Strony

wtorek, 18 grudnia 2012

Zabić Bono, czyli znam kogoś sławnego

Gdy ten tytuł zobaczyła moja żona od razu spytała: Czy to jest o U2? Ano i jest i nie jest. Jest bo wciąż się o nich mówi, a nie jest, bo rzecz jest o tych, którzy z nimi dorastali w szkolnych ławach. Nie czytałem jeszcze biograficznej powieści McCornicka (jestem ciekaw, bo w porównaniu z nią w filmie podobno jest sporo zmian), ale film obejrzałem z przyjemnością. Bawi bardziej sam pomysł na opowiedzenie takiej historii niż ona sama (bo scen komediowych jest tu niewiele). Oto w szkole średniej paru kumpli fascynuje się muzyką i postanawiają sami pozakładać kapele, by dla frajdy pograć. Jeden z tych zespołów to Hype - kapela Paula Hewsona, Larry'ego Mullena Jr i Davida Evansa. Na ich próbie pojawił się też Ivan McCornick, ale jego starszy brat Neil postanawia założyć konkurencyjną kapelę i ściąga go jako gitarzystę do siebie. 
Tyle, że mimo wielkich ambicji i dużego mniemania o sobie Neil jakoś nie za bardzo ma tą iskrę Bożą, która sprawia, że przeciętna kapela dostaje swoją szansę, że ktoś ich zauważa. Tymczasem druga kapela zmieniła nazwę i rozpoczęło się wokół coraz większe zamieszanie. U2, bo to o nich chodzi i Bono (Paul, czyli kolega z klasy Neila) staną się punktem odniesienia i jednocześnie fiksacji starszego z braci McCornick.

Obserwować to jak komuś się udało, jednocześnie będąc pełnym frustracji, że jest się bardziej utalentowanym - to horror jaki przeżywa Neil i film opowiada o tym jak jego duma i opór prowadzą go do coraz większych błędów i głupich decyzji (kłamstw, kontaktowania się ze światkiem przestępczym by zdobyć kasę itd.). To raczej dramat, ale pokazany dość zabawnie (mają niesamowitego pecha chłopaki) więc nie postrzegamy tego aż tak mocno.     
Najpierw jest w Neilu silne pragnienie by ich sukces przerósł sukces kolegów, a gdy już zdaje sobie sprawę, stara się przekonać siebie i kolegów, że ważniejsze jest, że do wszystkiego doszli sami - nie potrzebują wsparcia kolegów ze swojej szkoły, którzy stali się gwiazdami światowego formatu. O prześladujący go pech zaczyna obwiniać Bono - przecież gdyby jego nie było, wszystko być może potoczyłoby się inaczej - może on byłby tą wielką gwiazdą. Wystarczy... zabić Bono.

Ile w tym wszystkim prawdy, jak potoczyły się dalsze losy braci McCornick tego już musicie dowiedzieć się sami sięgając po film albo książkę.   
Dostajemy w dość lekkim sosie ciągłe porażki, pasję, marzenia, obsesję, zazdrość, cenę sukcesu - to wszystko plus jeszcze trochę muzyki czasem lepszej lub gorszej (kapela Neila to "Shook Up", a grali jak sami to nazywali punk rocka, ale bardziej popowego). Ciekawe, choć to kino rozrywkowe - nie spodziewajcie się zbyt wielu poważnych tonów. A dla mnie osobiście ważne było zobaczenie też Pete'a Postlethwaite w roli drugoplanowej - uwielbiam tego aktora, a to jest jego ostatnia rola przed śmiercią.    



8 komentarzy:

  1. Zawsze mnie ciarki przechodzą gdy to czytam bo sama jestem jednym z przypadków całkowicie oddanych fanów U2. O filmie nie wiedziałam, na książkę swego czasu nie było mnie stać - po świętach na pewno kupię a i film zdobędę... Po prostu nie ma innej opcji :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w sumie i my kolekcjonujemy wszystko tej kapeli (żona dłużej, ale mnie zaraziła), ale żeby nie było rozczarowania: w tym filmie nie ma ich oprócz zdjęć na końcu. A aktor grający Bono jest prawdę mówiąc trochę dla mnie zbyt lalusiowaty. Ale MDH widziałaś? Tamten obowiązkowo! nie tylko chłopaki pojawiają się naprawdę to i klimat filmu nieziemski

      Usuń
  2. W pierwszej chwili pomyślałam że próbuję się przedstawić jako fanka U2 a nie wiem o kolejnym filmie ;-) Ale masz na myśli Million Dollar Hotel? Widziałam nawet w kinie. Po seansie nieziemsko padało a ja miałam wrażenie że film wcale się nie kończy a ja jakoś w nim utknęłam... Mam też ścieżkę dźwiękową choć słucham jej tylko gdy jestem sama - bo to co wyrabia na niej Milla J. bywa momentami trudne w odbiorze ;-)
    Obejrzałam trailer do Killing Bono i wiem, że samego U2 zbyt wiele tu nie ma (a aktora grającego Bono będę musiała jakoś przetrawić). Ale od dawna intryguje mnie jak musi się czuć człowiek, który mógł być członkiem U2. Od dawna, znaczy od 1997, od kiedy przeczytałam książkę Sprzysiężenie na rzecz nadziei. W sumie to była nawet fajna sprawa - o książce dowiedziałam się z radia które m.in. ją wydawało, a że nie można jeszcze było nawet marzyć o internecie, pobiegłam do księgarni. Kompletnie nie wiedziałam gdzie jej szukać, stałam tak bezradnie rozglądając się dookoła i nic... Już miałam wyjść z księgarni gdy nagle zobaczyłam książkę na najwyższej półce. Leżała... na atlasach geograficznych. Musiałam trochę się nagimnastykować by ją dosięgnąć ale to była właśnie TA książka. Jakby tam czekała, niedostępna dla innych :-) Ale wracając do tematu, moje rozmyślania biegły raczej w stronę Dika Evansa, który był z grupą na początku. Niemniej i te spojrzenie mnie zainteresuje :-) Choć na pewno najpierw przeczytam książkę. Teściowa obiecała zasilić moje książkowe konto więc po świętach się zaopatrzę :-)

    A co do kolekcjonowania to faktycznie fani U2 mają tutaj wiele możliwości, te wszystkie limitowane serie :-) Pamiętam że gdy pierwsza limitowana płyta pojawiła się w Polsce, uciekłam ze szkoły by ją zdobyć - tak się bałam, że mogą mi ją wykupić. To był jedyny raz że zwiałam z lekcji, cała klasa mnie kryła. :-) Niestety od dłuższego czasu cierpię na bezrobocie a co się z tym wiąże, w mojej kolekcji powstały luki. Ostatnią płytę kupiłam w najtańszej limitowanej serii, brakuje mi jeszcze Achtung Baby i Unforgettable Fire w wersji Super Deluxe... ale kiedyś się odkuję i nadrobię ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. na super delux i my się czasem nie porywamy :( co zrobić. Ciężkie jest życie fana - na szczęście oni nie mają tendencji by naciągać jakimiś marnymi the best of

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co prawda filmu jeszcze nie widziałam ale jestem na świeżo po książce. Na jej końcu pojawiło się parę słów o filmie i autor zaznacza, że znacznie różni się od książkowego pierwowzoru. Spoglądając na początek Twojej recenzji już widać róznice. Neil nie chodził do jednej klasy z Bono. Jego straszy brat grał z Bono w pierwszej kapeli jednak ... to Adam Clayton się go pozbył pod pretekstem tego, że jest za młody, by grać w klubach, choć podobno był to tylko pretekst, bo wszyscy uważali, że do gdupy nie pasuje. Neil i Bono zawsze pozostawali w przyjaznych stosunkach, fakt Neil przeżywał fakt, że gdy U2 pnie się na szczyt, jego gwiazda ciągle jeszcze się nie pojawiła ale mimo to U2 zawsze kibicował, bywał na ich koncertach, spotykał się z zespołem za sceną. Mimo wszystko film obejrzę, choć teraz już na pewno z przymrużeniem oka ;-)

      Usuń
    2. ciekawe, bo zupełnie w takim razie inna historia się w takim razie układa...

      Usuń
    3. No własnie, też byłam mocno zaskoczona bo jakby nie spojrzeć to naprawdę poważna zmiana w stosunku do pierwowzoru. Niedługo planuję film obejrzeć, wtedy będę miała jeszcze lepsze w tej sprawie rozeznanie...

      Usuń