Miało być co prawda dziś o czymś innym, ale prawdę mówiąc "chodzi za mną" ten film od jakiegoś czasu, więc napisać o nim muszę. A wszystko zaczęło się od niesamowitych rekolekcji Plaster miodu, nagrywanych przez o. Adama Szustaka. W jednym z odcinków mocno nawiązał do tego filmu i choć może budzić zdziwienie zestawienie rekolekcji o więzi z Bogiem do filmu, który opowiada o uczuciu jakie zrodziło się między dwójką ludzi (dodajmy mających swoje rodziny), to musielibyście posłuchać tego fragmentu i zobaczyć film, żeby zrozumieć o co chodzi. Chodziło dokładnie o tę scenę, którą widzicie obok.
Niezależnie od tego czy takie zestawienie jest na miejscu - w 100% zgadzam się z ojcem Adamem, że to jeden z piękniejszych filmów ostatnich lat. Może dlatego iż podobnie jak w "Spragnionych miłości", którym zachwycałem się dwa lata temu, wszystko jest tak delikatnie jedynie zasugerowane, subtelnie opowiedziane - to bardziej przyjaźń, głęboka więź duchowa czy psychiczna, niż romans. W dodatku jak to jest zagrane!
Dwoje samotnych ludzi w wielkim mieście, w kompletnie obcej kulturze.
On - aktor już trochę podstarzały, przyjechał jako gwiazda, by kręcić reklamę whisky. Od dłuższego czasu jego relacja z żoną wydaje się coraz bardziej psuć - w tej chwili nawet trudno powiedzieć by tęsknił wyjeżdżając. No może i tęskni, ale zdaje sobie sprawę, że po przyjeździe natychmiast jego uczucie zniknie. Żona bombarduje go telefonami w różnych sprawach, a on wydaje się tęsknić za prawdziwą rozmową, za byciem przy drugiej osobie, nie koniecznie po to by załatwiać sprawy rodziny.
Ona - młodziutka dziewczyna, która przyjechała ze swoim mężem, który jest fotografem i całymi dniami załatwia jakieś sprawy, realizuje jakiś kontrakt. Zostawia ją samą w hotelu, więc trudno jej się odnaleźć w tej sytuacji. Nawet wyjście na miasto, zwiedzanie, gdy jest się samemu, nie sprawia radości. Niby są niedawno po ślubie, ale czujemy, że nie dogadują się ze sobą, nie do końca rozumieją.
Dwójka ludzi, których przecież tak niewiele łączy, a tak wiele różni. W całym tym zabieganiu wielkiej metropolii, w jego popularności i rozpoznawalności, w zmęczeniu bezsennością, w zdziwieniu tak wieloma rzeczami, które są w Japonii kompletnie odmienne od tego co w Stanach, chcą po prostu choć na chwilę znaleźć kogoś kto potrafi pobyć obok nich. Słuchać. Żartować. Bawić się. Nie myśląc o tym co będzie za godzinę, jutro, czy po powrocie do domu. Może połączyło ich to doświadczenie samotności, jakiegoś kryzysu. Do końca nie wiemy i chyba nawet lepiej, że tak dużo możemy sobie sami tu dopowiadać, interpretować...
On - aktor już trochę podstarzały, przyjechał jako gwiazda, by kręcić reklamę whisky. Od dłuższego czasu jego relacja z żoną wydaje się coraz bardziej psuć - w tej chwili nawet trudno powiedzieć by tęsknił wyjeżdżając. No może i tęskni, ale zdaje sobie sprawę, że po przyjeździe natychmiast jego uczucie zniknie. Żona bombarduje go telefonami w różnych sprawach, a on wydaje się tęsknić za prawdziwą rozmową, za byciem przy drugiej osobie, nie koniecznie po to by załatwiać sprawy rodziny.
Ona - młodziutka dziewczyna, która przyjechała ze swoim mężem, który jest fotografem i całymi dniami załatwia jakieś sprawy, realizuje jakiś kontrakt. Zostawia ją samą w hotelu, więc trudno jej się odnaleźć w tej sytuacji. Nawet wyjście na miasto, zwiedzanie, gdy jest się samemu, nie sprawia radości. Niby są niedawno po ślubie, ale czujemy, że nie dogadują się ze sobą, nie do końca rozumieją.
Dwójka ludzi, których przecież tak niewiele łączy, a tak wiele różni. W całym tym zabieganiu wielkiej metropolii, w jego popularności i rozpoznawalności, w zmęczeniu bezsennością, w zdziwieniu tak wieloma rzeczami, które są w Japonii kompletnie odmienne od tego co w Stanach, chcą po prostu choć na chwilę znaleźć kogoś kto potrafi pobyć obok nich. Słuchać. Żartować. Bawić się. Nie myśląc o tym co będzie za godzinę, jutro, czy po powrocie do domu. Może połączyło ich to doświadczenie samotności, jakiegoś kryzysu. Do końca nie wiemy i chyba nawet lepiej, że tak dużo możemy sobie sami tu dopowiadać, interpretować...
Świetna rola Billa Muraya, urokliwa Scarlett Johannson, kapitalny klimat (i towarzysząca zdjęciom muzyka), a za kamerą Sofia Coppola, która stworzyła wokół tej pary i tej prostej, kameralnej historii po prostu jakąś magię. Gesty, spojrzenia, uśmiechy, szept, którego nawet nie słyszymy. Z takich subtelnych drobiazgów udało się wytworzyć chemię jakiej nie czuć w niejednym romansie. Chyba nawet trudno to nazwać romansem - oboje zdają sobie sprawę, że to nie miałoby sensu, przyszłości. Ale na tę krótką chwilę chcą być blisko, czerpać radość z tego, że nie są sami, ale że mają obok bratnią, przyjazną duszę.
Jeden z moich ulubionych filmów - piękny i niebanalny. Też słuchałam tego odcinka Plastra Miodu gdy była o nim mowa. :)
OdpowiedzUsuńW moim przypadku, to również jeden z ulubionych filmów. Poza świetnymi zdjeciami oraz muzyką tworzącymi niepowtarzalny klimat tego filmu, ważna jest też, według mnie, spora dawka humoru. Zaraz poprawia mi się nastrój, gdy przypomnę sobie scenę kręcenia reklamy przez japońskiego reżysera :))
OdpowiedzUsuńto wymieszanie humoru, absurdalnych scenek z Japończykami w roli głównej oraz tej dziwnej nostalgii, stanowi o sile tego obrazu.
UsuńPo takich opiniach nie pozostaje nic innego jak wciągnąć go na listę "do obejrzenia".
OdpowiedzUsuń10/10 :)
OdpowiedzUsuńFantastyczny film. Dobrze byłoby go znów, po tylu latach, obejrzeć. :)
OdpowiedzUsuń