Strony

czwartek, 17 lutego 2022

Kot w Tokio - Nick Bradley, czyli niebieski cień szczęścia, za którym się tęksni

Podobno dziś dzień kota, więc i książka musi się pojawić w temacie, prawda? Właśnie skończyłem wczoraj "Kota w Tokio", urokliwą opowieść człowieka, który zafascynowany jest kulturą Japonii, więc materiał mam idealny. Kot jest tu przewodnikiem, motywem, który łączy różne postacie. Kot i miasto, po którym się porusza. Na pierwszy rzut oka może wydawać się to bowiem zbiorem opowiadań, z innymi bohaterami, dopiero potem widzimy jak wszystko się łączy i uzupełnia. Każde z nich żyje bowiem trochę niczym w bańce, izolując się z różnych powodów, cierpiąc, ale i nie dostrzegając możliwości zmiany, nie widząc innych. Czy kot, który przetnie im drogę będzie w stanie to zmienić?
Tokio nie sprawia tu zbyt dobrego wrażenia, przytłacza swoich mieszkańców, przeraża, wymaga od nich zbyt wiele, a potem pożera ich nadzieje i wypluwa gdzieś na margines życia. To lepsze życie jest gdzieś poza miastem, w przeszłości, może w miejscach skąd przybyli bohaterowie. Potem popełnili jakieś błędy, wpadli w pułapkę jakichś decyzji i nie potrafią wyrwać się z pewnych sytuacji, mimo że one ich ograniczają. Chore relacje, lęk, żałoba, strach, narzucenie sobie kary - różny może być powód sytuacji w jakiej się znaleźli, ale konsekwencje są podobne: odczuwanie samotności, egzystowanie w jakichś swoich rytuałach, uciekanie przed głębszymi relacjami.
Smutne te historie, choć jest w nich dużo uroku, jakiejś tajemnicy. Już pierwsza opowieść o dziewczynie, która pragnie wytatuować sobie na plecach mapę miasta i to jak wygląda proces nanoszenia kolejnych detali, zachwycają i wciągają w dość wyjątkowy klimat. Do tego kot, który pojawia się w każdej z nich, a my próbujemy rozgryźć jego rolę. Jest realny, czy jest duchem miasta, jakimś znakiem, który widzą jedynie wybrani?
Zbliżająca się olimpiada zmienia miasto, sprawia że żyje ono jeszcze w szybszym tempie, brakuje w nim miejsca na oddech, odpoczynek, na osobiste szczęście. Ładnie napisane, różnorodne (bo nawet na mangę znalazło się miejsce), klimatyczne. Piękne po prostu, choć w niektórych rozdziałach mam wrażenie, że tłumaczka (Maria Makuch) miała sporą trudność, by oddać życie tego tekstu i jego wszystkie niuanse. Zbyt wiele trzeba tłumaczyć spraw, które dla Japończyków pewnie są oczywiste i mają inne znaczenie. To trochę jak z próbami tłumaczenia, z którymi trudzą się niektórzy bohaterowie tej książki - na pewno nie jest to proste i chodzi nie tylko o sztukę pisania haiku. 

1 komentarz:

  1. Chciałabym odwiedzić w przyszłości Japonię. Chociaż trochę bym obawiała się tej podróży - sam wspomniałeś, że Japończycy mają mnóstwo zwyczajów, o których większość Europejczyków nawet nie słyszało. Wydaje mi się, że bardzo łatwo popełnić gafę, a nawet nieświadomie kogoś obrazić. Fajnie, że recenzujesz niepopularne tytuły, zawsze można znaleźć coś nowego. Na większości blogów powtarzają się bestsellery lub klasyki, co mnie nudzi, bo już wszystkie mam odhaczone. To u Ciebie odkryłam książkę o polskich przemytniczkach złota :)

    OdpowiedzUsuń