Strony

poniedziałek, 21 czerwca 2021

Minari, czyli podążając za amerykańskim snem

Gdy już jesteś zmęczony polityką, dramatycznymi historiami, w których problemy współczesnego świata oglądane są przez lupę z różnych punktów widzenia, trafiasz na taki film jak Minari i jesteś nieźle zaskoczony. Tak kameralne kino, w którym wszystko jest takie codzienne, zwykłe, wygrywa nagrody i zbiera brawa od publiczności? Chyba pandemia sprawiła, że tęsknimy za powrotem do prostoty. Jak bowiem inaczej to tłumaczyć?
Owszem - film jest ładny, czy jednak będziemy o nim pamiętać za miesiąc czy dwa? Obawiam się, że nie. I to nie tylko z powodu tego, że to historia osadzona w latach 80, gdy wszystko wydawało się prostsze, a ludzie naiwnie wierzyli, że własnymi rękoma są w stanie osiągnąć sukces, banki chcą im jedynie pomóc, a do bogactwa jest jedynie jeden krok. Dziś też jest sporo takich ludzi, którzy szukając lepszego życia wędrują do innego kraju, tyle że przyjmowani są trochę inaczej niż wtedy. Staliśmy się bardziej zamknięci i egoistyczni? A jednak wzrusza nas los tej koreańskiej rodziny, trzymamy kciuki za to, by im się udało.
Mam wrażenie, że nie będziemy pamiętać tego obrazu z powodu tego co jest jednocześnie jego siłą - reżyser Lee Isaac Chung unika jakiegokolwiek budowania dramatyzmu, wielkich napięć, skupiając się na tym, by pokazać rodzinę, próbującą przetrwać mimo trudności z jakimi się zmaga.
To jakby dwa punkty widzenia. Dla kobiety ważna jest więź, dlatego ściąga swoją matkę do opieki nad dziećmi, ważne jest zdrowie, ale i jakieś poczucie bezpieczeństwa. Dla mężczyzny wizja sukcesu i zapewnienia tego co ważne dla rodziny, nawet kosztem podjęcia ryzyka i przemęczenia się w trudniejszych warunkach jest lepszym wyborem. On wymyślił sobie, że przenosząc się do Arkansas i zakładając farmę z koreańskimi warzywami, po jakimś czasie będzie już tylko zbierał z tego plony i kasę. Ona religijna, wrażliwa, on raczej zasadniczy i nieufny. Nic dziwnego, że mimo miłości, wcale nie bywa bajecznie, a dzieci niejeden raz są świadkami kłótni.
I do tego tak naprawdę sprowadza się ten film. Do zmagania się z beznadziejną pracą, którą trzeba zarabiać na chleb, do ciężkiej pracy na roli, gdy wszystko idzie pod górkę, do tych momentów gdy już zbliża się decyzja o rozstaniu i tych, w których oboje próbują jeszcze zawalczyć o ten związek. Babcia, dość ekscentryczna raczej nie nadaje się na opiekunkę i dzieci szybko same muszą dojrzeć, zrozumieć co to obowiązki. Nie spodziewajcie się dużo więcej - to codzienność, nadzieje i gorycz porażki. I nawet sąsiedzi są wsparciem, dla nich inne zwyczaje Koreańczyków nie są wielkim problemem i życzą im jak najlepiej.
Zresztą rodzina, choć nadal pamięta swój kraj, żyje w 100% po amerykańsku, jedynie babcia jest pełna tęsknot i wspomnień. Ona też jednak okazuje się, że może coś ofiarować od siebie. Świetne role aktorskie, ładne zdjęcia... No i właśnie. Czy coś jeszcze? To jest tak normalne, to jest tak niepozorne, że kiedyś zwróciliby na ten obraz uwagę głównie wrażliwcy i miłośnicy kin studyjnych. A oto proszę - taki film podbija masową publiczność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz