Strony

sobota, 6 lipca 2024

Urban fantasy nad Tamizą, czy postpunkowa Praga, czyli Underground i Rzeki Londynu

Gdy połykałem jeden po drugim kryminał, miałem poczucie że coraz trudniej mnie zadowolić, teraz gdy powróciłem trochę do fantastyki, mam wrażenie, że pojawia się podobny problem. O ile klasyka mi sprawia frajdę, to te świeże rzeczy jakoś niekoniecznie. 

Czytam, ale mimo że to początek cyklu, nawet nie mam specjalnej chęci do szukania kontynuacji. Czasem nawet podobają mi się jakieś pomysły, fragment akcji, tło, jakiś detal, ale całość jest jakaś wtórna, ma w sobie mało życia albo niepotrzebnie fabuła rozdrabnia się na jakieś mało istotne wątki. 

Przyjrzyjmy się zatem dwóm z ostatnio czytanych. 

František Kotleta stworzył całkiem niezłą, trochę mroczną opowieść o samotnym wilku, byłym gliniarzu, który utrzymuje się dzięki prywatnym zleceniom. Praga w roku 2107 niby jest miastem w którym nie brakuje nowinek cyfrowych, ale większość mieszkańców żyje na skraju nędzy, gdzieś w podziemiach. Upadek państwa to efekt wojny czesko-polskiej o Śląsk, o której wspomina się jedynie półgębkiem, a w której zdaje się to nasi rodacy wygrali. Republika Czeska się rozpadła, a Praga, znajdująca się pod dominacją właścicieli potężnych firm, stała się fortecą odciętą od świata. Wszystko produkuje się w laboratoriach, ale podziemie z brakami radzi sobie na własny sposób - by wszystkich wyżywić nic dziwnego, że dochodzi np. do przerabiania ludzkiego mięsa.



W tych trochę postpunkowych klimatach były gliniarz Vachten dostaje zlecenie by stać się ochroniarzem pewnej kobiety, naładowanej różnymi elektronicznymi wszczepami, występującej wraz z koleżankami jako cybernetyczne czarodziejki. Ich występy kochają prości ludzie, żyjący w najtrudniejszych warunkach, odnajdują w nich nadzieję na zmiany, choć one same nie mają w sobie ambicji politycznych. To jednak, że one ich nie mają, nie znaczy że ktoś ich w takim celu nie może wykorzystać. Bohater dość szybko orientuje się, że zlecenie ma drugie dno i tak naprawdę razem ze swoją podopieczną stał się celem polowania. Musi tylko odkryć kto za tym stoi i jaki ma naprawdę cel, zanim oboje zginą.  


Jest niby parę fajnych pomysłów w tym wszystkim, może bawić towarzystwo Vachtena, które przypomina bandę stetryciałych ramoli, którzy odrzucają nowinki elektroniczne, choć całkiem nieźle sobie z nimi radzą, ale... No właśnie, mimo dość szybkiej akcji, fajerwerków, strzelanin, trudno się oprzeć wrażeniu, że to raczej coś co przypomina kino lub literaturę klasy B, gdzie wulgarność, seks i różne sceny przemocy, stanowią fundament historii. Trzy penisy? A czemu nie. Wszelkie fantazje dozwolone. A sama akcja to takie "zabili go ale i tak uciekł". Taka papka, którą czytelnik ma połykać, nie zastanawiając się nad jej sensem. Wiem, że takie rzeczy są poszukiwane przez niektórych, u nas jednak po pewnym boomie, raczej taka literatura jest w zaniku i nawet jeżeli ktoś chce ją wskrzesić (choćby PulpBooks), to robi to na lepszym poziomie.  

Raczej bez rewelacji, choć sporo sobie obiecywałem po "najlepszej S-F ostatnich lat w Czechach".  


Z "Rzekami Londynu" Bena Aaronovitcha mam trochę inny problem. 

Pomysł, by przeciętnego londyńskiego policjanta wrzucić w świat, którego kompletnie nie rozumie, którego musi się nauczyć, czyli w świat magii, duchów i sił ponadnaturalnych, jest całkiem fajny. Zabawny i ciekawy. Wszystko zaczyna się od morderstwa, którego świadek okazuje się... duchem. I choć przełożeni Petera Granta nie chcą przyjąć do wiadomości jego spostrzeżeń, zwraca on uwagę detektywa Thomasa Nightingale’a, który dotąd sam zajmował się takimi niesamowitymi sprawami, po cichu, ale i skutecznie. Teraz zostanie mentorem młodego funkcjonariusza i jego przewodnikiem po tym świecie, który jest tuż obok naszego, ale zwykle nikt go nie dostrzega.

Tym razem jednak dzieje się w mieście tak dużo, że trudno to zatuszować, więc obaj mają pełne ręce roboty. W dodatku zdaje się skłonność do dokonywania okrutnych czynów, ma podłoże w magii i jest zaraźliwa, w pewnym momencie może okazać się więc, że muszą uważać nawet na tych, którzy dotąd powinni im sprzyjać.

Na czym polega więc moim zdaniem problem z tą powieścią? Ano na fakcie, że zamiast trochę uprościć fabułę, by czytelnik w pełni mógł docenić zwarty w niej humor, jej tempo i trochę zwariowane pomysły autora (policja też może walczyć magią), niepotrzebnie wszystko jest rozciągnięte na boki. Wikłamy się w jakieś animozje między bóstwami zarządzającymi rzekami Londynu, wchodzimy w jakieś senne wizje, a same morderstwa i śledztwo w ich sprawie chwilami gdzieś znika zupełnie z pola widzenia, a gdy próbuje się je tłumaczyć, wychodzi to dość mętnie. 

Mimo plusów, magicznego Londynu, który na pewno ma spory potencjał - dla mnie raczej średniak i nie czuję się zachęcony by szukać kontynuacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz