Strony

sobota, 21 września 2024

Rękopis Hopkinsa - R.C. Sherriff, czyli nie będzie już mleka do herbaty?

Po zachwytach nad powieściami Wyndhama, które mimo blisko 70 lat od premiery, wciąż zachowują siłę i żywotność, tym razem o jednym z mniej udanych tytułów z serii Wehikuł Czasu od Wydawnictwa Rebis. No nie może być zupełnie idealnie, prawda?


Doceniam sam pomysł - oto na terenie Wysp Brytyjskich prowadzone są prace historyków z Azji i Afryki, by odnaleźć jakieś pozostałości po dawnym imperium. Jednym z takich dokumentów jest rękopis, cudem ocalały ze zniszczenia, jakie dotknęło tą ziemię. Po takim wstępie dalej śledzimy już treść samego pamiętnika, czy też zapisków opowiadających o czasach przed katastrofą.

I tu pojawia się pierwszy zgrzyt. Hopkins nie jest nikim ważnym, to gość, który żyje sobie na wsi i hoduje kury, ale ma o sobie bardzo wysokie mniemanie, cały pamiętnik przeładowany jest więc stwierdzeniami jak to on został niedoceniony, pokrzywdzony, a przecież gdyby go posłuchano, to on przecież mógłby włożyć swój wkład w ratowanie cywilizacji.
Więcej jest w pierwszej połowie książki o kurniku, nagrodach zdobywanych przez jego kury, o tym jak mu się wygodnie żyje - skromnie, ale przecież ze służącą, niż o katastrofie jaka nadciąga.


I tu drugi zgrzyt. Jeżeli za pisanie fantastyki bierze się laik, to wychodzą bzdurki tego typu - oto księżyc ma uderzyć w ziemię, wszyscy wieszczą jej koniec, ale przecież mimo katastrofy i potwornych zniszczeń, to nie z tego powodu nastąpi koniec Wielkiej Brytanii. Chyba autor wyobrażał sobie to na podobieństwo stłuczki samochodów, które po prostu jadą sobie potem dalej, odrobinę poharatane. Sensu w tym żadnego, a przecież nie jest to jakaś satyra, komedia, tylko on chyba tak zupełnie serio...


Poza okropnym egocentryzmem i jakimś dziwnie rozlazłym charakterem piszącego ten pamiętnik, skupianiem się na duperelach, a nie na ważnych z punktu widzenia czytelnika sprawach, uśmiech budzi też sielankowy, idealistyczny obraz społeczeństwa klasowego, które do ostatniej kropli krwi będzie bronić dawnych wartości. Co tam że domy zniszczone, że zginęli ludzie, że kraj się sypie, ważne żeby znaleźć spokojne miejsce by usiąść, a służba przybiegnie na pewno z herbatą i ciasteczkami. Urokliwe? Nie, w tym przypadku już mało strawne. Niewiele tu prawdziwej postapokalipsy, są obrazki życia jakby niewiele się zmieniło.
Pozostaje więc jedynie refleksja nad tym czemu Wielka Brytania upadła. Ale to prawdę mówiąc jest trochę w domyśle, mało skonkretyzowane i bardziej socjologiczne czy też polityczne. R.C. Sherriff wskazuje jako główny problem ambicje niektórych polityków, którzy wolą poświęcić setki tysięcy żołnierzy w imię honoru, niż przyznać się do porażki i zrezygnować z ambicji imperialnych. Pisane to wszystko w końcówce lat 30, gdy Hitler ostro wysuwał swoje żądania i Europa zmierzała do wojny. Czyżby więc autor, chciał stanąć po stronie tych, którzy optowali za tym by oddać mu wszystko czego chciał dla świętego spokoju? 

Lektura jak dla mnie o charakterze ramotki, która dawno straciła swój blask.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz