Strony

czwartek, 1 grudnia 2016

Czerwone złoto - Tom Hillenbrand, czyli liczy się tylko kasa?

Już drugi tytuł na naszym rynku wydawniczym z tajemniczym napisem: kryminał kulinarny. I uwierzcie: zarówno jeden, jak i drugi człon tego określenia, będzie tu trafny. O pierwszej książce Toma Hillenbranda pisałem tu: "Diabelski owoc".
A tym razem zastanawiam się ile mogę Wam zdradzić. W kryminałach to zawsze problem. Jeżeli zaś nie ma zbyt wiele zwrotów akcji, tajemnice odkrywane są krok po kroku i cała zabawa polega na wejściu w tę historię, w sposób myślenia zwykłego człowieka, który nagle wrzucony zostaje w przerastającą go intrygę. Xavier Kieffer jest szefem kuchni, uwielbia spokój, nie szuka rozgłosu, wręcz uciekł przed dużym miastem, wielką karierą i stresem, wybierając prowadzenie restauracji regionalnej w Luksemburgu. Raz już zakosztował na własnej skórze tego co to znaczy prowadzić na własną rękę śledztwo i czym się ryzykuje, można było spodziewać się, że drugi raz się tego nie podejmie.
Gdy jednak na wystawnym przyjęciu zorganizowanym przez burmistrza Paryża, umiera legendarny mistrz sushi, najwyraźniej otruty toksyną z jednej z ryb, Xavier najpierw poczuje ciekawość. Przeważy jak zwykle kobieta - ukochanej się przecież nie odmawia... 
Kieffer znowu zaniedba na jakiś czas swój interes i zajmie się więc zgłębianiem niuansów japońskiej sztuki kulinarnej, która ostatnimi laty stała się tak modna i u nas. Hillenbrand ciekawie prowadzi bohatera w tym śledztwie, mieszając informacje od świadków: te, które bezpośrednio wiążą nam się z naszymi podejrzeniami, osobami i ich sekretami oraz takie, które pozwalają nam lepiej zrozumieć kontekst, tło. W tym przypadku chodzi między innymi o hodowlę tuńczyka, rabunkową eksploatację mórz i oceanów, odwieczny problem handlowców: rośnie zapotrzebowanie, spada jakość i zasoby. Tam gdzie są pieniądze zawsze pojawić się może pokusa przekrętów: zarobić szybciej, łatwiej, nawet jeżeli odbywać ma się to kosztem zdrowia odbiorcy. Dopóki tego nie wiem, wszystko jest ok. 
Autor funduje nam więc nie tylko intrygę kryminalną, trupy i poszukiwanie winnych, czy też z drugiej strony: smakowite sceny przygotowywania i jedzenie mniej lub bardziej wyrafinowanych posiłków (oj ślinka cieknie). Wplata bowiem w treść książki sporo rzeczy do przemyślenia, nad którymi specjalnie się nie zastanawialiśmy, łudząc się np., że w drogiej restauracji na pewno wszystko jest najwyższej jakości lub wierząc, iż jeżeli coś jest opisane jako ekologiczne, to na pewno tak jest. Dziś przygotowywanie żywności to przemysł, niezależnie czy chodzi o produkty przetworzone, czy też to co wydaje nam się bardziej naturalne. I niestety nie zawsze klientowi mówi się prawdę. Trochę dziwnie się robi gdy czytamy o tym jak do sushi barów mogą być dostarczane półprodukty w wielkich wiadrach, a my wyobrażamy sobie, że to wciąż tradycyjny proces ręcznego rzemiosła. 
To taki uboczny efekt tej książki. Człowiek ma ochotę coś sam pichcić, eksperymentować, cieszyć się łączeniem smaków, delektowaniem się chwilą, czyli uczymy się podejścia do gotowania od Xaviera Kieffera. Są jeszcze w realu tacy restauratorzy, szefowie kuchni? 
W jedzeniu ważna powinna być przyjemność, choćby chodziło o proste dania, a nie podążanie za modą, szukanie eksperymentów i ekscytacji z najdroższych, najbardziej egzotycznych składników. Warto o tym przypominać i może dlatego te kryminały kulinarne tak mi się podobają. Łyka się to błyskawicznie.   

PS A na "deser" w "Czerwonym Złocie" mamy też fajne opisy Luksemburga - aż by się chciało pospacerować po tym mieście, usiąść w którejś z opisywanych knajpek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz