Strony

czwartek, 14 kwietnia 2016

Ślepy trop - Jorn Lier Horst, czyli nawet glina może się mylić

Każdy pewnie ma wśród swoich ulubionych autorów, takich, którym towarzyszy praktycznie od pierwszej wydanej książki. Ja właśnie tak mam z Horstem, którego w Polsce kilka lat temu zaczęło wydawać Smak Słowa. I muszę Wam powiedzieć, że każdą kolejną powieść witam z coraz większą radością. To nie tylko powrót starych znajomych: komisarza Williama Wistinga i jego córki Line - Horst mam wrażenie, że po prostu jest coraz lepszy. Niby poznaliśmy już schemat według jakiego pisze (za każdym razem oboje prowadzą równolegle swoje dochodzenia, które potem okazuje się, że są ze sobą połączone), ale to wcale nie umniejsza frajdy z lektury. Siadasz i naprawdę trudno oderwać się aż do końca. 



"Ślepy trop" to już dziesiąty tom cyklu (u nas 4 z kolei), ale spokojnie można je czytać w dowolnej kolejności, bo tu życie osobiste bohaterów, jakieś nawiązania do poprzednich spraw, nawet jeżeli istnieją, to w żaden sposób nie zaburzają klarowności fabuły. Zaczyna się zwykle od jakichś prostych spraw, które pewnie na innym posterunku trafiły by jak najszybciej do segregatora z napisem "zamknięte", ale Wisting jest raczej typem, który będzie drążył każdą najmniejszą wątpliwość, nawet niewielką poszlakę, byle dojść do rozwiązania. Jego córka Line, choć na jakiś czas porzuciła pracę dziennikarki, przeprowadziła się w rodzinne strony i zamierza tu wkrótce urodzić dziecko, ma podobny charakter. Jak wpadną na jakiś trop, to po prostu nie popuszczą.
Tym razem sprawa naprawdę będzie niełatwa. Nawet gdy po półrocznych poszukiwaniach odnaleziona zostaje wreszcie zaginiona taksówka, a potem ciało jej kierowcy i media przestaną się czepiać policji za jej domniemaną nieudolność, w żaden sposób nie przybliży to wyjaśnienia tego, w jaki sposób doszło do tej zbrodni i z jakich przyczyn. Przełożeni nie życzą sobie nadmiernego ich zdaniem rozbudowywania śledztwa, ale taki numer z Wistingiem na pewno nie przejdzie.

Intuicja? Komisarz na pewno ją ma. Ale u Horsta podoba mi się to, że tu nie ma specjalnego miejsca na przypadkowe, genialne odkrycia - rozwiązanie przychodzi raczej jako efekt żmudnego sprawdzania każdego dokumentu, przesłuchiwania nawet po kilka razy tych samych świadków i szukania potencjalnych pomyłek, zaniedbań, wskazówek. I niby możliwe jest odkrycie rozwiązania samemu przed zakończeniem książki, ale na pewno nie jest to takie proste - to raczej przypuszczenia niż pewność.  
Ponad 400 stron lektury mija błyskawicznie. Sprzyja temu też konstrukcja powieści tego autora - zwykle krótkie, kilkustronicowe rozdziały, sprawiają, że mówisz sobie: no to jeszcze jeden, jestem ciekaw co tam będzie dalej. A noc mija... 

7 komentarzy:

  1. Połknęłam w jeden dzień. Autor był dla mnie wielką niewiadomą - a teraz wiem, że chętnie do niego wrócę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak ja się cieszę, że kolejne osoby się do niego przekonują

      Usuń
  2. A ja jeszcze Autora nie znam, choć przyznaję, mam ochotę go poznać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna seria. Każdą książkę dosłownie pochłaniam. Cieszę się, że mamy dostęp do tych książek w Polsce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. brawa dla wydawnictwa za odkrycie dla nas tego autora!

      Usuń