Strony

wtorek, 14 sierpnia 2018

Opowieść podręcznej, czyli jak wygląda piekło kobiet

Nadrabiam zaległości. Pamiętacie co pisałem o powieści Atwood? Cholera, po tylu latach ta antyutopia, dzięki serialowi nabrała nowych znaczeń i treści. Oczywiście część z nich jest trochę przesadzona - nastroje przeciw Trumpowi, czy u nas przeciw PiS, dobrze wykorzystują temat patriarchatu, ograniczania praw kobiet i wmawiają, że to już tylko malutki kroczek do... No właśnie do czego? Do rządów fanatyków religijnych, którzy rolę kobiety sprowadzą do kury domowej i tej, która ma rodzić dzieci? W tym świecie przecież religia jako taka jest tępiona równie mocno jak i ruchy feministyczne. Biblia jest wypaczana i traktowana bardzo wybiórczo, a poza powoływaniem się na nią i pewnymi rytuałami, nic z religijności nie zostało. Oni na nowo chcą stworzyć zasady świata, również duchowego. Czemu? Bo widzą zagrożenie dla ludzkości w jej pędzie ku unicestwieniu. Bardzo znamienne są słowa: by ludzkość się uratowała, by przetrwała. Jakim kosztem już nieistotne. Decydują wybrani, zupełnie jak w komunizmie i każdym innym totalitarnym systemie, reszta ma się poświęcić, dostosować. To dla jej dobra. Dlatego może warto skupiać się nie tylko na tym co najbardziej widoczne, ale również na tym jak łatwo przyszło przejąć władzę dzięki przewrotowi, manipulowaniu nastrojami społecznymi i budowaniu silnej grupy obrońców systemu. Bez przemocy nie udało by się tego utrzymać.

Warto jednak powiedzieć: do tych strasznych obrazów naprawdę bardzo daleko, choćby nie wiem jak nam wmawiano, że to dzisiejsza realność kobiet np. w Polsce. 



Może budzić grozę zarówno fakt w jakiej sytuacji znajduje się główna bohaterka, sprowadzona do roli seksualnej niewolnicy, jak i to jak szybko kobietom narzucono taką sytuację. Powracające sceny wspomnień mocno kontrastują z obecną sytuacją.
Trzeba przyznać, że Showmax odwalił kapitalną robotę. W sumie przy zaangażowaniu nie jakichś ogromnych środków na budowanie nowej rzeczywistości, ale pomysłowe wykorzystanie tego co jest. I nie czuje się w tym ściemy mimo, że to wszystko jest takie znajome - hipermarkety, wieżowce itp. Może właśnie lepiej, bo czujemy, że to stało się w świecie takim jak nasz. Choć w książce miałem wrażenie, iż czuło się dużo bardziej fakt, iż z zamknięciem granic, mocno cywilizacyjnie kraj się pogrążył w kryzysie.

Fabuły nie ma co po raz kolejny opowiadać. W serialu mam wrażenie cała ta opowieść snuta jest z coraz większymi emocjami, narastającym buntem, bez tego poddania się losowi. Strach jest, ale mimo wszystko powoli duch się odradza do walki. Elisabeth Moss dobrze radzi sobie z pokazaniem tej zmiany, choć moim zdaniem niektóre sceny są aż za bardzo przesycone flirtowaniem.
Produkcja naprawdę świetna i ciekaw jestem w jakim kierunku pociągnięty zostanie drugi sezon (już mam, ale wciąż brakuje czasu), bo materiał z powieści już prawie wyczerpany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz