Strony

poniedziałek, 7 października 2013

Tajemnica medalionu - Joanna Svensson, czyli jestem wstrząśnięty...

Jesień w tym roku swoimi humorami mnie po prostu rozwala. Zatoki bolą, kicham, kaszlę i chyba to wszystko ma też wpływ na moje podejście do różnych rzeczy. Jakiś bardziej drażliwy się stałem chyba, krytyczny. Najpierw film Wałęsa, dziś wkurzyłem się na nagrody Nike, wciąż nie mam telewizji (co też pewnie wpływa na rozdrażnienie), pisanie dłuższych form nie idzie... Ech. Ale na szczęście chyba jest światełko w tunelu - dziś jeszcze się powyżywam na książce, ale następne są o niebo lepsze i chyba nie będę tak krytyczny (jeżeli ktoś ciekaw o czym będę pisał to niech zerknie na dół notki). Za chwilkę kończę notkę i wieczór zakończymy (dla mnie kolejną) projekcją Sugar Man - zdradzę Wam, że to jeden z prezentów dla Was w jednym z trwających konkursów. Kto chętny niech się wbija w zakładkę - notka nr 1000.
A dziś Joanna Svensson, Polka mieszkającej od wielu lat na emigracji, i jej debiut literacki, który mną nieźle wstrząsnął. Autorka załapała się na promocję Instytutu Książki, jeździ na spotkania autorskie, jeszcze brakuje tylko żeby ogłoszono tę powieść hitem tej jesieni. Nie wiem, może nie jestem targetem dla tej Pani, ale aż mam ochotę pójść na spotkanie i zadać jej pytanie: kto u diabła powiedział jej, że potrafi pisać powieści?

Już dawno tak nie męczyłem się nad żadnym tytułem. Nie dlatego, że to tekst tak złożony, pełen ukrytych znaczeń, symboli, ale wręcz odwrotnie - jest to napisane tak prostym językiem i tak zbudowane, że co pół strony masz ochotę odłożyć to na bok i nigdy nie wracać. Może kierował mną masochizm, może solidarność wobec DKK, które zaprosiło nas do czytania tej powieści - grunt, że dotrwałem do końca. Ale wciąż nie mogę się nadziwić: po co pisać takie książki i kto to czyta? Znajoma powiedziała mi: jak przetrwasz 100 stron, to się trochę coś ruszy. No rzeczywiście "coś" się ruszyło, ale dużo lepiej nie było.

Generalny zarzut to kompletny brak umiejętności napisania tego co siedzi w głowie, przelania na papier tych historii, które wierzę, że autorka ma do opowiedzenia. Wydawało jej się, że można to zrobić ot tak po prostu - pisząc o swoim codziennym dniu, o bliskich, znajomych, o normalnych czynnościach, a te opowieści wplatać gdzieś przy okazji w dialogi. Brak połączenia poszczególnych elementów, ich pogłębienia, a w dodatku wiele z tych scen na papierze jest po prostu sztuczna. Efekt? Nie mam przed sobą egzemplarza, ale spróbuję oddać sens. Wyobraźmy sobie taką scenę: kilka osób siada przy stole do obiadu i pojawiają się dialogi.
- Jak się cieszę, że przyszliście. Tak dawno się nie widzieliśmy.
- My też się cieszymy. Ostatni raz chyba jeszcze na wiosnę. Pamiętam, że pływaliśmy wtedy w morzu.
- Tak pamiętam. Było cudownie.
- To pyszna szarlotka.
- Sama robiłam z jabłek z naszego ogrodu.
- Czemu się zamyśliłaś?
- Gdy tak patrzę na ten zachód słońca za oknem, przypomina mi się inne popołudnie, w domu mojego dzieciństwa w Polsce, gdy babcia... (i tu jakaś historia na pół strony).
- Piękna historia mamo. 
- Oh. To już trzecia w nocy? Zagadaliśmy się. Ale tak miło się z Wami rozmawia.

I w tym stylu, można powiedzieć, prawie cały czas. Tak są budowane dialogi, tak poznajemy kolejne postacie z rodziny, z sąsiedztwa lub znajomych, tak wprowadzani jesteśmy w jakieś wydarzenia. Zero pogłębienia postaci, jakichś relacji. A po co? Sam dialog wystarczy. AAAAAAA!
- Cieszę się, że Cię spotkałam i cieszę się, że jesteś Żydem. Prawda, że taki tekst powiedziany do kogoś poznanego stronę wcześniej, porusza czytelnika aż po końcówki synaps? Trudno się otrząsnąć z tego literackiego doznania.
,I tak suniemy przez kolejne strony, zastanawiając się o co w tym wszystkim chodzi i napotykając co i rusz jakieś kwiatki, jak np. scena w windzie gdy z jakiegoś jednego słówka i otarcia się z nieznanym facetem, nagle wybucha płomienny romans. Boże, widzisz i nie grzmisz. 
Ja rozumiem dobre chęci, wierzę, że rzeczywiście Pani Joanna może był fajnym gawędziarzem, może ma jakieś doświadczenie życiowe, ale za diabła nie przekonuje mnie tym co pisze. Brak w tym życia - nie widzę w tym kompletnie nic interesującego, wątki się kończą nawet zanim się zaczną, postacie pojawiają się i znikają, a bohaterka (autorka?) snuje swoją opowieść o tym jak to zmieniło się jej życie, bo w 40 urodziny stwierdziła, że marzy jej się zmiana, a to co stare jest może i fajne, ale już nudne. Emocji bohaterki sporo, ale są tak opisane, że kompletnie nie ruszają naszych emocji...


Jest trochę o życiu rodzinnym, troszkę o podróżach, trochę odwołań do historii, ale nie spodziewajcie się nic specjalnie głębokiego, dużo w tym sztuczności. No chyba, że wielki sens odnajdujecie nawet w takich ogólnikach jak: dzisiejsza Polska już nie jest taka sama, ludziom żyje się lepiej i dostatniej.
Czy słyszycie moje zgrzytanie zębami?

Troszkę żałuję, że nie wynotowałem sobie jakichś fajnych cytatów, ale prawdę mówiąc prawie cała książka nadawała by się do cytowania w podręcznikach "jak nie pisać powieści". W tym chaosie nic nie smakuje i nie przyciąga uwagi: ani dylematy bohaterki (zostawić męża czy nie?), ani jej odkrywanie przeszłości z różnymi poznanymi osobami (najczęściej dotyczy to historii żydów z czasów drugiej wojny światowej). 

Wiem, wiem, że w sieci jest już sporo recenzji pozytywnych tej powieści. I nie mam zamiaru nikogo oskarżać ani o zły gust, ani o podlizywanie się wydawcy. To jest tylko moje zdanie. Ale czytałem już sporo, nie unikam też powieści tzw. "babskich" i rzadko kiedy trafiałem na coś tak niedopracowanego.
Strona Autorki: www.joannasvensson.pl
 
PS A następne szykowane notki literackie (cholercia w tym roku nieźle mi idzie, przekroczyłem już 70 przeczytanych pozycji): Pojechane podróże 2, Gra Endera, Dziewczyny atomowe, "Z pokorą i uniżeniem" Nothomb, no i dziś zakończona w odsłuchu Gra o Tron. Magia.
I noc ożyła głosami smoków...

6 komentarzy:

  1. Taka książkę to pewnie i ja bym napisała. Żart.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pisz! będzie na pewno nie mniej ciekawie, a znając Twój styl, na pewno lepiej napisane!

      Usuń
    2. Oj, to nie dla mnie. Nie wiem na ile by mi wyobraźni starczyło.
      Moja córka pisze od lat do szuflady . Muszę spróbować co z jej pisania dać na blogu do oceny, ale nie wiem czy pozwoli.

      Usuń
  2. A kto u diabła powiedział Panu, że potrafi pisać recenzje? Może warto najpierw poznać zasady polskiej interpunkcji. Krytykować innych łatwo. Trudniej dostrzec własną niekompetencję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, cały czas się tego uczę, doskonały nie jestem, zwłaszcza gdy piszę szybko. ale też nie piszę książki, a jedynie prywatnego bloga. Kto chce ten czyta, a za słuszną krytykę nie mam zamiaru się obrażać;-)może i autorka się nie obrazi

      Usuń