Przyspieszam z notkami, bo na wyjeździe nie wiadomo czy czas będzie na pisanie. Zapowiadają mi się bardzo intensywne dwa tygodnie.
A pisać wciąż jest o czym. Festiwal Wiosna Filmów jeszcze tylko dwa dni, może uda się coś jeszcze zobaczyć, ale dla wszystkich tych, którzy marudzili, że to tylko Warszawa - dobre wieści. Wszystkie filmy można będzie zobaczyć już wkrótce w innych miastach. Szczegóły w niedzielę lub w poniedziałek.
A wśród filmów festiwalowych jeden wzbudził moje szczególnie ciepłe uczucia. To Anioł (Ghadi), film Libański. O nim więc dziś parę słów, a przy okazji ze szkiców wyciągam inny film z tego kraju, bo jakoś oba wydają się mieć ze sobą sporo wspólnego. Spytacie co takiego? Ano ogromne pokłady ciepła i pozytywnych emocji, wiarę w ludzi, lekkość i humor w opowiadaniu o sprawach bardzo poważnych. To takie nasze Ranczo albo U Pana Boga w ogródku - małe społeczności, ludzie którzy żyją obok siebie depcząc sobie po odciskach. I pytanie czy jest coś co może ich do siebie zbliżyć...
W obu filmach twórcy odpowiadają, że tak. I powiem Wam szczerze, że ja uwielbiam takie obrazy. Pełne ciepła, pozytywnej energii, miłości, przyjaźni, przebaczenia, życzliwości. Pal licho wartość artystyczną, za sam scenariusz już bym dał im jakieś nagrody. Bo czasem właśnie takich filmów nam trzeba, by naładować akumulatory, by się uśmiechnąć (dostrzec czasem swoje wady), wyjść z kina z poczuciem, że dobro dawane, po prostu do nas wraca.
Anioł opowiada o chłopcu z zespołem Downa, którego mało miasteczkowa społeczność nie akceptuje, próbują zmusić rodziców do tego by oddali go do zakładu. Jak przekonać sąsiadów, by pokochali Ghadiego? Może wmawiając im że wstąpił w niego anioł? Chyba nikt nie przewidywał jak bardzo może zmienić się miasteczko dzięki takiej plotce.
Dawno nie wychodziłem tak naładowany pozytywnymi emocjami jak właśnie po seansie "Anioła". Polecam Wam ten film gorąco.
W podobnym klimacie utrzymany jest "Dokąd teraz, tyle że tu "problem" tkwi nie tyle w braku akceptacji dla osób upośledzonych, czy po prostu innych, ale w różnicach kulturowych i podziałach religijnych. Po wielu latach różnych wojen, walk i niepokojów wewnętrznych cały kraj usiany jest cmentarzami, na których pochowani są głównie mężczyźni. To najczęściej oni, w poczuciu urażonej dumy, pragnienia zemsty, łapią za broń, potęgując ogień nienawiści i prowokując odwet.
W małym miasteczku, trochę odciętym od świata, kobiety postanowiły, że mają już dość tych niepokojów i nauczą swoich mężczyzn iż można żyć w zgodzie z sąsiadami, nawet jeżeli oni się różnią wiarą. Muzułmanie i chrześcijanie obok siebie. Pojednani i w pełnej zgodzie. Ile może trwać taki stan? I do czego muszą posunąć się kobiety by go nikt nie naruszał?
Reżyserka jest kobietą i tą nutę gloryfikacji mieszanki rozsądku i lęku przed przemocą, przynależnego tej płci, można tu mocno wyczuć. Temat całkiem poważny i mimo tonów humorystycznych, czy nawet klimatów musicalowych, film wcale nie jest słodką opowieścią gdzie wszystko się udaje i żyją długo i szczęśliwie. W tym słodko-gorzkim obrazie może nawet jest zbyt kolorowo i wesoło, by jego przesłanie zostało wzięte bardziej poważnie. To jak danie, do którego wsypano ciut za dużo przypraw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz