Strony

niedziela, 20 marca 2016

Każdy dostanie to w co wierzy, czyli recenzja na dwa głosy


16 marca, po raz kolejny Chochlik kulturalny (Włodek)  i Robert z Notatnika kulturalnego wybrali się do teatru. Tym razem wybór padł na: „Każdy dostanie to, w co wierzy” w reż. Wiktora Rubina na motywach „Mistrza i Małgorzaty” – spektakl grany w Teatrze Powszechnym, zgodnie z opisem, wyłącznie dla widzów dorosłych. Oczekiwania były duże, bo i książkę znamy i wiemy, że teatr „lubi się wtrącać”… Jak wyszło? Porozmawiajmy:


Robert:    Kto zaczyna?
Włodek:   Pamiętam, że chciałeś się wybrać do Teatru Powszechnego na przedstawienie pt.
                „Każdy dostaje to, w co wierzy” na podstawie „Mistrza i Małgorzaty”. Spodziewałeś
                 się, że dużo tam będzie z Bułhakowa?
Robert:   Jeżeli ktoś z góry podaje, że będzie to na motywach, to wiadomo, że dużo tego
                 Bułhakowa nie będzie. Ale nie sądziłem, że tak mało…
Włodek:  Czyli coś z tych motywów ocalało?
Robert:    Pod koniec tak i jak dla mnie to był jeden z mocniejszych punktów przedstawienia:    
                 gdy pojawiły się fragmenty mocno nawiązujące do życia pisarza, do jego powieści.
                 Ale po prostu wreszcie na scenie działo się coś, co można jakaś ująć w pewne ramy:
                 tekst-aktor-widz. To, co stanowi większą cześć spektaklu, to po prostu happening,
                 co może i jest interesującym pomysłem, ale nie przy każdej publiczności wypali.
Włodek:  Wydaje mi się, że założeniem przedstawienia miało być jednak to, że relacja widz-
                 aktor zostanie zaburzona już na wstępie. To widz miał się poczuć obserwowany,              
                 nie aktor. Zamiana ról miała służyć temu, by nawiązać pewien intymny kontakt,
                 zmienić zasady, zburzyć spokój. Trochę to jednak poszło w kierunku obciachu.
Robert:   Potrafię zrozumieć tę konwencję - wybić widza z jego komfortu, potrząsnąć nim,             
                 ale tak naprawdę nie wystarczy tu przygotować kilku żartów, pytań i prowokacji,
                 by wszystko udało się na 100%. Tu wszystko może przecież się zadziać i nie zawsze
                 widz będzie wchodził w to tak, jak sobie zaplanowali. A jak Ty się odnajdywałeś w
                 tych statystyczno-reportażowych kawałkach? I co powiesz o specyfice wieczoru, na  
                 który trafiliśmy?
Włodek:  Spałem na siedząco. Na widowni była masa licealistów, która ani nie miała wiele do
                 powiedzenia na większość zadawanych pytań (typu: Czy zarabiasz więcej niż siedem
                 tysięcy złotych? Ile z wynagrodzenia odkładasz na dokształcanie się? ), ani nie mogła
                 przy nauczycielach wejść na ten poziom „zabawy”, który byłby przez nich   
                 akceptowany. Poza tym dwudzieste pytanie z rzędu, na które odpowiedź i tak nie
                 interesuje aktorów, bo trzeba wykonać założenia z góry przyjętego schematu,
                 zwyczajnie nuży… Pewnie dlatego jako pierwszy poprosiłem o wódkę. Ja! Tego się
                 po prostu nie dało wytrzymać, chociaż sama specyfika wieczoru w teatrze pod
                 znakiem okrągłego stołu wydała mi się intrygująca, zwłaszcza, że – jak wiesz –
                 niełatwo mnie zaskoczyć, więc wiedziałem wcześniej, czego się spodziewać.
Robert:    No fakt - wypiliśmy trzy kolejki (coś Ty taki dokładny? – pyta Chochlik) dzięki
                  temu humory mieliśmy coraz lepsze, a uwagi jakie między sobą wymienialiśmy z
                  minuty na minutę się wyostrzały.
Włodek:   Jak wiesz, do tego akurat nie potrzeba alkoholu… Poza tym - odnoszę wrażenie, że
                  dziewczyny siedzące obok nas miały najlepszą zabawę… No dobrze, a co Ci się
                  podobało?
Robert:    Na plus musimy na pewno zapisać stół i pomysł na konwencję - natomiast z
                  wykonaniem było już gorzej, chyba zbytnio zaufali swoim umiejętnościom
                  prowokowania i samemu schematowi, który ich zdaniem powinien zagrać za   
                  każdym razem. Tym razem sprawił kłopot aktorom, którzy ewidentnie musieli się
                  hamować, przyspieszać. Sam dobór filmów reportażowych i pytań jest moim
                  zdaniem do przemyślenia po kilku przedstawieniach i być może do zmiany.
Włodek:   Rozumiem, że prowokowanie miało się odbyć przez pokazanie gołej dupy i innych,
                  naprawdę już w Powszechnym wyeksploatowanych części ciała. Gdybym to widział
                  tutaj po raz pierwszy, pewnie by mnie ruszyło...
Robert:     Widziałem po raz pierwszy i też mnie nie ruszyło... Przy okazji: nic nie powiedziałeś
                  o filmikach.
Włodek:   Błagam Cię, ilość filmików, a przede wszystkim niespecjalnie interesujących pytań
                  zanudziłby najbardziej zainteresowanego widza…
 Robert:   Zatem dostajemy coś, co jest jedynie zarysem przedstawienia, a w dużej mierze
                  polega na wciągnięciu publiczności w dyskusję, interakcję. Jeżeli pytamy, jak
                  zmienili się ludzie w Warszawie - do kogo przychodzi czwórka naszych bohaterów
                  (niczym do Moskwy lat 30) to nie idźmy na łatwiznę, wybierając tematy najbardziej      
                  prowokacyjne. Kasa, władza, seks.
Włodek:  Ależ nie! Dlaczego, właśnie porozmawiajmy o kasie, seksie i władzy. Tylko
                 ciekawiej! Woland, to jest – chciałem powiedzieć – Michał Czachor – to człowiek
                 niezwykle inteligentny, potrafi zaszaleć z ripostą, ma cięty język, tutaj nie mógł
                 błysnąć. Przy młodzieży?
Robert:    Fakt, z młodzieżą nie za bardzo się da. Ale w sumie  każde przedstawienie może być
                 inne, więc może następnym razem zobaczymy coś innego. A może warto, żeby
                 znalazł się odważny widz i odwrócił role - zapytał o ich zarobki, o ich lęki, o ich
                 zdrady i małżeństwa?
Włodek:   Nie sadzisz, że ktoś taki był na widowni, tylko spektakl miał iść raczej bezpiecznym
                  torem?
Robert:    Chyba wiem, o kim mówisz…Ale serio: Niby mówimy do widza: otwórz się, wyjdź
                  ze swych mechanizmów obronnych, ale zobacz, że z góry zakładamy jak ma się
                  zachować - odpowiadać nam tylko tak albo nie, dać się wciągnąć w nasze gierki.
Włodek:   No właśnie, przecież ja próbowałem podkręcać atmosferę. Jaki był efekt? Puentujmy
                  szybciutko i do przodu!
Robert:    Za dużo było tych pytań.
Włodek:   Na dodatek, gdy już naprawdę nie szło, omawiano po kilka naraz…
Robert:     Może trzeba im trochę czasu by z tą konwencją się ograć? Jesteśmy przecież tuż po
                  premierze.
Włodek:   Czyli co? Za rok o tej samej porze wreszcie będzie wesoło? Józefowicz i Stokłosa
                  pojechali kiedyś z „Metrem” podbijać świat. Rano pojawiły się pierwsze recenzje i
                  musieli się pakować, by wracać do Polski. To tak nie działa, że masz czas, żeby się
                  dotrzeć. Od tego są próby. Później: albo jesteś świetny, albo…
Robert:     Po tej części reportażowej, prowokacyjnej nagle przenosimy się w świat
                  literacki powieści. Gra ci to?
Włodek:   Sama część literacka była nawet lepsza, przynajmniej konceptualnie (bo aktorsko -
                  tak sobie), choć fakt – nijak się miała do tego, co było wcześniej.
Robert:     Wychodzi trochę na to, że niestety cała ich prowokacja i z rozmachem przygotowany
                  spektakl są jedynie wydmuszką -jest nudnawo, aktorsko też ta druga
                  część nie powalała, ale za to wreszcie gdy wybrzmiał dłuższy fragment tekstu, a nie
                  jedynie żarcików filozoficzno-prowokacyjnych, wszyscy zostaliśmy trochę
                  wciśnięci w fotele.
Włodek:   Ja nie siedziałem w fotelu, miałem tylko krzesło… Ale serio: Chyba Cię w teatrze za
                  te słowa nie polubią. Zauważyłeś, że gdy napisałeś w Notatniku, że byliśmy na
                  spektaklu i będzie notka, zdaje się, że lajkowano Cię tam szczodrze. Teraz miny
                  zrzedną. Ja pisałem, że mi nie grało, toteż mój profil sporo znanych osób jakoś
                  dziwnie ominęło…
Robert:    Oj tam, oj tam. A czy mnie polubią, czy nie – trudno. 
Włodek:   Tego, co się działo w pierwszej części, za jakiś fenomenalny żart nie uznam. Nuda.
Robert:     Niektórych bawiło, więc chyba miało być żartem. A może ten śmiech to było
                  zażenowanie? W końcu, gdy nauczycielka idzie ze swoimi uczniami do teatru, nie 
                  może przecież się wyluzować w stu procentach? Na dwie godziny zostawić hamulce
                  w szatni? Może to i dobre hasło reklamowe, ale z tego powinno wynikać jeszcze coś
                  więcej. Co młody widz, który zdominował spektakl, na którym byliśmy,  
                  zapamiętał? Częstowanie papierosami? Gołą dupę? Włażenie pod stół i filmowanie
                  nóg ich koleżanek?
Włodek:   Jeszcze faceta, który symulował, że się masturbuje, a potem rzucał niby zużyte
                  prezerwatywy na stół…
Robert:     Przyznam: bardzo zabawne.
Włodek:   Czy nauczycielka może się w ogóle w ten sposób wyluzować przy uczniach?
Robert:    Jednak w drugiej części widzieliśmy już prawdziwe emocje, a nie jedynie wygłupy
                  i sztuczne sytuacje.
Włodek:   Z tymi emocjami to bym tak nie przesadzał…
Robert:    A ja poczułem ciary w tych paru chwilach, gdy wreszcie zabrzmiał tekst... może i
                 jestem tradycjonalistą, ale tego szukam w teatrze.
Włodek:   Zastanawia mnie tylko, po co był twórcom do tego „Mistrz i Małgorzata”?
Robert:    Cienkie te prowokacje…
Włodek:  Niby wszystko miało się odnosić do totalitaryzmu, ale to tak wątłe odniesienia, że
                 zniknęły w biegunce nieudanych wygibasów.
Robert:   Pojawia się – rozumiem - jedynie pod koniec wątek miłosny i ciekawe pokazanie  
                 rozdarcia - pragnienia tworzenia i rozpaczy, gdy jest to niszczone, szaleństwa...
                 Jeżeli totalitaryzm mieli symbolizować tu krytycy niszczący Bułhakowa, to jakie         
                 widzisz odniesienie do współczesności? Czym jest on dziś? Sami sobie go
                 tworzymy, nie potrzebujemy krytyków, bo sami poddajemy się nieustannej
                 samoocenie (co pomyślą o nas inni), spójrz na media społecznościowe itp. Ale
                 zobacz, że tego wątku - tak przecież pewnie aktualnego dla młodych tu w ogóle nie
                 było. Grano tematami pod dorosłych.
Włodek:  Wiesz, popłakałem się ze śmiechu czytając wywiad z reżyserem Wiktorem Rubinem 
                 i specjalistką od dramaturgii Jolantą Janiczak. Czytałeś, co powiedzieli? Otóż:
                 "Aktorzy wstydzą się np. robić różne rzeczy w miejscu, które nie jest teatrem.
                 Michała Czachora bardzo dużo kosztowało, by wejść do perfumerii i skropić sobie
                 innymi perfumami każdą część ciała." Ktoś chce mi wmówić, że perfumowanie
                 skarpetki jest dla aktora trudniejsze niż gadanie głupot nago?
Robert:   Jak widać tak, bo nie ma wytłumaczenia, że jest jedynie aktorem. Na scenie więcej
                 mu wolno. Poza teatrem jego działania bardziej podlegają ocenie zgodnej z jakimiś
                 normami - ktoś to nazwie głupotą, wariactwem i będzie w sumie miał rację.
Włodek:  W teatrze, jeśli to niczemu nie służy, to taka sama głupota… A pomyśl, co by było,
                 gdyby publiczność przy ostatnim pytaniu zagłosowała, że nie chce oglądać wątku
                 miłosnego? Przecież przedstawienie musi pokazać ten wątek, bo tak je
                 przygotowano. Mają alternatywne rozwiązanie, czy wyniki głosowań kłamią?
                 A może zakrzyczy się publikę, a swoje pokaże mimo wszystko? Tak się czułem
                 przez te prawie dwie i pół godziny, że nie mam żadnego wpływu na to, co tam się
                 dzieje (mimo pozorów, ze role się odwróciły).
Robert:    Zawsze mogą zrobić jakąś woltę i uwypuklić w tej historii inny kontekst, nie miłość,
                 a właśnie rozpad związku i szaleństwo.
Włodek:  Jedyne, co uwypuklili, to jakieś farmazony o dzisiejszym życiu. Hmm… no tak, teatr
                 miał się podobno wtrącać?
Robert:   Według nich nie masz racji, bo w teatrze wolno im wszystko, a to wtrącanie się
                 postrzegają jako nieustanną prowokację nawiązaniami do polityki, współczesności,  
                 moralności itp. To widz musi grać na ich zasadach, a jak mu się nie podoba, to się
                 nie zna. Przecież tylu krytyków już przygotowało interpretacje, definicje, wywiady
                 itp., znajdą się tacy którzy będą klaskać, bo będą chcieli wydawać się mądrzejsi –
                 rozumieją nowoczesny teatr.
Włodek:  To ja już wole pozostać głupkiem. Zgodzę się jednak, że w teatrze wolno artystom
                 wszystko. Nie musi mi się podobać. Sam pisałem w którejś z recenzji, że chociaż
                 wciąż krytykuję Maję Kleczewską, będę pierwszym, który pójdzie jej bronić, gdy
                 ktoś zacznie wprowadzać cenzurę w sztuce. Każdy ma prawo do realizowania
                 własnej jakości w sztuce. Tak samo i Teatr Powszechny. Tylko ja pod ta ideą
                 wtrącania się jakoś nie widzę treści.
Robert:   Wbrew mojemu marudzeniu wiesz, co Ci powiem? Chętnie wybiorę się na „Każdy
                 dostanie to, w co wierzy” jeszcze raz. Z ciekawości – żeby zobaczyć, ile się zmienia.
Włodek:   Zdziwię Cię, ale zrobię to samo! Zatem – postanowione! Bo to przedstawienie ma
                  potencjał, posadźmy tylko na widowni dorosłych ludzi, zacznijmy faktycznie
                  rozmawiać, nie bójmy się wyjść poza schemat, a będzie fascynująco. Wolałbym
                  taką właśnie interakcję, a nie nudę, jaką nam zaserwowano. Przecież co chwilę
                  rozglądałem się za wózeczkiem z napojami. Przedstawienia w takiej formie       
                  naprawdę nie dało się oglądać.
Robert:    Jeszcze lepiej by było, gdyby wyjść potem poza ten schemat teatralny i pójść z nimi
                  po prostu na wódkę, by kontynuować już na równi dyskusję. Nie byliby już wtedy
                  prowokatorami, ale trochę ustawionymi w roli pouczających.
Włodek:   Jakoś nie dotarło do mnie żadne pouczenie. No, może raz. To o talentach. Brawo,
                  Woland, ale to mogłem zrozumieć tylko ja. No i nie przekonuje mnie to stwierdzenie
                  o zmianie roli aktorów po prywatnej rozmowie.
Robert:     Ale wózeczek się sprawdził, nie?
Włodek:    Trzymając w dłoni puszkę Pepsi powiedziałem chyba, że zaczyna mi się podobać…
Robert:     Nie, to było chyba po trzeciej kolejce.
Włodek:   Ty mi nie wyliczaj! Ale zdajesz sobie, ile by mi trzeba tych puszek postawić na
                  stole, żebym był zadowolony przez cały spektakl? Inna sprawa, że chyba nie na
                   takim zadowoleniu teatrowi zależy chyba? Cóż, wózeczek jednak był
                  zdecydowanie za daleko. Ile razy można wołać: Złociutka, podjedziesz tu z tym
                  wózeczkiem, czy nie?
Robert:     Może idźmy na całość i powiedzmy, że widz może wnosić ze sobą własne ulubione
                  poprawiacze nastroju? Bo ja na przykład lubię dobrze zjeść.
Włodek:   No nie, bo to doprowadzi do tego, że zacznę czytać „Wspomnienia i wrażenia”
                  Modrzejewskiej w trakcie spektaklu… To mi zawsze poprawia nastrój.
Robert:    Wracając zaś do przedstawienia:
Włodek:    Konwencja była nudna, a konstrukcja pytań zabijała. Było ich za dużo, wiele bardzo
                  do siebie podobnych, słabym językiem pisanych…
Robert:     I jeszcze filmy były trochę przekombinowane - od tych bardziej realistycznych,
                  satyrycznych, aż po trochę poetyckie, odjechane.
Włodek:    Gry zaś nie było z oczywistego powodu, nie można było zaszaleć przy licealistach. 
                  Dupa i penis i tak załatwiały sprawę, sam słyszałeś w szatni, jak dziewczyny   
                  mówiły: no, jak ona powie matce, co widziała dzisiaj, to (nauczycielka) będzie miała
                  przeje…
Robert:     Zgadzamy się – pomysł jest, ale do wykonania mamy sporo uwag.
Włodek:   A jak widzisz aktorów?
Robert:     Mateusz Łasowski jechał na samej prowokacji, z kolei Michał Czachor byczył się
                  w wannie i filozofował.
Włodek:   Chciałbym, żeby filozofował bardziej. Zdecydowanie  najlepiej wypadała Klara
                  Bielawka w roli Heli, szkoda, że miała tak mało do powiedzenia.
Robert:    Denerwował mnie też Jacek Beler jako Korowiow, który przez pół przedstawienia
                  pisał albo gadał o statystykach.
Włodek:   Ale jak je później malowniczo zerwał… Hmm… Widzę tu pewną prawidłowość: to
                  kolejne przedstawienie, którym Teatr Powszechny chce przekraczać granice.
                  Klasyczny spektakl faktycznie się zmienia, ale czy czujesz, że teatr nie powiela już
                  tylko sam siebie?
Robert:    Niestety, nawet w prowokacji już trudno wymyślić coś kompletnie innego. Tu udało
                 się z pewnymi pomysłami.
Włodek:   No nie, można przecież prowokować na tysiące sposobów, za każdym razem inaczej.
                 Trudno przecież uznać, że kolejny goły tyłek wywoła wstrząs. Zwłaszcza u mnie.
Robert:    Fakt. Sama interakcja z widzami – niestety już wtórna, nie miała w sobie siły.
Włodek:   Co się zatem udało?
Robert:    Mówiłem: stół, sam pomysł na głosowanie, kamera na przedstawieniu (za mało).
Włodek:   Za mało? Aaa… powinna być lepiej wykorzystana?
Robert:    No pewnie – praktycznie był tylko ten początek pod stołem. A przecież można to
                 było jeszcze pociągnąć, nawet może zamiast tych filmów z miasta.
Włodek:   Podobało mi się, że część sytuacji pokazano w filmie na jednym ekranie, a drugą
                 część - po drugiej stronie.
Robert:    Owszem - trochę to było trudne do oglądania, jak miałeś ekran za plecami ale pomysł      
                  dobry. Zgadzamy się chyba co do nagości: kompletnie bez sensu, bo nic nie dawała.
                 Włazić i wychodzić z wanny - no rzeczywiście bardzo głębokie... Rzeczywiście teraz
                  po kilku dniach jak o tym myślę, to spektakl trochę zmusza do myślenia, ale o dziwo
                  u mnie raczej w kierunku - jak by to można było zrobić inaczej.
Włodek:   Mam to samo.
Robert:    Choćby ciągnąć dyskusję - czym ludzie żyli sto lat temu, a czym teraz. Może wtedy
                  te przemyślenia po spektaklu byłyby trafniejsze, mniej przypadkowe.
Włodek:   Bo przecież Woland i jego świta niby mieli badać, jak się zmienił świat przez te
                  kilkadziesiąt lat. Nie chcesz mi mówić, że u Bułhakowa latali z gołymi dupami,
                  wąchali zużyte prezerwatywy i masturbowali "misia"?
Robert:    No, latali na golasa, ale akurat nie oni.
Włodek:   Dlatego pytam...
Robert:    Woland też prowokował. Szkoda, że tu na przykład nie rozdawali kasy. Wiesz, jaki
                  byłby szał na widowni?
Włodek:   Wczoraj obsypano mnie forsą w Ateneum... niestety - fałszywą...
Robert:    Tam była prawdziwa, dopiero potem zniknęła.
Włodek:   Żałuję, że zupełnie nie wykorzystano tych leżących przed nami kartek.
Robert:    Tak, to kolejny pomysł kompletnie nie wykorzystany, który pokazuje, że czegoś  
                  zabrakło, że było nie przemyślane.
Włodek:   Byłem jedyną osobą, która cokolwiek na kartce zapisała. Tekst brzmiał:
                  A MOGŁEM IŚĆ DO NARODOWEGO!
Robert:    Nie, no… zaraz! Zapisałeś jeszcze adres pustostanów.
Włodek:   Który i tak nikogo nie interesował...
Robert:    Fakt, wiele pytań i tekstów padało trochę w powietrze - jakby nie interesowała ich
                 odpowiedź, jakby nie wiedzieli za bardzo co z nią zrobić.
Włodek:   A przecież o Sobieskiego 100 można było pogadać, bo to fascynująca historia i wiąże
                 się z Rosją, działo się tam tyle tajemniczych historii, wiele lat po tym, gdy rzekomo
                 wyprowadzili się ludzie, nadal ktoś tam mieszkał, grupa Urbex dowiodła tego w
                 sześcioodcinkowym  filmie. Powiedz mi: dlaczego cała sala na pytanie, kto tu jest
                 Wolandem, nie umiała odpowiedzieć? Podobno młodzież była świetnie
                 przygotowana.
Robert:   Tu chyba zadziałał efekt zaskoczenia - czy ktoś, kto jedynie czytał powieść (albo i
                 nie) mógł od razu rozpoznać postacie? Po czapce? po czym?
Włodek:  Ale pytanie padło jednak po dobrej godzinie przedstawienia. Tymczasem Czachor
                 był tu mistrzem ceremonii, to było widać od razu. Zaskoczyło mnie tylko, że Behemot
                 pokazywał tyłek. Kot ma raczej ogon, więc powinien zaszaleć raczej z  
                 przodem...Wracając jednak do Bułhakowa. Czy cokolwiek poszerzyło w jakiś sposób
                 to, co już wiedziałeś na temat „Mistrza i Małgorzaty”?
Robert:    Nie, no nie żartuj. Nawet młodzież nie dowiedziała się nic nowego. Chyba, że mówisz
                  o wątku z recenzjami, który dla tych, którzy nie znają życiorysu może być nieznany.
Włodek:   Wątek z recenzjami podobał mi się najbardziej. Brawo – Michał Czachor.
Robert:    Urzekł mnie fragment z Mistrzem, ale tylko sam tekst - jakby przejście w inną
                  rzeczywistość. Ciekawe czemu nie poszli dalej prowokując i nie wykorzystali wątku
                  z Jezusem i Piłatem?
Włodek:   Pewnie by ich rozebrali.
Robert:    Coś ostatnio jesteśmy zgodni.
Włodek:   Nieczęsto się to zdarza... To jeszcze na koniec: dlaczego chcesz iść na to jeszcze raz?
                  Wódki chcesz się napić?
Robert:    Wiadomo, że nie o wódkę chodzi, ale o to że ten spektakl za każdym razem może być
                  inny i w grupie dorosłych może być ciekawy.
Włodek:   To może będzie następnym razem lepszy? Bo tu - wybacz - nie był!
Robert:    Dokładnie.

4 komentarze:

  1. Zdecydowanie polecam spektakl-performance bez licealistów. Przeczytałam uważnie i wydaje mi się, ze spektakl, który ja widziałam był jednak bardziej ciekawy. Nie bardzo rozumiem po co nauczycielka zabrała uczniów na coś takiego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ano właśnie, mamy podobne przemyślenia, choć teatr na nasze pytania odpowiadał, że to na pewno pełnoletni, bardzo dojrzali ludzie... Czyli jednym słowem - ważne żeby się bilety sprzedały, a potem aktorzy muszą się gimnastykować jakby tu zrobić, żeby nie było za ostro

      Usuń
  2. Byłem, nie polecam.
    Wiązanie tego przedstawienia z Mistrzem i Małgorzatą to grube nadużycie. Brak tu lekkości, dowcipu i polotu oryginalnału.
    W sumie to najlepszą częścią spektaklu jest wyszynk serwowany publiczności. Najlepiej wybrać się bez samochodu przez co mieć szansę na "pełne uczestnictwo" w tym "misterium". Bo inaczej jest ciężko.

    OdpowiedzUsuń