Gdy Amerykanie angażują się w jakis projekt historyczny dotyczący innego kraju niż USA to najczęściej wychodzą z tego niestety gnioty okrutne - zbyt łopatologiczne, niby tchnące dramatyzmem, ale w porówaniu z językiem jakim potrafią o tych samych wydarzeniach opowiadać twórcy europejscy to wygląda jak bajka dla dzieci. I tak neistety trochę jest i tym razem. Nie znam powieści Eugenii Ginzburg, na podstawie której stworzono ten filmik, ale mimo, że zaangażowano też w kooprodukcję Polskę, to wyszedł z tego przeciętniak i to nudnawy. A przecież ta historia ma w sobie potencjał - jak wzorowa komunistka może trafić na listę osób podejrzanych o knucie przeciw władzy ludowej i z dnia na dzień stracić wiarę w system...
Rok 1937 i czystki na rożnych szczeblach zawsze z podobnymi oskarżeniami - spisek, próba obalenia władz i zniszczenia państwa, tysiące aresztowań, które natychmiast pociągają za sobą kolejne ofiary (bo obiecywano niższy wyrok gdy kogoś wskażesz). To samo trafiło się i naszej bohaterce - jednego dnia zaangażowany dziennikarz, wykładowca (literatury) i pedagog, a następnego traci wszystko bo "zachowała za małą czujność", a ponieważ nie chce się do niczego przyznać (przecież i wy towarzysze się z nim przyjaźniliści, rekomendowaliście go itd.) uznana jest za zatwardziałą buntowniczkę. Całe to napięcie, strach, okrucieństwo przesłuchań, absurd wyroków sądu, rozbijanie rodzin i wreszcie obuz na Kołymie - to wszystko może dla kogoś kto widzi pierwszy raz tę tematykę na ekranie może poruszać, dla większości jednak nie oszukujmy się jest dość płyciutkie. Cały koszmar obozu też trochę sie rozmywa bo twórcy zafundowali nam wątek miłosny i happy end, coby nie było zbyt ciężko dla amerykańskiego widza. Nawet wyjątkowo "okrutne sceny" podane są w taki sposób jakby chodziło o kolejną lekcję w szkole, niewle tu rzeczy, które moga poruszyć. ech...
Trochę ten film ratuje grająca główną rolę Emily Watson - nadaje temu drętwemu scenariuszowi trochę ludzkich uczuć i głębi psychologicznej. Pozbywanie się złudzeń wobec systemu, doświadczanie jego znieczulicy, próby zachowania godności niestety rozmywają się niepotrzebnie w rozbudowanym wątku miłosnym. Szkoda. Tak niewiele jest filmów powstających za Zachodzie i opowiadających o zbrodniach Stalinizmu. Ten niewiele zmieni - to typowy melodramat jakich wiele, a jedynie tło sie zmieniło - jak może dzięki temu ktokolwiek wiecej zrozumieć z tego co tam sie działo i co ludzie przeżywali?
Na dokładkę Polacy pojawiający się w rolach drugoplanowych, operatora i kompozytora muzyki. Może kogoś to zaintersuje. Dla mnie jednak rozczarowanie.
trailer
Myślę, że nie tylko Amerykanie nie są w stanie "ogarnąć" historii naszej części Europy. Europejczycy też.Założę się, że jeśli nawet kręcą filmy lub piszą książki na ten temat, to ciągle nie dowierzają, że coś podobnego mogło mieć rzeczywiście miejsce. Amerykanom nie pomaga, też skłonność do patrzenia na świat w czarno-białych kategoriach.( Nawet, jeśli to się ostatnio zmienia )A polskiej, rosyjskiej, czeskiej historii w takich kategoriach ująć się nie da.
OdpowiedzUsuńAmerykanie zdecydowanie marnują swój potencjał dramatyczny na jakieś egzotyczne dla nich tematy. A przecież mają tyle tematów na dobre filmy pod ręką:
OdpowiedzUsuń1) historia palestyńskiej dziewczynki, którą zabiła bomba - pomoc USA dla syjonistów,
2) historia egipskich licealistów-demokratów, do których strzelają czołgi - pomoc USA dla Egiptu,
3) historia żyda, którego nie chcą przyjąć kolejne hotele w USA na noc ze względu na pochodzenie (historia z lat 50)
4) historia czarnej pary, której porządni biali sąsiedzi spalili nie tak dawno dom, bo śmiała zamieszkać w białej dzielnicy Chicago,
5) historia mężczyzny, którego dzielni Jankesi złapali w Pakistanie, trzymali w drelichach z workiem na głowie i wyłupili oko podczas tortur, a później zwolnili, bo był niewinny,
6) epopeja o oswobodzeniu Iraku ze 100 tysięcy jego mieszkańców
Tyle fajnych tematów, a oni ciągle jak nie o komunistach to o holocauście. (m)