Jak to czasem los splata figle - jedną z lektur na wakacje, którą właśnie kończę jest "Sztukmistrz z Lublina", którego czytam w ramach spotkań Klubu dyskusyjnego (polecam wszystkim tę inicjatywę). Kto czytał ten wie, że jedną z ważniejszych warstw tej powieści są dylematy religijno-filozoficzne głównego bohatera, który odrzucił wiarę swych przodków i żyje bez zasad jednak wciąż mając wyrzuty sumienia. Kim jest Bóg i czy naprawdę wpływa na nasze życie? Czy chce naszego dobra czy jest nam obojętny? Czy karze, czy nagradza i jak rozpoznawać Jego wolę? Książka (aż wstyd się przyznać że czytana po raz pierwszy) czyta się nieźle, ale miało być o czymś innym. Otóż wczoraj z dysku wygrzebałem film braci Coenów, który jakoś umknął mi w kinach, a dotyczy podobnych spraw. Wiem wiem podobieństwa są powierzchowne - wiara i tradycje żydowskie, pytania o wpływ naszych starań na nasz los, o rolę religii... Ale bardzo mnie te podobieństwa rozbawiły i z tym większą przyjemnością obejrzałem film. Cholernie zabawny choć nie jest to komedia, ale historia tak podszyta ironią, pewnego rodzaju absurdalnymi wydarzeniami, że wciąż człowiek przypomina sobie różne sceny i wraca do niego uśmiech. Pełen refleksji, bo jest to film, który zapamiętam na długo, inteligentny, pozwalający na wiele interpretacji... Po prostu uczta!
Bracia Ethan i Joel Coen wielokrotnie już pokazywali nam, że potrafią opowiadać historie z drugim dnem. Nie komedie z pustymi gagami czy prostackimi dowcipami, ale raczej pewnego rodzaju przypowieści (nieraz pełne czarnego humoru) o ludzkich wyborach, o tym jaki wpływ na różne wydarzenia może mieć przypadek oraz o tym jak sobie radzić w sytuacjach, które wydaj się nas przerastać. Tu jest podobnie - to opowieść o Larrym Gopniku - przeciętnym (i wcale nie religijnym) człowieku, który uświadamia sobie, że cały świat obrócił się przeciwko niemu. Niczym Hiob doświadcza różnych katastrof (może tylko na mniejszą skalę - uwaga parę spoilerów) - opieka nad chorym bratem, zdrada żony, kłopoty w pracy, brak kasy itd. Piętrzą się one coraz bardziej, każde kolejne wydarzenie sprawia, że nasz bohater wydaje się coraz bardziej bezradny (najpierw stara się załatwiać sprawy "racjonalnie" czyli np. przez kancelarię prawną. Równolegle możemy oglądać kłopoty jego syna (może na mniejszą skalę ale dla niego to też sprawa "życia i śmierci"). Nowy kochanek żony Larry'ego manipuluje nim niczym dzieckiem, oboje zmuszają go do wyprowadzki, dzieci traktują go kompletnie instrumentalnie, a brata wpada w konflikt z prawem... Zaskoczenie, bezradność (co się dzieje? ja nic takiego nie zrobiłem), wreszcie poszukiwanie jakichś odpowiedzi. Jedną z dróg jest wiara udaje się więc do rabina (a nawet do trzech). Trzeba samemu zobaczyć jakie wyjaśnienia i wskazówki dostaje - nie będę nikomu odbierał tej przyjemności. Cohenowie w każdym razie dość ironicznie pokazują nam skuteczność jakichkolwiek form "pomocy" (prawników też) - pozostawiają bohatera sam na sam z jego lękami, pytaniami i brakiem nadziei (bo czyż nadzieją jest skok w bok albo palenie trawki?). Wykładając matematykę przekonuje studentów, że pomaga ona zrozumieć świat, wytłumaczyć dlaczego dzieją się różne rzeczy, czy będzie to potrafił zrobić we własnym życiu?
Cały film rozpoczyna się dość dziwną historią z przeszłości - oto małżeństwo przyjmuje pod swój dach zmarzniętego starca. Mąż cieszy się ze spotkania z dawno nie widzianym rabinem, natomiast żona twierdzi, że to tamten już zmarł, a nawiedził ich zły duch - dybuk, przebija więc go nożem. Nie otrzymujemy wyjaśnienia kto miał rację. I takie mruganie okiem do widza, aluzje i możliwość stawiania hipotez jest tu mnóstwo. Jak mówi wiara, tradycja, te wszystkie wydarzenia to kara za bezbożne życie, a może jakieś przekleństwo za winy przodków, przesądy? Jak żyć nie znając odpowiedzi? Nie przejmować się i żyć jak się chce czy właśnie przejmować się i chcieć coś zmienić? Być pokornym (jak mówi Talmud "Wszystko, co cię spotyka, przyjmuj z pokorą") czy walczyć?
Trochę pobrzmiewa mi tu szyderczo ironiczny ton, który nie raz widzieliśmy już u Allena. Bóg jakby bawił się tragedią naszego bohatera - nawet gdy kochanek zginie w wypadku to właśnie Larry będzie musiał płacić za jego pogrzeb, gdy już wydaje nam się (i bohaterowi), że wszystko wychodzi na prostą, że oto problemy udaje się rozwiązać finał daje nam kolejne sceny, które zaskakują i burzą nasze schematyczne myślenie o tym jak można zakończyć taką historię.
Dużo by można o tym filmie pisać, ale na pewno warto go najpierw zobaczyć. Inni napisali już sporo (świetna dyskusja na temat interpretacji na filmweb), ja więc nie będę już pisał ani o odwołaniach biograficznych braci Cohenów, ani o różnych próbach analiz co tak naprawdę jest przesłaniem filmu.
Rutyna i los (albo Bóg), który nam to burzy. Co byś zrobił gdyby wszyscy cię zawiedli? Gdyby prawda okazała się kłamstwem, a cała nadzieja w tobie umarła?
A czy Kolega mógłby zdradzić, jak dotrzeć do wszystkich tych ambitnych filmów, które Kolega opisuje? Wiele widziałam (ww. również), ale te reprezentujące mało popularne kinematografie światowe?
OdpowiedzUsuńależ droga koleżanko :) proszę mnie nie zawstydzać, gdzie mi tam do ambitnych tytułów :( tyle przechodzi mi koło nosa bo rzadko bywam w kinie a już na przeglądy gdzie najwięcej rarytasów brak i czasu i towarzystwa... pozostaje mały ekran - po prostu czytam , szukam, czasem przypadkowo coś znajdę co zainteresuje... Kanał cinemax, wojna i pokój, kultura, czasem zdarzy się znaleźć jakieś starocie na innych, z nowości oczywiście HBO, czasem się nagrywa nocne z tvp. Generalnie mam jeszcze zasoby na dyskach tylko czasu brak by to oglądać :)
OdpowiedzUsuńNie zawstydzam, gdzież bym śmiała;) Cóż, nie mam już dostępu do HBO i Cinemaxu, ale widzę, że kilka rarytasów dało się zobaczyć. W kinie widziałam plakat do Boya, ale projekcji chyba nie było;(
OdpowiedzUsuńnasze kino to sto lat za Papuasami... ech, namawiałem kolegę Marcina (też z Piastowa), który tu też zagląda a nieraz zaskakiwał mnie znajomością kina ambitnego abyśmy spróbowali zalożyć coś w rodzaju DKF... jak w Pruszkowie (kibicuję im choć jeszcze nie pojechałem na seans ani razu)... na razie rozbija się to o brak czasu
OdpowiedzUsuńJa dziś tylko wpadłam poinformować, że w ramach blogowego konkursu/łańcuszka wytypowałam Cię do zabawy One Lovely Blog Award - to wyróżnienie dla interesujących blogow :) Nie wiem czy chce Ci się w to bawić, ale jakby co wszelkie informacje są u mnie na blogu :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNie myślałam o miejscowym kinie, choć byłam tam jakiś czas temu (za 10 zł) na "Czarnym Czwartku", a wczoraj na teatrzyku z siostrzenicami. Od czasów mojego dzieciństwa zmienił się tam tylko kolor ścian;( Dlatego wolę pojechać do W-wy.
OdpowiedzUsuńMógłbyś podać mi namiar na DKF w Pruszkowie? Wiem, że ciekawie rozwija się ten w Grodzisku, ale to już kapkę za daleko;)
Pomysł założenia podobnego miejsca w naszym mieście popieram, myślę, że znalazłaby się garstka chętnych.
http://forumpruszkow.free.ngo.pl/index.php?content=cozrobilismy&page=6
OdpowiedzUsuńto moze kiedys bedzie okazja sie spotkac i pogadac... jak bedzie kilka osób to już jest szansa...
my ostatnio nie tylko do w-wy ale odkrylismy fajny dk w Błoniu
Doszukałam się, dziękuję;) Przy okazji trafiłam na info, że w Ursusie też działa coś podobnego, nawet Bergmana wyświetlano. Skoro tyle tego jest w okolicy, to znaczy, że potrzeby też są;) To pocieszające.
OdpowiedzUsuńOkazja do spotkania na pewno dobra.
:) no to wrócimy do tematu za czas jakiś - może coś z tego pomysłu wypali
OdpowiedzUsuń