Strony

niedziela, 27 października 2024

Obudzę się na Shibui - Anna Cima, czyli najładniej wyszła tu mistyfikacja

Na półkach calutkie półki z seriami od Dowodów na Istnienie, a ja wciąż jakoś rzadko sięgam po te pozycje. Teraz okazją stał się wybór jednej z nich na lekturę w ramach DKK.


I choć w głowie na świeżo zupełnie inny tytuł, to o nim może napiszę pod wieczór, a notkę przeczytacie jutro rano, gdy ja będę w drodze na szkolenie ze szkolnej interwencji profilaktycznej :)

Mariusz Szczygieł do serii Stehlík wybiera zarówno klasyki literatury czeskiej, jak i rzeczy nowe. Do takich właśnie można by zaliczyć debiut Anny Cimy. Oryginalny, choć mam wrażenie, że nie wszyscy odnajdą się w tym co zaproponowała autorka.

To co moim zdaniem tu najciekawsze, dla autorki pewnie było jedynie dodatkiem, który miał trochę ubarwić jej powieść. Motyw z tłumaczeniem japońskiej książki zresztą jako żywo przypomina niedawno czytaną powieść Nicka Bradleya (możecie sprawdzić w spisie przeczytanych). Tam również opowieść zanurzona w klimat Japonii była nawet ciekawsza niż współczesne zmagania z tłumaczeniem i życiem prywatnym bohaterki.

W Obudzę się na Shibui mamy jednak nie dwie, ale aż trzy warstwy. W pierwszej Jana Kupkova, młodziutka dziewczyna, która wraz z koleżanką jedzie do Japonii, ze zdumieniem orientuje się, że tam utknęła, nie w sposób dosłowny, ale jakby duchem, po prostu jej świadomość tam została, choć ciała większość otaczających ją ludzi nie widzi. W drugiej, równie istotnej, Jana z nastolatki zafascynowanej Krajem Kwitnącej Wiśni, aktorami, pisarzami, przekształciła się już w studentkę japonistyki, która wciąż szuka dla siebie nowych wyzwań i potwierdzenia tego, że jej wybory mają sens.

No i jest trzecia warstwa, jak wspomniałem dla mnie najciekawsza - to historia, którą znalazła Jana i próbuje tłumaczyć, jednocześnie prowadząc śledztwo w sprawie autora, o którym mało kto wie. Chodzi o opowiadanie Rozdwojenie (symptomatyczne w świetle dwóch wątków z bohaterką) Kiyomary Kawashity, zapomnianego pisarza ery Taishō (1912 – 1926). Jego twórczość, mocno autobiograficzna, odczytywanie wszystkich niuansów, dawała mi chyba najwięcej frajdy i doceniam ten pomysł na kreację postaci i całej wokół niej otoczki. Przecież po lekturze powieści Anny Cimy, naprawdę ma się ochotę jak najszybciej poszukać prawdziwych dzieł tego autora, dowiedzieć się więcej. W fascynujący sposób udało się wykreować historię, która naprawdę porusza, mocno też osadzoną w japońskiej kulturze, mentalności.

Cała reszta bowiem to trochę takie snucie się po mieście (w Pradze picie piwa, w Tokyo w sumie niczego bo duch nie ma takich potrzeb), przyglądanie się ludziom, tak jakby sama bohaterka nie miała w sobie na tyle dużo energii, spontaniczności, by swoje życie uczynić ciekawszym. Działa, trochę aktywizując się dzięki innym, ich mobilizacja staje się dopiero jakimś impulsem do pójścia dalej. Sporo tu też takich symboli pokazujących jakby brak umiejętności czerpania satysfakcji z tego co nas otacza, tylko szukania czegoś wyjątkowego, np. fascynacja oknami, przez które obserwuje się innych, ucieczka przed realnym życiem we wróżby albo do buddyjskiego klasztoru.


Ciekawe, trochę oniryczne, jakby w klimatach z twórczości Murakamiego. Mnie nie ruszyło, ale może to kwestia gustu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz