Strony

czwartek, 26 lutego 2015

Nomen omen - Marta Kisiel, czyli młodzi, a jakby nie dzisiejsi i starzy, a jakby z innej bajki

No to powoli zamykam luty - kolejny miesiąc pełen notek. To już chyba rutyna i póki co nie widać zagrożenia by tematów zabrakło. Dziś kolejna książka (jak dobrze liczę to 25 przeczytana w tym roku), a na jutro premiera filmowa. 
Potem kolejna edycja konkursu (pamiętacie, że jeszcze dwa dni na to by się zgłaszać i wybierać z puli na luty?), właśnie się zastanawiam czym Was obdarować w marcu. 
W kolejce do opisania 7 książek i chyba ponad 60 filmów. Ups! Jak tu ustalić sensowną kolejność, by nowości nie uciekały? 

Nomen omen. Tyle się naczytałem zachwytów, tyle pozytywnych recenzji, że trudno mi chyba będzie ukryć rozczarowanie. Ale co ja na to poradzę, że dla mnie to jest jakieś takie infantylne. Chwilami śmieszy, pomysłów też kilka fajnych jest, ale ile można grać na tej samej nucie, powtarzać te same żarty? To trochę jak z Pilipiukiem - przy pierwszych kontaktach zwykle zachwyca, a im tego więcej mamy za sobą, tym bardziej rośnie wrażenie, że to wszystko powtarza się w podobnym schemacie, a klimat szybko wyparowuje.


Może muszę powrócić do "Dożywocia", które podobno jest dużo lepsze? Mam nadzieję, bo wciąż brakuje u nas ludzi, którzy bawią się gatunkami, mieszają pomysły z różnych rzeczywistości (czyli np. magia, pradawne i zapomniane siły, które przenikają do współczesnych czasów, ganianie wampirów nie kołkami - bo kto by je ciosał - ale np. z ramką na zdjęcia z Ikei) i dostarczają produkt rozrywkowy, a nie nieudolne kopie tego co napisano za granicą. Polski czytelnik chce czytać polskie powieści! I nawet jak ma straszyć, to niech to będą nasze strachy! I niech straszą u nas! 

Czy Pani Marta Kisiel straszy? No, powiedzmy, że stwarza fajny klimat - są czarownice, są duchy, jest niepokój. Ale siłą jej książki są raczej postacie - tak zwariowane, pokręcone i zabawnie opisane, że pewnie nawet gdyby nie ganiały żadnego upiora po Wrocławiu, tylko robiły coś sto razy nudniejszego, i tak mogłoby być równie interesująco. I dotyczy to nie tylko kilku głównych bohaterów, ale również sporej ilości postaci drugoplanowych (np. mamuśka, której nazwanie bezpruderyjną byłoby chyba bardzo łagodnym określeniem). Przedstawmy więc choć kilkoro z nich.
Salomea Przygoda, zwana Salką, ucieka z rodzinnego domu, bo chce wreszcie spróbować życia na własną rękę, po cichu licząc, że odcinając się od rodzinki, skończy ze swoim pechem. Jednym słowem, marzy o tym by nabrać pewności siebie, znaleźć miłość życia i nigdy już nie wspominać tego koszmaru, w którym wszyscy traktują ją jako małą dziewczynkę, wiecznie przewracającą się i robiącą gafy.
Oto jej brat, zwany Niedasiem, z niewiadomego powodu uważany przez świat za inteligentnego, przystojnego i zdolnego młodzieńca, tak jakby nikt poza Salką nie chciał dostrzec, że to zwykły pasożyt, leń patentowany, kombinator i abnegat pełną gębą. W dodatku niczym rzep ciągnie się za Salomeą, jeszcze bardziej kompromitując ją w oczach świata.
Na horyzoncie jest jeszcze m.n. troszkę wymoczkowaty doktorant z polonistyki, trzy staruszki, u których Salka wynajmie niewielki pokoik, a także (to mój faworyt) gadająca papuga. 
I wszystkie te postacie wrzucone zostaną w zadziwiającą historię, której korzenie sięgają do II Wojny Światowej. Przebiegu tej historii nie mam zamiaru zdradzać, ale prawdę mówiąc tu nawet nie sama fabuła jest tu najważniejsza, co umiejętny sposób łączenia jej z różnymi zwariowanymi interakcjami jakie zachodzą między poszczególnymi postaciami. O młodości szumna, durna...
Gdy człowiek chce się komuś drugiemu przypodobać, to stanie na głowie, choćby w życiu tego wcześniej nie robił. A jeżeli stanie w obliczu niewytłumaczalnego? Czy młodzi ludzie, dla których nowoczesność i racjonalność jest tak oczywista jak chleb, potrafią uwierzyć, że są rzeczy, których nie rozpracują przy pomocy kompa, GPS, ani komórki? Nawet Google nie odpowie na pytania, z którymi będą musieli się zmierzyć. 

Lekkie, z humorem, choć jak dla mnie pewne pomysły są niestety zbyt powtarzalne i mało śmieszne (np. granie w sieci w jedną z gier i slang używany przez jej fanów). Czy powala? No mnie raczej nie. Ale rzeczywiście dostrzegam dar do budowania nie banalnych skojarzeń, do zabawy językiem. To na pewno na plus. Tylko wiecie, kabaret kabaretowi nie równy. Można być mistrzem słowa i zachwycać ironią, albo zmarnować ten talent na opowiadanie po raz n-ty marnych żartów o stosunkach męsko-damskich, kompleksach i różnicach pomiędzy Marsem i Wenus. Najciekawiej jak dla mnie robiło się gdy Salka zaczynała się zastanawiać nad samą sobą (np. swoim wyglądem) :)

6 komentarzy:

  1. "Można być mistrzem słowa i zachwycać ironią, albo zmarnować ten talent na opowiadanie po raz n-ty marnych żartów o stosunkach męsko-damskich, kompleksach i różnicach pomiędzy Marsem i Wenus."
    Albo opcja trzecia, która wydaje mi się najbardziej prawdopodobna na podstawie lektury "Nomen omen" - nie mieć talentu wykraczającego poza najprostsze w świecie żarciki Mars vs Venus (i to raczej wyzyskujące motywy ostatni raz zabawne w podstawówce). Anyway, kompletnie nie jestem targetem tej książki, chociaż też zastanawiam się, jak mało wysublimowane poczucie humoru i estetyki należy posiadać, aby być owym targetem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. może dlatego moje rozczarowanie było tym większe, że spodziewałem się czegoś więcej niż książki, która będzie na poziomie dla nastolatków. To ja już wolę Kosika i serię o Felixie Necie i Nice - zaraziłem tym ileś już młodych osób, a i sam mam frajdę jak czytam te przygodówki

      Usuń
  2. Mam na nią ochotę, bo "Dożywocie" mi się podobało. Może niczego nie urwało, ale było sympatyczne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie tez sie podobalo "Dozywocie", choc moze nie tak, jak niektórym entuzjastom Altorki (jak mawia o sobie Marta Kisiel). "Nomen Omen" czeka na mnie na czytniku. Moze sie doczeka...

    OdpowiedzUsuń
  4. Kilka dni temu skończyłam czytać "Dożywocie". Przyjemna, lekka książka, ale spodziewałam się...nie wiem czego, ale czegoś więcej po tylu zachwytach. Dobra historia, nawet przez chwilę mnie nie znużyła i pewnie sięgnę po "Nomen Omen", ale oczekiwań nie spełniła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no właśnie, skąd w takim razie biorą się te zachwyty?

      Usuń