźnia Nowa,
Didier Eribon
adaptacja: Beniamin M. Bukowski,
reżyseria: Katarzyna Kalwat.
Obsada: Jacek Poniedziałek, Jaśmina Polak, Marta Malikowska, Yacine Zmit

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz