Pewnie najlepszym wstępem do pisania o tej książce, byłoby zrobienie własnego rachunku sumienia, podobnego do tego, który robi na początku autor. Ile razy powtarzałem już sobie, że się za siebie wezmę. Że zacznę ćwiczyć regularnie, biegać, że zrzucę trochę kilo. Co prawda nie mam jeszcze kłopotów z kolanami, tak jak Daniel Lewczuk, który musiał zdecydować się na operację, ale kondycja już na pewno nie taka jak kiedyś. I prędzej czy później pewnie odbije się to na zdrowiu.
Autor przed 40 zrobił taki rozrachunek i postanowił coś zmienić. Ale nie odkładać tego na jutro, tylko zadziałać od razu. Ba, postawił sobie całkiem ambitne cele. Nie tylko zrzucić wagę, ale pobiec w zawodach IronMana. Myślicie - nierealne? To sięgnijcie po jego książkę i zobaczycie, że to pikuś przy tym co jeszcze wymyślił.
Lewczuk pisze bowiem sporo o swoich początkach, o piewszych startach i trudnościach jakie przeżywał jako nowicjusz, zmagając się nie tylko z ciałem, ale i z psychiką. Te wszystkie doświadczenia jakie zbierał w kolejnych zawodach jedynie powiększały jego apetyt na coś jeszcze większego. I zrobił to. Cholera. Zrobił to.
Jego celem było osiągnięcie tego co udało się tylko nielicznym: ukończenia w ciągu jednego roku 4 Deserts, czyli ultramaratonów rozgrywanych w najtrudniejszych miejscach globu. Jordania (Sahara Race), Chiny (Gobi March), Chile (Atacama Crossing) i Antarktyda (The Last Desert) i łącznie blisko 1000 km. Bez wsparcia z zewnątrz, z ekwipunkiem na plecach, przy pokonywaniu dziennie nawet po 50 kilometrów – brzmi to naprawdę niewiarygodnie. Trudno nawet wyobrazić sobie wysiłek do jakiego zmusza człowiek swój organizm startując w takim biegu. Jak się do tego przygotować, jak przetrwać, jak dotrzeć do mety mimo bólu i kryzysów?
Daniel Lewczuk udowadnia w swojej książce, że to co wydaje się nierealne, nieosiągalne, co przeraża gdy myślimy o tym z perspektywy bezpiecznego fotela, jest możliwe do osiągnięcia. Wymaga wysiłku, treningu, ale przede wszystkim zrobienia tego pierwszego kroku. A potem kolejnych kilku. To wyzwanie nie tylko fizyczne, ale również psychiczne, dlatego okazuje się, że przekłada się na inne sfery życia, na podejście do nowych pomysłów, do ryzyka, przekłada się na to jak patrzymy na trudności jakie napotykamy w pracy, w życiu codziennym. Biznesmen może również wiele się tu nauczyć. Nie ma: nie dam rady, nie mogę, nie potrafię, tylko trzeba kombinować: jak to zrobić, jak się do tego przygotować i kiedy będę gotowy. Nic dziwnego, że tę książkę można traktować jako relację z realizacji niesamowitego wyzwania, ale jednocześnie również jako poradnik motywacyjny. Nie tylko dla tych, którzy myślą o bieganiu. To opowieść o zmianie życia, o tym, że jest ona możliwa. Lewczuk nie ukrywa trudności, pisze o nich szczerze, czasem z humorem, czasem bardzo poważnie, ale pokazuje, że marzenia można realizować. A przy okazji próbować jeszcze zrobić coś dobrego dla innych – bo takie szalone projekty mogą być dobrą okazją do zbierania funduszy na cele charytatywne, ale są również ogromnie inspirującym przykładem.
Odkładając ten tytuł po przeczytaniu mam pewne wyrzuty sumienia. Trudno mi bowiem powiedzieć, że też zaczynam np. od jutra. Spiętrzyło mi się tyle rzeczy, że i na sen czasu mało, a co dopiero na trenowanie. Ale może to tylko wymówka? I boję się, że jak będę to odkładał o kolejne dni i tygodnie, to nie zacznę nigdy. Cholera. Niedługo kolejne urodziny. One niech będą ostateczną granicą, poza którą już nie mogę tego przesunąć. A może za rok i mi uda się wystartować w jakimś biegu. Choćby i parę kilometrów na początek. Trzymajcie kciuki.
Dziękuję za egzemplarz wydawnictwu AGORA , a książkę przeznaczę na wymianki organizowane w Piastowie. Niech inspiruje kolejne osoby.
Tu znajdziecie fragmenty.
Trzeba przyznać, że facet miał ambitne cele. Niezły hardcore!
OdpowiedzUsuńaż trudno to sobie wyobrazić
Usuń