Strony

środa, 19 kwietnia 2023

Ludzie na drzewach - Hanya Yanagihara, czyli wiem lepiej, więc więcej mi wolno

 W sumie nie wiem czy to był dobry pomysł, bo Małe życie jakoś równie mocno drażniło, jak i ciekawiło. No to Ludzie na drzewach pisarki pochodzącej z Hawajów drażnią jeszcze bardziej. I przyznaję się, że pisząc o moich emocjach nie uniknę trochę spoilerowania.
Gdyby to była opowieść etnograficzna - pół biedy, nawet najdziwniejsze rzeczy można by było przełknąć i pewnie dziwne zwyczaje ludu, który żył tyle lat w izolacji nie budziłyby takich kontrowersji. Gdy jednak to szkiełko, którym podglądamy te zwyczaje, trzyma gość, który od początku jak wiemy siedzi w więzieniu oskarżony o wykorzystywanie dzieci, i cała ta jego opowieść ma być obroną, wyjaśnieniem jego czynów, przepraszam, ale mnie trochę krew zalewała.
Doceniam pomysł - naprawdę rozbudowana warstwa faktograficzna sprawia, że wierzy się w to bez zastanowienia - ono przychodzi potem, gdy robi się coraz dziwniej. Nazwiska, daty, publikacje, badania naukowe, cytaty - no nic tylko potraktować to jako biografię, a nie powieść. Ten wkręt powoli potem traci swoją siłę, do końca jednak udaje się utrzymać nasze zainteresowanie... Gdyby jeszcze tylko ten bohater nie był aż tak wkurzający - jego dylematy, słabość, którą potem chciał za wszelką cenę zasłonić osiągniętym sukcesem swojego odkrycia, robienie z siebie dobroczyńcy, gdy jest się po prostu zapatrzonym w siebie draniem... O ile w Małym życiu bohater drażnił robieniem z siebie ofiary, to tu mamy inny przypadek - gość jest sprawcą, a jeszcze w dodatku twierdzi, że powinno mu się być wdzięcznym. Nie ma chyba nic gorszego. 

Wiem, przecież to opowieść którą tworzy zapatrzony w niego asystent, więc może stara się pokazać nam go w jak najlepszym świetle, ale przecież buduje ją na listach, w których nie ma cienia żalu za własne winy.
Do powieści, która podobno pisana była przez kilkanaście lat, inspiracją była historia Daniela Gajduska, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny, z niej jak rozumiem pozostał jednak jedynie motyw "adopcji" dzieci z wiosek gdzie prowadzone były badania. Sama historia wymyślona przez Yanagiharę jednak ma jeszcze kilka innych ciekawych wątków - jak choćby sam pomysł na odkrycie genu, który spowalnia starzenie się organizmu i pozwala żyć grubo ponad 100 lat. No i postawione pytanie o etyczność różnych ingerencji w życie ludów koczowniczych, z argumentacją że przecież żyje im się lepiej i łatwiej. Zniszczenie wioski i praktycznie degradacja tego ludu, wywołuje ciarki na plecach. Choć możemy nie rozumieć zwyczajów, nie akceptować ich, pytanie czy wolno nam dokonywać radykalnych interwencji, bo według naszych przekonań i norm, to co robią jest naganne? 
Gdy to piszę, moje niechęć do tej powieści trochę maleje - przyznaję, że było tu trochę ciekawych rzeczy, szkoda jednak, że rozwlekłość tej powieści oraz wkurzenie na głównego bohatera psuły mi całą przyjemność.
Ja zatem raczej na nie.

1 komentarz:

  1. Ja uważam, że warto dać szansę. Nie każdemu przypadnie do gustu ta książka.

    OdpowiedzUsuń