Strony

poniedziałek, 13 maja 2019

Słodki koniec dnia, czyli artystka walcząca


Volterra. Toskania. Piękne miasteczko, piękne zdjęcia i cudowne miejsce na nakręcenie filmu. Albo na spokojną starość. Tyle że bohaterka filmu, poetka Maria Linde, choć ceni sobie spokój i swoje otoczenie, samego procesu starzenia się, raczej zaakceptować nie chce. I to moim zdaniem jest najciekawsze w "Słodkim końcu dnia" Jacka Borcucha. Krystyna Janda stworzyła bardzo ciekawą postać, niejednoznaczną, trochę rozedrganą. Uwikłana w romans z dużo młodszym mężczyzną, często bagatelizująca różne problemy, niepokorna, przełamująca pewne schematy i oczekiwania, Linde skupia na sobie całą naszą uwagę. Wszystko inne schodzi na drugi plan, bo najważniejsze jest to co ona czuje, robi, czy mówi. Niby nie chce zwracać na siebie uwagi, nie chce żeby traktować ją jako wyrocznię, wielbić i podziwiać, ale tak naprawdę to uwielbia. Podobnie jak grać na nerwach, sprzeciwiać się innym, nawet bliskim, robić to co chce.

W całej tej historii wszystkie sygnały zwracające uwagę na obecność imigrantów, niechęć wobec nich i groza jaką wywołuje zamach dokonany w Rzymie są ważne, mam jednak wrażenie, że reżyser nie do końca wiedział co chce nam przekazać. Wieszczy upadek Europy zadeptanej przez masy z Afryki i Azji, które zniszczą nasz świat, czy jednak bierze ich w obronę, sprzeciwiając się przeciw traktowaniu ich jako barbarzyńców i wyśmiewając nasze fobie. Ano sami spróbujcie w trakcie seansu sobie odpowiedzieć. Jak dla mnie to jedynie pretekst by przywołać temat wolności słowa i głoszenia poglądów, nie zważając na konsekwencje jakie mogą wywołać. Pal licho dość toporną metaforę na koniec, ale więcej tu debaty na temat sztuki i jej interpretacji niż polityki i spraw społecznych. 
Pewnie znajdą się tacy, którzy uznają film za arcydzieło i będą doszukiwać się w nim drugiego, trzeciego i czwartego dna. Dla mnie seans "Słodkiego końca dnia" okazał się trochę nużący i ratują go jedynie ładne zdjęcia i świetna kreacja Krystyny Jandy. Jej bohaterka to kobieta dojrzała, pewne siebie, a jednocześnie mająca w sobie dużo niepokoju, niezgody, choćby na upływ czasu... Wyzwolona babcia, która babcią być nie chce.
Dla niej warto to zobaczyć.


PS Ukłony dla Kina Atlantic za pokaz przedpremierowy. I mogę jedynie Was przeprosić, że piszę dopiero teraz. Tak to jest jak się uzbiera zbyt wiele tematów do napisania i trzeba wybierać, a każdy kusi.

2 komentarze:

  1. Ja akurat oglądałam ten film z dużą dozą zaciekawienia i skupienia. Zdołałam wychwycić kilka smaczków czy treści wypowiedzianej pomiędzy słowami. Myślę, że właśnie skupienie jest kluczem do tego filmu, ja na szczęście wkręciłam się już na samym początku, wytworzyło się swego rodzaju napięcie, coś tam zadziałało... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napięcie... Cóż, we mnie jedynie ciekawość. Ale i ona nie starczyła na długo

      Usuń