Ha! W sam raz temat na Prima Aprilis. Podkusiło mnie aby wybrać sie do teatru... i to nie jakąś klasykę, ale na musical... i to nie na jakiś tam musical, ale na dość specyficzny, kontrowersyjny a już na pewno nie grzeczny.
Moda na adaptację tego co na świecie się podobało jest u nas od dawna - to jednak zawsze trochę ryzyko, bo musical to dość drogie przedsięwzięcie. Tym razem możemy spróbować tego co zostało wymyślone jeszcze w latach 70-tych - czy będzie dla nas czytelne, zabawne i świeże? Mimo, że jest tu dużo muzyki i śpiewu (głównie świetne rock'n'rolle, reszta to kawałki niczym z lat 70-80) to wszystko jest raczej grą z konwencją, trochę antymusicalem. To produkt ciut podobny do adaptacji filmowej klasy B jakiegoś komiksu - cały czas wiemy, że wszystko jest wygłupem i tak mamy to traktować.
Zagubiona w lesie młoda para narzeczonych trafia do zamku szalonego naukowca i transwestyty o dość wybujałym libido.
Zarówno świta właściciela zamku jak i on sam zaopiekuje się gośćmi z bardzo "ciepłym i serdecznym" przyjęciem. Tyle fabuły, zresztą nie ona jest najważniejsza. Jest to humor dość specyficzny, abstrakcyjny (kosmici, ożywianie ciał czy ganianie z siekierą), obsceniczny (czy muszę pisać?) więc polecam głównie osobom, które nie boją się tego typu zestawień - w końcu nawet kicz czasem jest zabawny. Odradzam jednak zabieranie siostrzeńców tudzież starszych ciotek :) bo możecie zostać oskarżeni albo o deprawację albo o rozpustę.
Samo przedstawienie widziałem jeszcze przed oficjalną premierą więc mogę tylko domyślać się reakcji publiki, która już trochę przyzwyczai się i do formy i do treści. Na razie było dość sztywno - mimo gorących prób rozruszania publiczności. Czy to z zażenowania czy w ogóle jesteśmy mało ruchliwi i skłonni do okazywania emocji? Może jak fama pójdzie, dla pewnego środowiska ten spektakl może stać się kultowy. Kojarzę, że chyba na odstawie tej sztuki powstał też film z Susan Sarandon - aż muszę go poszukać by sprawdzić czy równie odjechany.
Na plus - bardzo skromne środki (jedyne dekoracje to metalowy podest), które o dziwo nie przeszkadzają i pasują do zabawy w tej konwencji, reszta rekwizytów bardziej jako żart niż na serio, dobre wykorzystanie przestrzeni (teatr ma scenę pośrodku sali więc gra się do widowni z obu stron) no i parę fajnych dowcipów. Żona od siebie dorzuca jako plus muzykę :) No i Rafał Bryndal jako narrator. Jak sie go widzi od razu człowiek sie zaczyna uśmiechać (dobry wybór!).
A minusy? Mimo pewnie ogromnego wysiłku w próby jednak dla mnie to trochę trąci amatorskim wygłupem - może człowiek cały czas jednak przyzwyczajony jest do myślenia o teatrze jako o czymś wyjątkowym (niekoniecznie poważnym) gdzie nie wystarczy poskakać w rytm rock'n'rolla aby nazwać to sztuką. Ale to tylko moje osobiste odczucie. I mimo, że parę scen było zabawnych jednak jako całość to było mało strawne dla mojego poczucia humoru. Przesyt kiczu? Może gdyby inaczej reagowała sala ja też bym sie dał wciągnąć w tę grę konwencją? Może. Na razie nie dam się namówić na powtórkę. Szukam czegoś innego. Ale kto chce niech próbuje :)
A ja ponieważ uznałem, że chyba jednak za rzadko bywam w teatrze już szukam czegoś kolejnego - na razie na pewno Warszawa, bo tu mam najbliżej...
przeciez o kicz i kiepski humor w tym musicalu chodzi. Zeby zobaczyc cos tak dziwnego, ze az trudnego do uwierzenia, co nam pozwoli oderwac sie od rzeczywistosci.
OdpowiedzUsuńNa spektaklu w sobote widownia pod koniec tanczyla z aktorami :)
Ja jestem musicalem zachwycona! Piosenki przetlumaczone naprawde dobrze, a Frank n Further zagrany fantastycznie!
a kto grał w sobotę? reżyser? bo u mnie Andrzej Skorupa - był świetny ale ciekaw jestem czy Dutkiewicz nie jest lepszy.
OdpowiedzUsuńnie mieszam przecież tego musicalu z błotem - piszę tylko o swoich wrażeniach - chyba jednak nie moja estetyka i z obserwacji publiczności w czwartek sporo osób reagowało podobnie czyli dość obojętnie. Im większa "fama" będzie szła w miasto tym być może ludzie będą reagować bardziej spontanicznie wiedząc już czego sie spodziewać...